Atak na Ukrainę do wstrzyknięcia

Było po godzinie trzeciej, gdy rozległy się dwa głośne wybuchy. 54-letnia Wiktoria wyszła na zewnątrz zapalić. Szybko skończyła papierosa, bo było chłodno i wróciła do łóżka, przykryła się kołdrą. Minęło trochę czasu. Coś błysnęło, huknęło, a ziemia, szkło i gruz posypały się na nią. Wiktoria nie ruszała się z łóżka. Krzyczała tylko do 24-letniej córki Kariny i psa starego pekińczyka, by sprawdzić, czy nic się im nie stało. Milczeli. Wiktoria była przerażona. Jej mąż był raniony w głowę. Ona miała pocięte nogi, zapewne szkłem, które leciało z dużą prędkością. Karina była w gorszym stanie. Cała jej ręka była poraniona, także odłamki posiekały jej ramiona. Pies był przerażony, ale cały. Wkrótce rodzinę Wiktorii odwiozły karetki, opatrzeni na pogotowiu i wrócili do domu, by zająć się tym, co zostało z ich mieszkania.
Dopiero gdy światło dzienne oblało podwórko, widać było rozmiary zniszczenia. Na podwórku znajdował się gigantyczny lej po rakiecie, jednej z kilku, która spadła tego dnia na Kramatorsk, w którym do 24 lutego mieszkało 200 tys. osób. Ranionych zostało 25 cywilów.
Fala uderzeniowa powybijała szyby z obu stron budynku Wiktorii, powyrywała drzwi, ramy okien, zniosła ściany w środku, a mieszkania powywracała do góry nogami jakby przeszedł przez nie huragan. Nawet ściana nośna pękła.
– Nie jesteśmy wojskowymi! Nie ma tutaj żadnego obiektu. Obok naszego budynku znajdował się tylko węzeł cieplny i niedziałająca kotłownia. Dlaczego leci na nas?! – pyta Wiktoria.
Nad ranem wciąż jest wściekła, roztrzęsiona i przerażona.
– Nie mam się dobrze! Nie mam domu! Córkę mam ranną. Męża też! – krzyczy.
Jak wypowiada te słowa rozlega się przeszywający dźwięk syreny alarmowej. Przeklina urzędników za to, że nic nie robią i nie mówią im, co dalej. Siedzi na ławce przy domu. Jej znajoma trzyma przestraszonego pekińczyka na rękach.
– Wyrosłam tutaj, urodziłam dzieci, mieszkania urządziłam od zera, włożyłam w nie mnóstwo pieniędzy. Teraz zostało mi o to – Wiktoria pokazuje na ubranie.
Ma na sobie kapcie, szlafrok i zarzuconą na niego kurtkę. Idzie po Karinę. Dziewczyna nie do końca wie o co chodzi, a matka ściąga z niej powoli kurtkę dżinsową i pokazuje mi rany, które odniosła córka. Ma całą zabandażowaną rękę, a jej koszulka jest we krwi. Na ramionach widać drobne rany.
Mieszkańcy uprzątają swoje mieszkania, próbują odgrzebać prywatne rzeczy.
Od kilku tygodni władze obwodowe apelują, by mieszkańcy Donbasu wyjeżdżali w głąb Ukrainy. To właśnie te terytoria są głównym celem rosyjskiej ofensywy. Zacięte walki toczą się w pobliżu takich miast jak Siewierodonieck, Łysyczańsk, Popasna czy Łyman. Choć Kramatorsk wciąż znajduje się ponad 30 km od frontu, to znajduje się w zasięgu rosyjskich rakiet. Do najpoważniejszego incydentu doszło 8 kwietnia, gdy ostrzelano dworzec kolejowy. Wówczas zginęło 59 cywilów, w tym siedmioro dzieci. Ponad 110 osób raniono.
– W naszym budynku wciąż było wielu ludzi. Nikt nie chciał wyjeżdżać, ale ja teraz na pewno nie zostanę. Wszyscy, którzy mieli pieniądze, wyjechali, a my czekaliśmy na cud, ale do niego nie doszło – przyznaje Karina. – Nigdy nie sądziłam, że coś takiego nas dosięgnie i w jeden moment zostanę bezdomą.
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 115 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)