Nic nowego na Montelupich

Poruszony sprawą Claudiu Crulica, przypomniałem sobie sytuacje podobne, z którymi zetknąłem się w areszcie przy Montelupich ponad 20 lat temu.

08.04.2008

Czyta się kilka minut

Wtedy Polska była jeszcze socjalistyczna, obowiązywały inne standardy sanitarne itp., nie było niezależnych instytucji sprawujących nadzór nad przestrzeganiem prawa przez urzędników - również wobec więźniów czy aresztantów. A przecież wygląda na to, że przez ponad 20 lat niewiele się zmieniło w kwestii nadzoru nad zdrowiem i życiem osadzonych.

Do aresztu Montelupich trafiłem na początku 1986 r., oskarżony o podejmowanie działań mogących wywołać niepokój publiczny, druk, kolportaż nielegalnych wydawnictw itp. Miałem 20 lat. Przez ponad dwa miesiące dzieliłem wówczas celę z Jackiem T. Przebywał on w areszcie ok. 2 lat, co w zasadzie nie powinno mieć miejsca - ale miało. Był podejrzany o jakiś większy rabunek z włamaniem, a właściwie tylko o włamanie, bo z rabunku nic nie wyszło. Był ciężko chory, ważył niewiele ponad 40 kg, czasami podnosiłem go z pryczy jak dziecko, stąd pamiętam jego wagę. Prowadził jakąś korespondencyjną batalię z administracją aresztu. Czytałem pisma, by sprawdzić, czy nie fantazjuje. Więźniowie opowiadają różne historie. Pamiętam, że miał legitymację honorowego krwiodawcy. Na zdjęciu wyglądał normalnie, w rubryce waga wpisane miał ponad 80 kg. Ja go pamiętam jako wychudzony szkielet z nieproporcjonalnie dużą głową. W więzieniu nabawił się żółtaczki. Na udach i przedramionach miał wrzody wielkości pięści. To chyba były objawy szkorbutu (zresztą wszyscy cierpieliśmy na jego łagodniejsze objawy: chwiały się i wypadały zęby, a także włosy, powoli zanikały mięśnie, pojawiały się problemy skórne itp.). Ponieważ do aresztowania pracowałem w szpitalu, nie miałem oporu w sprawowaniu prymitywnej opieki. Ropę usuwałem do kubka - czasem było tego ok. 250 ml. Rany zasypywałem biseptolem (antybiotyk), który wcześniej ścierałem na proszek i zawijałem papierem toaletowym lub szmatami z ręczników.

Mój sąsiad z celi pisał skargi, domagał się leczenia w szpitalu wolnościowym. W mojej przytomności - a siedziałem z nim ponad dwa miesiące - leczony w żaden sposób nie był. O ile pamiętam, lekarze więzienni nie znajdowali podstaw do niepokoju o zdrowie faceta, który z grubego "byczka" doszedł do 40 kg wagi. O ile dobrze pojmowałem zawiłość korespondencji, chodziło o to, że aresztowany miał rację i skargami mógł sprawić kłopot administracji aresztu. Podobnie jak Claudiu Crulic.

Podobnie było z osadzonym Sawickim, który uległ wypadkowi w areszcie - spadł z trzeciego, nieregulaminowego piętra pryczy na betonową podłogę i został połowicznie sparaliżowany. Pisał skargi, domagał się leczenia w szpitalu, był więc niewygodny dla administracji. W tym przypadku opinie lekarza wolnościowego kwestionował lekarz aresztu. Prokuratura Generalna odpisywała: "co prawda stan zdrowia obywatela nie jest zadowalający, to jednak nie ma podstaw do uchylenia środka zapobiegawczego" (cytuję z pamięci). Wobec człowieka połowicznie sparaliżowanego!

Moim zdaniem oba te przypadki z losem Rumuna łączy bezradność aresztanta w starciu z administracją. Może było tak, że władze aresztu były świadome swych zaniedbań czy naruszeń prawa. Aresztowany stracił zdrowie, będzie jakieś dochodzenie, postępowanie odszkodowawcze, generalnie - kolokwializując - smród. Może więc lepiej zaniechać odpowiedniej pomocy, by umarł, sobie oszczędzając kłopotów? Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że człowiek zagłodził się na śmierć, będąc pod okiem lekarzy? Jak to możliwe, że nie dopuszczono do niego konsula? Rozumiem, że areszt to nie sanatorium, a strażnicy i lekarze więzienni muszą być szczególnie podejrzliwi wobec symulowania chorób i autoagresji. Jednak tak jak w 1986 r., tak i dziś nie sposób symulować szkorbutu i tego, że zamiast 80-90 waży się 40 kg. Tego, że człowiek umiera cztery miesiące, nie można przeoczyć.

Ma rację prof. Hołda, mówiąc, że "prokuratura i Służba Więzienna najwyraźniej pogubiły się" w tej sprawie. Tyle tylko że w tym areszcie "gubiono" się tak już ponad 20 lat temu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2008