Atom, czyli koło zamachowe

Hanna Trojanowska, pełnomocniczka rządu ds. energetyki jądrowej: Budowę elektrowni atomowej traktujemy jak część polskiej racji stanu.

15.05.2012

Czyta się kilka minut

 / rys. Marek Tomasik
/ rys. Marek Tomasik

MICHAŁ OLSZEWSKI: Stać nas na budowę elektrowni jądrowej?

HANNA TROJANOWSKA: Na pewno nie stać nas na to, żeby jej nie zbudować.

To nie jest oczywiste. Są głosy ze środowiska naukowego, że nie udźwigniemy kosztów tej inwestycji.

A jednak jest to inwestycja głęboko uzasadniona. Po latach stagnacji, wywołanej decyzją o porzuceniu budowy elektrowni w Żarnowcu, do konieczności wdrożenia energetyki jądrowej wracały wszystkie kolejne ekipy rządowe od 2004 r. Argumentacja jest ta sama: potrzeba zapewnienia dostaw energii elektrycznej po racjonalnych kosztach, z uwzględnieniem wymogów ochrony środowiska.

Pewnik jest jeden, i tu zgadzają się wszystkie strony sporu o polską energię: węgla niedługo zabraknie.

Do niedawna wydobycie węgla kamiennego i brunatnego w Polsce sięgało ponad 200 mln ton rocznie, obecnie około 75. Ale węgiel jeszcze długo stanowić będzie podstawową bazę paliwową do produkcji energii elektrycznej.

W tej chwili 92 proc. naszej energii produkowane jest z węgla nie tylko krajowego, ale i importowanego. To duże obciążenie finansowe dla energetyki, biorąc pod uwagę również nasze międzynarodowe zobowiązania do redukcji emisji CO2, niezależnie od tego, jak bardzo jesteśmy przekonani o potrzebie walki ze zmianami klimatycznymi. Dodajmy do tego starzejący się majątek wytwórczy, wymagający pilnych inwestycji rzędu 10 tys. MW w najbliższych 15 latach.

Ratuje nas fakt, że główne inwestycje energetyczne lat 70. i 80. zostały przewymiarowane z punktu widzenia zapotrzebowania na energię po transformacji ekonomicznej początku lat 90. Jeśli jednak policzymy, ile kosztować nas będzie dostosowywanie starych elektrowni do coraz bardziej restrykcyjnych wymogów ochrony środowiska, to okaże się, że lepiej budować nowe. Każdy system elektroenergetyczny potrzebuje mocy wytwórczych zdolnych do pokrycia tzw. podstawy obciążenia, to znaczy takiego minimum, poniżej którego zapotrzebowanie na energię nigdy nie spada. Tę moc zapewniają elektrownie zdolne do pracy przez 8-8,5 tys. godzin rocznie z nominalną wydajnością. Z analiz wynika, że taką podstawę powinna stanowić, oprócz węglowej, energetyka jądrowa.

Budowa elektrowni jądrowej ma doprowadzić do redukcji emisji CO2. To paradoks: żeby spełnić standardy ekologiczne, rząd wybiera technologię, którą ekolodzy odrzucają.

Bardzo pana proszę, nie próbujmy stawiać sprawy tak, że wybór energetyki jądrowej oznacza konflikt z innymi technologiami. Zadaniem rządu jest zbudowanie optymalnego miksu energetycznego, czyli kompilacji różnego rodzaju źródeł energii, które złożą się w całość. Polska potrzebuje nie tylko atomu, ale też odnawialnych źródeł energii, gazu, czystego węgla...

Akurat o odnawialne źródła energii kolejne rządy nie walczą z taką determinacją jak o atom.

Bo energia produkowana z odnawialnych źródeł wymaga znaczących subsydiów. Sama tylko ustawowa dopłata do każdej megawatogodziny energii elektrycznej wyprodukowanej np. w farmie wiatrowej wynosi 286 zł. Dodanie do tego gwarantowanej ceny zakupu w wysokości 198 zł czyni tę energię bardzo drogą. Dodatkowo, wiatr jest kapryśny: dopóki wieje, nie wystawia nam faktur, ale gdy cichnie, pojawia się duży problem, czym go zastąpić.

Nasi sąsiedzi z Niemiec intensywnie nad tym pracują. Budują modele energetyki rozproszonej, opartej na drobnych, różnorodnych i ściśle splecionych ze sobą źródłach. My stawiamy na model tradycyjny, czyli wielkie elektrownie.

Energetyka wiatrowa nie jest alternatywą ani substytutem energetyki systemowej. Jest za to uzupełnieniem miksu paliwowego. Podobnie jest ze źródłami geotermalnymi, biogazowniami i każdą inną technologią, którą nazywamy odnawialną. Bez rozwiązania problemu magazynowania energii pochodzącej chociażby z wiatru (bo to ona w polskich warunkach może liczyć na spektakularny rozwój) nie uda się zbudować bezpiecznego systemu.

Potrzeba budowy elektrowni atomowej bierze się m.in. z założenia, że zapotrzebowanie na energię będzie w Polsce rosnąć. Ale to również nie jest dogmat: jesteśmy krajem, w którym na jedną złotówkę PKB przypada ok. 2,5 raza więcej zużytej energii niż w krajach starej Unii. Jeśli postawimy na oszczędzanie, może atom nie będzie konieczny?

Oszczędzanie energii jest zjawiskiem pożądanym, ale nie oznacza, że nowe moce produkcyjne przestaną być potrzebne. Proszę zauważyć, że jako 38-milionowy kraj jesteśmy ciągle na dorobku, a nasze potrzeby energetyczne wciąż rosną. Największy przyrost odbioru energii widać w dużych skupiskach miejskich, a to oznacza, że ciągle wyposażamy się w nowy sprzęt.

Nie nasyciliśmy się jeszcze lodówkami i telewizorami?

Na to wygląda. W statystykach europejskich jesteśmy na 24. miejscu w Europie, jeśli chodzi o zużycie energii elektrycznej na mieszkańca w ciągu roku. W krajach „starej” Unii średnia rocznego zużycia kształtuje się na poziomie 7,5 tysiąca kilowatogodzin na mieszkańca, natomiast u nas sięga 4 tys. Istnieje ścisłe powiązanie rozwoju gospodarczego ze wzrostem zapotrzebowania na energię elektryczną.

Dla mnie informacja, że zajmujemy 24. miejsce w Europie, nie jest powodem do wstydu. Powinniśmy robić wszystko, żeby znaleźć sposób na wygodne życie i jednocześnie nie przesuwać się w górę tabeli. To zresztą jeden z podstawowych postulatów polskiej polityki energetycznej.

I rozwój gospodarczy, i rozwój społeczny kraju potrzebują energii.

Coraz mniej.

Jeśli panu tak bardzo zależy, możemy odwrócić trend i równać do krajów afrykańskich. Nie wiem tylko, czy tego chcą obywatele.

Z pewnością nie chcą, choć otwiera się tu pole do wielkiej dyskusji, co jest ekologiczne, a co nie. Wróćmy do energetyki jądrowej i jej kosztów. Ma Pani poważnego przeciwnika w postaci prof. Władysława Mielczarskiego, który krytykuje rząd nie z pozycji ekologa, lecz ekonomisty. Wyliczył on, że elektrownia jądrowa opłacałaby się, gdyby sprzedawany przez nią prąd kosztował 500 zł za MWh, a nie ok. 200 zł jak obecnie.

Dysponujemy analizami Agencji Rynku Energii i różnych środowisk naukowych, które wskazują na wyraźną i wzrastającą konkurencyjność technologii jądrowego wytwarzania energii elektrycznej. Pozwolę sobie również powołać się na opinię prof. Artura Hołdy z krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego, który stwierdza, że energetyka jądrowa jest opłacalna i konkurencyjna względem wszystkich innych źródeł.

Pod względem inwestycyjnym energetyka jądrowa jest rzeczywiście droga. Jej atrakcyjność ekonomiczna pojawia się w momencie, gdy w kosztach jej produkcji uwzględni się oszczędności na paliwie i brak emisji CO2. I to po wliczeniu w to kosztów likwidacji elektrowni jądrowej czy kosztów gospodarki wypalonym paliwem jądrowym. Budowa elektrowni jądrowej musi być przedsięwzięciem biznesowym. Inwestor kładzie na jednej szali niemałe nakłady, w tym na zapewnienie bezpieczeństwa jądrowego, a na drugiej przewidywane zyski. Jeśli w rozsądnym horyzoncie czasowym inwestycja ma się szansę zwrócić, przystępuje do działania.

Ile więc będzie kosztować budowa elektrowni atomowych w Polsce?

Nasz program mówi o 6 tys. MW zainstalowanej mocy, co oznacza budowę 4-6 bloków jądrowych. Umożliwia to produkcję 50 TWh energii elektrycznej w ciągu roku. Przy dzisiejszym zapotrzebowaniu na poziomie ok. 120 TWh/rok umożliwia to znaczące pokrycie naszych potrzeb. I daje możliwość uniknięcia emisji 47 mln ton CO2 rocznie.

Nie zapominajmy też, że zapotrzebowanie na energię będzie rosło (przewiduje się, że w 2030 r. wyniesie blisko 170 TWh). A dostawcy oferują w tej chwili technologie w granicach 3,5 miliona euro za jeden megawat zainstalowanej mocy.

Do momentu wyboru lokalizacji, wyboru technologii itd. mówienie o ostatecznych kwotach jest jednak ryzykowne. Z drugiej strony: kolejne elektrownie nie będą obarczone już obarczone kosztami np. budowy składowiska odpadów promieniotwórczych.

Czy w te widełki wliczone są również koszty zewnętrzne?

Mówimy wyłącznie o bezpośrednich kosztach inwestycyjnych dostarczonej technologii jądrowego wytwarzania energii elektrycznej. Do tego trzeba doliczyć koszty budowy potrzebnej infrastruktury, np. drogowej, kolejowej i wyprowadzenia mocy z elektrowni, czy też obsługi finansowej realizacji inwestycji. Szacunki wskazują, że pierwszy blok jądrowy może kosztować nawet ok. 4,5 mln euro za 1 MW.

4,5 mln euro pomnożone przez 6 tys. MW mocy daje potężną kwotę. Inwestor na pewno będzie chciał ją odzyskać. Znaleźliśmy się w klinczu: niezależnie od tego, czy nad morzem powstanie elektrownia, czy nie, Kowalski i tak będzie płacił za prąd z roku na rok coraz więcej.

Jeszcze raz powtórzę, że chodzi o szacunkowe koszty budowy pierwszego bloku, uwzględniające kwestię rozwoju infrastruktury, która służyć będzie pozostałym blokom. Prawdą jest również, że koszty energii elektrycznej będą w Polsce rosły ze względu na potrzeby inwestycyjne w wytwarzaniu, przesyle i dystrybucji energii oraz wypełnianie ekologicznych zobowiązań. Naszym obowiązkiem jest pilnowanie, by wzrost cen był do udźwignięcia dla przeciętnego obywatela i nie wpływał negatywnie na konkurencyjność gospodarki i rynek pracy.

Nie lepsza jest droga niemiecka? Nasi sąsiedzi rezygnują z atomu. Wracają stamtąd, gdzie my usiłujemy się dostać.

Aby zrozumieć przesłanki niemieckiej decyzji, należy bardziej zwracać uwagę na kontekst polityczny niż ekonomiczny. Już samo odstawienie 8 tys. MW w atomie spowodowało wzrost cen energii elektrycznej w Niemczech. Dla bogatego społeczeństwa być może nie jest to problemem, ale dla konkurencyjności gospodarki i miejsc pracy to ogromne wyzwanie. Przypomnijmy, że potęga gospodarcza Niemiec lat 70. i 80. była budowana na taniej energii z atomu. Dziś wielu ekspertów ostrzega, że Niemcy bez energetyki jądrowej nie dadzą sobie rady...

Chyba że zaczną kupować węgiel z Polski.

Trudno przewidzieć, co się wydarzy. Moim zdaniem ta dyskusja będzie przez Niemców kierowana tak, by stała się ogólnoeuropejskim problemem, a nie tylko wewnętrznym niemieckim. Pytanie tylko, czy rzeczywiście musimy się odwoływać do ich doświadczeń. Spośród krajów unijnych ponad połowa nadal chce rozwijać technologie jądrowe. Naszą racją stanu musi być zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego Polski.

Może się okazać, że wyłączenie z produkcji elektrowni atomowych prowadzi do zwiększenia emisji CO2 w Niemczech?

Już wiemy, że tak będzie. W tym momencie Niemcy rozpoczynają bądź planują budowę kilkunastu elektrowni węglowych (w tym na węglu brunatnym) i gazowych. Obawiam się, że jednostronne i osamotnione w świecie dążenia UE do dalszego ograniczania emisji CO2 powodować będą odpływ przemysłu energochłonnego poza jej granice, do krajów, gdzie przepisy są mniej restrykcyjne. Przy wzroście konsumpcji będzie powodowało to globalne zwiększenie emisji.

Mamy już dane pokazujące że samo zredukowanie emisji CO2 w latach 1990–2008 w UE o 6 proc. spowodowało wyprowadzenie części produkcji z Europy, a w konsekwencji dwukrotny wzrost emisji w takich krajach jak Chiny, Indie czy Brazylia. Musimy znaleźć złoty środek w myśleniu o niskoemisyjnej gospodarce Europy. Nie chcemy nikomu zabraniać przechodzenia na gospodarkę niskoemisyjną, ale nas na takie tempo nie stać.

Czy Pani była w Gąskach? Referendum wypadło niekorzystnie dla zwolenników budowy elektrowni na tamtym terenie.

Ubolewam nad reakcją mieszkańców Gąsek i nad tym, że do referendum doszło na tak wczesnym etapie. Inwestorowi odmówiono szansy przedstawienia informacji o planach realizacji inwestycji. Oczywiście, bez zgody społeczności lokalnych trudno sobie wyobrazić prowadzenie jakichkolwiek prac badawczych na tym terenie.

Gąski najwyraźniej mają swoją rację stanu, inną niż państwowa. Czy to oznacza, że elektrowni tam nie będzie?

Dla mnie jest to na razie jednoznaczne. Sytuacja może się zmienić w przyszłości, kiedy mieszkańcy Gąsek zechcą się dowiedzieć, jakiego rodzaju zagrożenia mogą wystąpić ze strony elektrowni, a jakie z niej płyną korzyści.

Jeżeli mieszkańcy Gąsek uznają, że chcą na ten temat porozmawiać z inwestorem czy z nami, oczywiście jesteśmy do dyspozycji.

A cóż oni będą mieli z faktu, że na terenie ich gminy powstanie elektrownia? Prąd nie stanieje, to już wiemy.

Jest kilka rodzajów korzyści. Przede wszystkim, wzrost zatrudnienia w regionie. Wiadomo, że elektrowni nie będą projektować mieszkańcy Gąsek, tylko eksperci, ale rozwój usług i firm oferujących pracę dla mieszkańców regionu to już realia. Lepiej chyba, żeby właściciel pensjonatu wynajmował pokoje przez cały rok budowniczym elektrowni, niż zarabiał jedynie przez pięć miesięcy w sezonie turystycznym? Podobnie z gastronomią i całym sektorem usług. Dalej: pieniądze z podatku od nieruchomości. Dla konkretnego mieszkańca w gminie to możliwość korzystania np. z nowo budowanego ośrodka zdrowia, przedszkola, ośrodka sportowego czy drogi ufundowanej przez elektrownię. Kazus gminy Kleszczowa koło Bełchatowa, najbogatszej dzięki odkrywce węgla brunatnego gminie w Polsce, powinien dawać do myślenia. Na podstawie doświadczeń Bełchatowa zaproponowaliśmy, żeby wpływy z podatku od nieruchomości w 50 procentach trafiały do gminy, w której zlokalizowany jest obiekt jądrowy, a pozostałe 50 procent do gmin sąsiednich. Przy tego typu obiekcie jak elektrownia atomowa to rząd 38 mln zł dla gminy i 38 mln zł do podziału dla gmin sąsiednich rocznie. Dzisiaj poziom dochodów podobnych gmin to 2-3 miliony.

W końcu po trzecie: wracam ze spotkania, na którym dyskutowano o czynnikach napędzających rozwój danego kraju. Mówiono o badaniach kosmicznych, o zbrojeniach i właśnie o energetyce jądrowej. Chciałabym móc sprawić, by czytelnicy „Tygodnika” spojrzeli na program polskiej energetyki jądrowej jak na koło zamachowe, które pociągnie za sobą rozwój całego kraju, a nie tylko jak na budowę jakiegoś tam źródła energii elektrycznej.

Nie rozumiem, dlaczego budowa elektrowni atomowej ma się stać motorem postępu. Technologia przyjedzie w całości z zagranicy.

Owszem, jakiś kawałek z zagranicy przyjedzie. Ale dostawcy technologii...

Na przykład Francuzi.

Protestuję przeciwko wskazywaniu konkretnego oferenta na tym etapie. Dostawcy technologii jądrowych zainteresowani realizacją projektu w Polsce muszą zlecić część prac polskim podwykonawcom. Energetyka jądrowa będzie szansą dla rozwoju technologicznego polskich przedsiębiorstw i sektora usług pod warunkiem, że będą uczestniczyć w tym przedsięwzięciu. To zresztą już się dzieje: nie wiadomo, kto będzie u nas budował elektrownię, ale zagraniczne firmy robią już rozeznanie, które komponenty układu mogą być produkowane w Polsce.

Ta budowa to na pewno największe wyzwanie w historii rynku energii elektrycznej, ale też w całej powojennej gospodarce. Porównać je można do budowy portu w Gdyni czy COP-u. W tych kategoriach warto na to patrzeć. Śmiem twierdzić, że rozwój energetyki jądrowej, czy budowa samej elektrowni, wywoła reakcję łańcuchową w rozwoju gospodarczym całego kraju.

Pani już raz widziała taką możliwość. W czasie, gdy rząd Tadeusza Mazowieckiego wycofywał się z planów budowy elektrowni jądrowej w Żarnowcu, pracowała Pani przy budowie elektrowni Sizewell B w Wielkiej Brytanii. Część naukowców polskich do dziś nosi w sobie traumę i poczucie zmarnowanej szansy. Pani również?

Trauma to za dużo powiedziane, ale popełniliśmy wówczas poważny błąd i zaprzepaściliśmy szansę na skok cywilizacyjny. Po 20 latach startujemy praktycznie od zera. Traktuję ten projekt nie tylko jako budowę elektrowni, ale jako budowę nowego sektora przemysłu jądrowego w Polsce. Kiedy budowaliśmy Żarnowiec, byliśmy w stanie wyprodukować każde urządzenie z wyjątkiem naczynia reaktora, i to o najwyższej klasie jakości wymaganej w przemyśle jądrowym.

A co się stanie, jeśli kasandryczne przepowiednie prof. Mielczarskiego się sprawdzą i elektrownia atomowa w Polsce nie powstanie? Jak wtedy będzie wyglądał nasz kraj?

Nie utożsamiam się z wizją prof. Mielczarskiego. Nie mamy prawa skazywać Polski na boczną ścieżkę rozwoju. Bardzo często przeciwnicy energetyki jądrowej podnoszą, że w kraju, w którym nie jesteśmy w stanie zbudować dróg i w którym zdarzają się powodzie, porywamy się na tak zaawansowaną technologię. W kraju, który chce i może się rozwijać, takie argumenty są po prostu nie fair.

Dlaczego? Polskie elektrownie planowane są przede wszystkim w miejscach, w których ryzyko awarii zasilania jest wysokie. Na północy kraju nie zatrzęsie się ziemia jak w Fukushimie, ale porywiste wiatry każdej jesieni odcinają tam ludzi od prądu. A brak zewnętrznego zasilania elektrowni jądrowej to ogromne ryzyko.

Zgoda. Dlatego elektrownia atomowa na północy Polski tak bardzo zmieni mapę energetyczną kraju. Prawie cała produkcja energii elektrycznej umieszczona jest na południu. Jeśli myślimy o bezpieczeństwie energetycznym, musimy wzmocnić północ. Budowa elektrowni jądrowej musi się wiązać z budową sieci przesyłowej i dystrybucyjnej. A to oznacza, że zagrożenie awarią zasilania na północy zmaleje. Dlatego budujemy most energetyczny Litwa– –Polska, dlatego między Polską a Szwecją położony jest kabel.

A jeśli się nie uda, tak jak 20 lat temu w Żarnowcu?

Widzi pan to zdjęcie nad moim biurkiem? Stoję obok Pala Kovačsa, węgierskiego ministra odpowiedzialnego za energetykę. To stanowisko modelowe węgierskiej elektrowni jądrowej. Oglądamy reaktor, który miał pracować w Żarnowcu.

Myślałem, że trafił do Finlandii.

Jeden trafił do Finlandii, gdzie pracuje do dziś, drugi pokazywany jest jako eksponat szkoleniowy na Węgrzech. W każdym razie minister Kovačs powiedział: „Słuchaj, nie róbcie drugi raz tego samego błędu, bo ja już na wystawie miejsca na kolejny reaktor nie mam”. Traktuję to poważnie. Moim zadaniem jest, by Żarnowiec się nie powtórzył.  


HANNA TROJANOWSKA jest pełnomocnikiem rządu ds. energetyki jądrowej, podsekretarzem stanu w Ministerstwie Gospodarki. Absolwentka Wydziału Elektrycznego Politechniki Praskiej ze specjalizacją: energetyka jądrowa. Pracowała m.in. w przedsiębiorstwie „Energoprojekt”, odpowiedzialnym za generalny projekt elektrowni atomowej w Żarnowcu, była stypendystką Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej w UK Nuclear Electric, Nuclear Safety Division (Departament Bezpieczeństwa Jądrowego) w Bristolu i Knutsford w Wielkiej Brytanii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2012