Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Proroctwa mają to do siebie, że nie dają się umieścić w czasie, a każda próba ich uściślania, podawanie mniej czy bardziej szczegółowych terminów, w najlepszym przypadku ośmiesza takich proroków-wróżbitów, w najgorszym zaś potrafi doprowadzić do tragedii, np. zbiorowych morderstw czy samobójstw. Proroctwa, jeśli na takie miano zasługują, spełniają się nieustannie, jako że dotyczą przede wszystkim działania Boga, które przecież przekracza nieskończenie wszelkie o Nim wyobrażenia.
Jeśli więc Ewangelia z pierwszej niedzieli adwentu, i nie tylko ta, mówi o niecodziennych zjawiskach astronomicznych, jak też meteorologicznych i tektonicznych, oraz o reakcji ludzi na nie, to wcale z tego nie musi wynikać, że za chwilę nastąpi koniec historii, tzw. koniec świata. Przecież te zapowiedzi już się dokonały i dokonują nadal. Ziemia drży, zionie ogniem i zasnuwa dymem, gdy Mojżesz wchodzi na górę Synaj, by zawrzeć przymierze z Bogiem. Podobnie dzieje się w Pięćdziesiątnicę, gdy Bóg potwierdza i zarazem zawiera następne przymierze z Kościołem.
Największe jednak rozregulowanie ładu ziemskiego i kosmicznego nastąpiło w dzień męki i śmierci Jezusa Chrystusa. Ta dezintegracja sięgnęła aż granic widzialnej rzeczywistości i tym samym otworzyła tę rzeczywistość na oścież, ukazując jej najgłębszą tajemnicę. Ewangelista opowiada przecież o otwartych grobach i o zmarłych przechadzających się ulicami Jerozolimy. Co można odczytać jako zapewnienie ze strony Boga, że nie wisimy w próżni, a pod naszymi nogami i nad naszymi głowami nie zionie nicość, ale Życie.
Poza kosmicznym wymiarem, ta dezintegracja ma również wymiar jednostkowy, nasz, osobisty, mój. Ileż to razy z przerażeniem patrzyliśmy, jak się nam usuwa ziemia spod nóg i niebo wali na głowę. Nie trzeba zaraz wojny, wystarczy utrata pracy, gdy jest się w wieku prawie emerytalnym, choroba żony, wypadek i kalectwo męża, śmierć dziecka. To są prawdziwe końce świata.
Nasze światy na szczęście kończą się również z innych powodów. Szczęśliwych powodów. Nagła, choć spóźniona, a jednak miłość, narodziny dziecka, po długich latach badań nagłe olśnienie i to, co było hipotezą, staje się pewnikiem. To szczęście kładzie kres nieszczęściom, nieszczęsnemu światu i pozwala wierzyć, że nie warto czekać, również w adwencie. Umieramy więc nie tylko z bólu, ale i z nadmiaru szczęścia. Te szczęśliwe chwile to najlepszy dowód na to, że religia ma swoje korzenie nie tylko w strachu, w niespełnieniu, w nędzy, lecz przede wszystkim w szczęściu. Kto bowiem choć raz szczęścia posmakował, już o nim nie zapomni, gdyż to doznanie powoduje w człowieku głód szczęścia jeszcze pełniejszego - wiecznego.