Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jego niedowierzanie to dla nas wielka korzyść, gdyż dzięki temu dowiadujemy się, po czym poznać, że naprawdę mamy do czynienia z Jezusem, a nie tylko wytworem naszej wyobraźni.
Jezus wylegitymował się uczniom, pokazując im rany na rękach i w boku. Te rany to dowód osobisty Jezusa. Od tamtego wydarzenia mija dwadzieścia wieków. Kościół przez ten czas legitymował się światu na różne sposoby, ale jeden znak pozostawał niezmienny: rany Jezusa i wątpliwości Tomasza.
Spotkanie z niedowierzającym Szymonem Jezus kończy zdaniem: „Uwierzyłeś, boś Mnie ujrzał. Szczęśliwi ci, którzy nie ujrzeli, a uwierzyli”. Jeśli tak, jeśli wierzymy Chrystusowi, to dajmy sobie spokój z chęcią zobaczenia Go na własne oczy już teraz i tutaj. Nic z tego nie wyjdzie. Nawet Święta Faustyna, tak żywo odczuwająca bliskość Jezusa, zmagała się z wątpliwościami co do prawdziwości swoich przeżyć. Nie bez racji można rzec, że najbardziej niepewne jest to, co wydaje się być niewzruszone. Dowodów na takie postawienie sprawy daleko szukać nie trzeba, wystarczy wspomnieć dwóch chrześcijan, Angela Giuseppe Roncalliego i Karola Wojtyłę, czyli Jana XXIII i Jana Pawła II. Obydwaj zwątpili w im współczesny świat i Kościół. Doszli do wniosku, że taki Kościół, jaki zastali, nie jest już światu potrzebny. To znaczy, że nie jest już potrzebny Chrystusowi.
Ich postawę dobrze zobrazował obecny biskup Rzymu Franciszek. Mówi on, że Jezus puka do drzwi Kościoła, ale nie od zewnątrz. Przeciwnie, puka w drzwi od wewnątrz, bo chce z Kościoła i kościołów wyjść do ludzi, bo „przyszedł na świat” i nie ma zamiaru być więźniem żadnego tabernakulum. Jezus chce wyjść, by opatrzyć rany swego ciała, jakim jest Kościół – i cała ludzkość.
Kanonizacja Jana XXIII i Jana Pawła II odbędzie się w Niedzielę Miłosierdzia Bożego. W miłosierdziu jednak widzimy najczęściej sposób, w jaki Bóg reaguje na nasze pomyłki, przewinienia, na naszą winę, jednym słowem – na grzeszność. Takie łączenie miłosierdzia z grzechem niebezpiecznie zawęża znaczenie tego pierwszego. Miłosierny Bóg to coś więcej niż miłosierny człowiek, który najpierw musi się wyzbyć mściwości, odstąpić od domagania się sprawiedliwości. Bóg tak nie postępuje. Jako wszechmogący cały jest miłością i na grzech nie reaguje inaczej, jak tylko śpiesząc nam na ratunek. Wie przecież, że grzesząc, umieramy, to znaczy odrywamy siebie od świata, od ludzi – a więc i od Boga.
W ten sam sposób może obumierać Kościół. Kardynał Walter Kasper zauważa: papież Franciszek „uwolnił Kościół, który stał się zbyt mieszczański, nie bogaty, ale żyjący w dostatku. Umieszczając peryferie w centrum, przypomina, że Bóg jest miłosierdziem”. A zatem, jeśli gdzieś Jezus jest z całą pewnością obecny, to tam, gdzie na rany ciała i duszy zakłada się bandaże.