Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Chce zniknąć, gdyż wszystko, czym się dotychczas zajmował, czym żył i co było sednem jego życia, okazało się nic nie warte. A ponieważ zanosi się na to, że w przyszłości będzie podobnie (albo nawet jeszcze gorzej), po co sobie zawracać głowę takim życiem?
Skąd my to znamy? Z wakacji. Dzieci szaleją w basenie, mąż wyszedł z kolegami na piwo, a ja siedzę przed domkiem kempingowym – i mam wszystkiego dosyć. Na dodatek to „dosyć” spada na człowieka, jakby nie wiadomo skąd. Skoro ma się już parę chwil dla siebie, chciałoby się pomarzyć, pozachwycać (choćby zachodem słońca), jednym słowem: poczuć się zadowolonym, może nawet szczęśliwszym niż zwykle. A tu masz, klops, wyszło na odwrót. Te moje dzieci, ten mąż, ta żona, ci koledzy – szkoda gadać. I w tym wszystkim ja sam, w gruncie rzeczy też niewiele od nich lepszy. Szaro jest, szaro było, szaro będzie, zawsze i wszędzie.
A może by tak pójść do spowiedzi? Pewnie to grzech, tak narzekać na życie. Poza tym ma się na sumieniu to i owo z poważniejszych rzeczy. W końcu to ja – zupełnie niesłusznie i z premedytacją – oczerniałem kierownika działu, by zasiąść w jego fotelu. Gdy się wyspowiadam i wyrzucę z siebie te grzechy, wreszcie odzyskam spokój sumienia.
Tak, jestem ambitny, chcę być najlepszy i zrobię wszystko, by tak się stało. Co w tym złego, że nie chcę poprzestawać na tym, co jest, że chcę iść dalej? Tak, ci, co mnie krytykują to zazdrośnicy, nieudacznicy. To psy ogrodnika, które same nie zjedzą i drugiemu zjeść nie dadzą. Walczę z nimi, ale coraz mi z tą walką gorzej. Chciałoby się trochę odetchnąć, a poza tym: ile to życie jest warte? Dziś jestem, jutro już mnie nie ma, i nawet pies z kulawą nogą tego ubytku nie zauważy. Tak czy inaczej, z małymi wyjątkami, to życie życia nie jest warte.
Owszem, nie jest warte – ale żyć trzeba. Przypatrzmy się Eliaszowi. Prorok prosi o śmierć, ale samobójstwa nie popełnia. Choć miałby ku temu poważne powody. Cały świat, który kochał, przestał istnieć, zburzony przez wrogiego mu króla Achaba i jego żonę Izebel. Z czasem prorok zrozumie, że ta klęska nie oznacza wcale, iż w tej sytuacji musi zrezygnować z dalszego biegu wydarzeń, z tego, co nastanie za chwilę, za dzień, za jakiś czas. Jeśli się wierzy, że historia to dzieło przede wszystkim Boga, to wierzy się również, iż każdy koniec jest zarazem początkiem.
Dowód? Wspomniana spowiedź. Pod warunkiem wszakże, że nie stanie się jeszcze jednym sposobem na okłamywanie samego siebie. Na poprawienie samopoczucia – i to tanim kosztem: odmówię nakazane modlitwy i sprawa zamknięta. Otóż nie, spowiedź jest sakramentem pokuty, a więc znakiem upewniającym nas i innych co do tego, że dokonał się w nas proces, że zaistniała zmiana mentalności, która sprawia, że oddajemy swoje ciało (czyli siebie) na pokarm. Jeść czyjeś ciało, pić krew – to najprostsza, ale i najtrudniejsza zarazem, rzecz pod słońcem. Podobnie najprostszą i najtrudniejszą rzeczą jest oddać siebie drugiemu, a co dopiero pozwolić drugiemu na zamieszkanie, rozgoszczenie się w naszej życiowej przestrzeni – tej zewnętrznej i tej w środku.