Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
I tekst: „Ekwador, Japonia, Malezja, Uganda czy Wietnam – za sprawą afery z wyjazdami posłów PiS wyszło na jaw, dokąd jeżdżą polscy posłowie”.
Pochwalam patrzenie na ręce posłom, europosłom i urzędnikom, którzy jeżdżą w delegacje. Kantowanie na paliwie, biletach, dietach – to kompromitacja. Ci, których przyłapano, zostali wyrzuceni z PiS i należy mieć nadzieję, że inne formacje będą działały z podobną konsekwencją.
Ale ściganie drobnych oszustów to jedno, a promowanie dziadostwa to drugie. Posłowie, jak ministrowie czy szefowie rządów, muszą jeździć za granicę. To lepsze, niż gdyby mieli siedzieć zamknięci w hotelu sejmowym i pić piwo, z obawy, by tabloidy nie sfotografowały ich na „egzotycznym” lotnisku. Wolę, żeby to polskie państwo opłacało ich podróże, a nie arabski szejk czy oligarcha z Rosji.
W gruncie rzeczy sprawa jest banalnie prosta. Należy porządnie rozliczać delegacje na podstawie rachunków – to wyeliminuje oszustwa. Warto zamieszczać faktury, opisy wyjazdów i ich efekty w internecie – co wyeliminuje wycieczki krajoznawcze.
Przypomnę, że prezydent i premier od lat nie mają porządnego samolotu. Nie kupują, bo boją się podpaść wyborcom. Latają zwykłymi liniami, robią sobie i nam wstyd, udając, że tak jest dobrze.
Uczciwość i skromność nie musi oznaczać dziadostwa.