Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
François Hollande nie ma wątpliwości: występując publicznie jeszcze w nocy z czwartku na piątek, niemal natychmiast po tym, co stało się wieczorem w Nicei, prezydent Francji mówił, że zamach ten ma „podłoże terrorystyczne”, i wskazał na sprawcę – muzułmańskich fanatyków z tzw. Państwa Islamskiego. W piątek rano francuskie MSW skorygowało dane o ofiarach: co najmniej 80 osób zginęło, a ponad 100 zostało rannych, gdy samochód ciężarowy wjechał w tłum ludzi, bawiących się z okazji francuskiego święta narodowego na słynnym bulwarze Promenade des Anglais. Sprawca, 31-letni Franko-Tunezyjczyk zameldowany w Nicei (w każdym razie takie dokumenty znaleziono potem w samochodzie) miał przejechać aż dwa kilometry, taranując po drodze ludzi, zanim został zastrzelony. Miał także strzelać, ale zdecydowana większość ofiar zginęła pod kołami. „Ludzie latali w powietrzu jak piłeczki” – mówił jeden ze świadków.
Nie wiadomo, czy sprawca miał wspólników, czy też działał samodzielnie. Ale nawet jeśli nie był sam, modus operandi tego zamachu jest we Francji – i w ogóle w Europie – czymś nowym. Przypomina zjawisko, które od niemal roku stało się czymś dramatycznie powszechnym w Izraelu, gdzie miejsce zamachowców z bombami zajęły teraz „samotne wilki”: sprawcy działający w pojedynkę, często spontanicznie i przy pomocy „narzędzi” dostępnych powszechnie – ktoś bierze nóż (albo nawet nożyczki) i rzuca się zabijać przypadkowych przechodniów na ulicy, ktoś inny wsiada w samochód i wjeżdża w grupę ludzi stojących na przystanku autobusowym.
- Zobacz także: Zamach w Nicei – ciężarówka wjeżdża w tłum. Prokuratura wszczyna śledztwo w sprawie ataku terrorystycznego
Skala zamachu w Nicei jest oczywiście inna, niepomiernie większa, ale pomysł w gruncie rzeczy podobny. Aby zabić ponad stu ludzi w Madrycie w marcu 2004 r., albo około pięćdziesięciu w Londynie w lipcu 2005 r., potrzebne były duże siatki konspiracyjne, posiadające łączników i źródła finansowania (jedno i drugie podobno najłatwiej namierzyć), a także mające do dyspozycji ludzi różnych „specjalizacji”: nie tylko muzułmanów-fanatyków, gotowych oddać własne życie, lecz także fachowców od budowy bomb. Ostatnio modus operandi uległo, nazwijmy to, uproszczeniu: ci, którzy zaatakowali w ciągu ostatniego roku w Paryżu i Brukseli, też byli zorganizowani, mieli bomby i broń palną. Tymczasem zamachowiec z Nicei pokazał, że można prościej: nawet jeśli miał broń i strzelał, to główne swoje „narzędzie” mógł po prostu ukraść kilka godzin wcześniej na jakimś parkingu dla tir-ów... W tym sensie – tu już nie trzeba skomplikowanej siatki podziemnej ani finansowania, tu wystarczy jeden człowiek, zradykalizowany i zdeterminowany – on może być powiązany z jakąś siecią, ale może też być samotnikiem, działającym spontanicznie.
Ten nowy typ terroryzmu stanowi dramatyczne wyzwanie dla instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. A także dla tych społeczeństw europejskich, w których żyją liczne mniejszości muzułmańskie – zwłaszcza w tych miejscach, gdzie są one kiepsko zintegrowane, gdzie tworzą nawet tzw. społeczności równoległe. Doświadczenie Izraela – czyli doświadczenie życia w stałym zagrożeniu terrorem, który przybiera coraz to nowe formy (a trend jest właśnie w kierunku jego „upraszczania”, jakiejś „prywatyzacji”) – pokazuje, że w takich warunkach permanentnego zagrożenia zmieniają się ludzie, zachowania, mentalność. Aby się oddzielić, aby podnieść poczucie bezpieczeństwa – jedno z najważniejszych oczekiwań, jakie obywatel ma wobec swojego państwa (każdy obywatel i każdego państwa) – Izrael odgrodził się od terenów arabskich „murem bezpieczeństwa”. Nie tylko tym materialnym, ale też psychologicznym – między Izraelczykami i Arabami (także tymi „swoimi”, będącymi obywatelami Izraela) pogłębia się wyobcowanie, przepaść.
Można sądzić, że jeśli taki „zindywidualizowany” terroryzm stanie się zjawiskiem powszechnym także w Europie, może to mieć podobne skutki dla zachodnich społeczeństw, jakie miało dla społeczeństwa izraelskiego. Albo poważniejsze – w końcu Francuzi czy Belgowie nie będą się w stanie odgrodzić od „swoich” mniejszości muzułmańskich lokalnymi „murami bezpieczeństwa”. Ale obywatele będą oczekiwać od władz jakichś działań, będą oczekiwać minimum bezpieczeństwa. Radykalizm rodzi radykalizm – można więc wyobrazić sobie, że z czasem na popularności będą zyskiwać (jak w Izraelu) politycy obiecujący działania zdecydowane i radykalne. I tak dalej... Zamach w Nicei może mieć więc bardzo poważne skutki – także długofalowe.
Gdy trwało piłkarskie Euro, wraz z każdym kolejnym meczem we Francji mogło narastać przekonanie, że skoro nic złego się nie dzieje – tj. nie ma żadnych zamachów – zagrożenie minęło, albo że przynajmniej francuskie służby przejęły inicjatywę i są w stanie zapobiec najgorszemu. Nicea pokazuje, że inicjatywa znów jest po tamtej stronie.