Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pod koniec listopada ubiegłego roku głośno robi się wokół „ustawy o niebezpiecznych”. Za sprawą szykowanych przez rząd zmian wyjątkowo okrutni przestępcy, którym kiedyś (na mocy amnestii) karę śmierci zmieniono na 25 lat więzienia, mogą być – co ważne, już po odbyciu kary – izolowani w ośrodkach „zapobiegania zachowaniom dysocjacyjnym”, jeśli sąd uzna, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo recydywy.
Z kolei na początku tego roku wybucha – po wypadku w Kamieniu Pomorskim – sprawa pijanych kierowców. Opozycja zgłasza propozycje drastycznego zaostrzenia kar za jazdę po pijanemu. Premier Donald Tusk deklaruje, że nie będzie się licytował na radykalizm, później jednak rząd zapowiada zmiany w przepisach (zmiany, owszem, mniej radykalne niż postulaty opozycji, ale idące w tym samym kierunku: zakładające m.in. obowiązek wożenia w samochodach alkomatów i zaostrzenie niektórych sankcji).
Nie wiem, czy „ustawa o niebezpiecznych” wyrządzi więcej szkody, czy pożytku, choć niektórzy prawnicy i wszyscy chyba wypowiadający się w mediach psychiatrzy alarmują, że narusza ona ducha konstytucji – głównie zasadę niedziałania prawa wstecz – a przy okazji nakłada na lekarzy obowiązki mające więcej wspólnego z izolacją przestępców niż z psychiatrią. Z pewnością prace nad zainicjowanymi jeszcze przez ministra Jarosława Gowina zmianami zakończono zbyt późno, skoro – jak dowiedzieliśmy się w ubiegłym tygodniu – mogą nie wejść w życie na czas (czytaj: gdy 11 lutego wyjdzie na wolność zabójca czwórki dzieci Mariusz Trynkiewicz).
Nie wiem, czy obowiązek posiadania alkomatu w samochodzie oraz zaostrzenie kar dla pijanych kierowców przyczynią się do skuteczniejszej prewencji (choć niektórzy eksperci zgłosili wobec rządowej propozycji zmian – zwłaszcza tej pierwszej – poważne wątpliwości).
Z pewnością jednak oba przypadki wiele łączy. Po pierwsze przekonanie, że najlepszym lekiem na społeczne problemy jest zaostrzanie kar i obowiązków. Po drugie, tendencja do stanowienia prawa nie pod wpływem analizy problemu, ale sensacyjnie brzmiących doniesień medialnych (tak jakby nikt przez dwadzieścia lat nie wiedział, że Mariusz Trynkiewicz – dla którego m.in. stworzono ustawę – wyjdzie kiedyś na wolność; tak jakby wcześniej nie wiedziano, że pijani kierowcy powodują śmiertelne wypadki). Po trzecie, specyficzna atmosfera zagrożenia: oto „porządną” część społeczeństwa trzeba chronić przed „niebezpiecznymi”. Chronić wszelkimi możliwymi sposobami.
Istotnie: niebezpieczni są wśród nas. W więzieniach, na wolności, za kierownicą... Ale coraz bardziej niepokojący staje się też w Polsce – mający długoletnią tradycję – styl i tryb uchwalania prawa. Bardziej populistyczny niż legalistyczny. Raczej emocjonalny niż racjonalny. Niebezpieczny – choć w innym sensie niż pijani kierowcy i seryjni mordercy – dla nas wszystkich.