Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Znacznie poważniejszą minę miał prezes PZPN Michał Listkiewicz, kiedy dowiedział się, że minister sportu zawiesza zarząd organizacji. Po raz pierwszy pan Michał stracił zimną krew i przestał się uśmiechać. Można nawet wyobrazić sobie, jak z oniemiałych ust wypada mu cygaro. Bo też sytuacja na piłkarskim podwórku jest niewesoła. Nie ma kim grać, panowie, nie ma kim grać, naprawdę. Nie chodzi o piłkarzy jako takich, bo przecież nie oni są w piłce najważniejsi. Nie chodzi o to, czy reprezentacja zostanie zawieszona przez władze FIFA. Rzecz w tym, że cała kadra macherów od piłki siedzi. Działacze, obserwatorzy, sędziowie. Postawili zarzuty Żelazce. Teraz wyganiają Prezesa wraz z gwardią przyboczną poza stadion i każą czekać - co dalej, wprowadzając w zamian kuratora. Kim robić tę piłkę, no kim? Przecież uczciwi na piłce się nie znają.
Odpowiedź przyszła błyskawicznie: ledwo wybrzmiała decyzja ministra Lipca, a już pojawił się pierwszy chętny do przejęcia schedy po Prezesie. To Ryszard Czarnecki, poseł "Samoobrony", polityk dobrych chęci i małych umiejętności. Jeżeli Czarnecki zostanie szefem PZPN, będzie to wyraźny sygnał, że po skorumpowanych działaczach futbolówka, zamiast pod nogi menadżerów z prawdziwego zdarzenia, trafiła pod nogi polityków. A politycy w piłkę zazwyczaj grają fatalnie.