Nasz atom

08.02.2021

Czyta się kilka minut

Kto czytał (kto czytał?) „Żywoty cezarów” napisane jakieś dwadzieścia wieków temu przez p. Swetoniusza, ten być może zwrócił uwagę na mnogość wniosków, które autor wywodził ze zdarzeń symbolicznych. Oto komuś usiadł orzeł na głowie albo zrzucił porwane cielę do ogródka – tenże musiał zostać cezarem. Albo – weźmy – ktoś, chodząc ongiś po lesie, napotkał lwicę, która na jego widok powabnie mruczała i ufnie wręczyła mu cały miot swych ślepych kociąt, tenże rychło i ani chybi – a była to dla Swetoniusza konsekwencja oczywista i wynik ciągu logicznego – obejmował zaszczytne dowództwo legionu rzymskiego. Albo – weźmy – kogoś w dzieciństwie pogryzł koń. Była to z kolei zapowiedź bardzo smutnego losu, którego wypełnieniem musiało być wygnanie z Rzymu poza limes oliwy i wina, do Krakowa dajmy na to. To oczywiste, że ów banita już do końca dni swoich pił przemysławkę, zagryzając każdą setuchnę chlebem ze smalcem, ogórkiem kiszonym i śpiewał bynajmniej nie włoskie pieśni, ale wiązanki w typie „Krakowiaczek ci ja”.

Tak oto pisał Swetoniusz, zawsze a posteriori, dzięki czemu jego opisy historyczne znakomicie trzymały się kupy. Owszem, trochę tu popłynęliśmy, jeśli idzie o dokładność przytaczania przykładów z pism owego przemiłego, zorientowanego i usadowionego na stałe w literaturze Rzymianina, ale naszym celem było przygotowanie gruntu, uformowanie klimatu i znakomite wprowadzenie do tematu naszych rozważań.

Chodzi nam dzisiaj mianowicie o to, by z rozmachem godnym wielkich ilustratorów historii naszkicować, ale i dać odpowiedź na pytanie: skąd się bierze i jaki jest wzór na opowieść o polskiej energii atomowej, a ściśle rzecz biorąc, jakie są powody i podglebie budowania tu elektrowni jądrowych. Temat pojawia się sezonowo od ponad półwiecza i – popatrzmy – zjawia się zawsze nie od parady. Jeśli teraz ktoś by tu chciał z nami ekspercko pogwarzyć o tym, jak rozszczepia się – za przeproszeniem – jądro atomu, jak wyzyskać z tego prąd idący drutem do żarówki, tego tu musimy niestety odesłać do podstawówki, pod warunkiem że tamże jeszcze czegokolwiek uczą prócz paciorka. Ponieważ jesteśmy nieodrodnym dzieckiem polskiego systemu edukacji, nic nie wiemy ani o fizyce, ani o astronomii, nic o chemii ani o matematyce, znakomicie sobie jednak radzimy z dziwacznym odczytywaniem dziwacznych znaków na niebie i ziemi. Dlatego też ów wspomniany Swetoniusz od dawna jest tak ogromnie bliski naszemu sercu i zwichniętemu umysłowi.

Do rzeczy, jak bowiem powiadają co mędrsi, historia kołem się toczy. Oto pierwszy w historii komunikat o planach budowy elektrowni atomowej pojawił się w Polsce w roku 1971. Było to – przypomnijmy – za wczesnego Gierka, polityka genialnego dla niemałej części dzisiejszej lewicy, człowieka – wedle tej formacji – wielkiej mądrości, przenikliwości, wrażliwości, łaskawości i sprawczości. Nie będziemy się spierać, Gierek był o tyle przenikliwy, że ładnie sformułowane i działające na wyobraźnię pomysły umieszczał co rano w „Trybunie Ludu” i co wieczór w „Dzienniku Telewizyjnym”. Ten koncept, z drobnymi przerwami, sprawdzał się przez niemal dekadę. Potem – popatrzmy – budowa elektrowni jądrowej wróciła na tapetę w pełni kociokwiku stanu wojennego. Czytelnikowi nieobeznanemu z historią własnego kraju dopowiemy, że było wtedy kiepsko z zaopatrzeniem w papier toaletowy. Otóż być może nie radzimy sobie z produkcją tego towaru, ale generalnie – mówiono w „Dzienniku Telewizyjnym” – jesteśmy przygotowani do największych wyzwań technologicznych epoki. Będziemy teraz rozszczepiać jądra atomów hurtowo, na Pomorzu. Znaczna część społeczeństwa zaniepokojonego brakiem środków umożliwiających utrzymanie elementarnej higieny przyjęła zapowiedź budowania elektrowni atomowej z ogromną ulgą.

Kolejna odsłona tej opowieści nastąpiła w nowej epoce, w roku 2009, w trakcie kryzysu tym razem światowego, ale i lokalnego. Dziś pomysł znów zaparkował w mediach, oczywiście też publicznych i też wieczorkiem. Swetoniusz by miał odpowiedź dlaczego: to znak, że będzie nowy cesarz albo może – to nasza słowiańska wróżba – kociokwik. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2021