Największa chochla

Pisanie i życie okazują się nie tak od siebie odległe, jak się z początku zdawało. Ich relacja polega raczej na ścisłej – i obustronnej – współpracy.

12.10.2015

Czyta się kilka minut

Michał Olszewski / Fot. Bartosz Siedlik / KBF
Michał Olszewski / Fot. Bartosz Siedlik / KBF

Czym jest codzienność w literaturze? Jak literatura przedstawia nam ją? Jak ją opisuje? Być może najpełniej codzienność wyłania się spomiędzy linijek tekstu, gdy opowieść nie jest do końca zmyślona, ale bazuje na życiu autorki czy autora, a zarazem nie próbuje udawać reporterskiego obiektywizmu. Codzienność jest czymś tak bliskim i oczywistym, a zarazem tak nieuchwytnym, że można ją zobaczyć tylko na własne oczy. Jej właściwości rozciągają się od tego, co do bólu powtarzalne, do tego, co radośnie poszczególne. Te dwa bieguny określają także opisy codzienności w literaturze, polaryzując się, a niekiedy właśnie na siebie zachodząc. Okazuje się wtedy, że literatura ma moc doprowadzania powtarzalności dni i żyć do punktu, w którym to właśnie z niej wyłania się sens.

Wszystko jest jednak znacznie bardziej skomplikowane, zwłaszcza u dwóch pisarzy, o których chciałabym Państwu opowiedzieć.

Łąki

Piotr Siemion i Michał Olszewski są autorami książek z łąkami w tytule. I choć jedne są „niskie”, a drugie „umajone”, jedne stanowią element polskiego krajobrazu, który rozciąga się przed oczami oszołomionego Anglika, a drugie pochodzą z religijnej piosenki pamiętanej z dzieciństwa, to obie są świadectwem czułości, z jaką pisarze odnoszą się do przestrzeni i drobnych, powtarzalnych zdarzeń rozgrywających się wciąż na ich oczach – na ulicach, placach, polach i łąkach, tych idealnych, trawiastych modelach pola widzenia.

Siemion i Olszewski są autorami powieści i opowiadań: pierwszy wydał „Niskie łąki” (1999) i „Finimondo” (2004), drugi – tom „Do Amsterdamu” (2003) oraz powieść „Low-tech” (2009). Ale mają w swym dorobku także książki, w których to nie fikcja, lecz realność tworzy szkielet zdarzeń. Nazwanie tych ostatnich reportażami byłoby grubym nadużyciem. Piotr Siemion wydał w tym roku „Dziennik roku Węża”, który prawie dzień po dniu opisuje czas od 11 lutego 2013 do schyłku stycznia 2014. Michał Olszewski zaś jest autorem króciutkiej książki „Chwalcie łąki umajone” (2005) oraz „Zapisków na biletach” (2010), zbioru felietonów prasowych, które jednak świetnie sprawdzają się w roli niezależnych notatek z podróży. Żeby dopełnić sylwetki obu twórców, trzeba dodać, że Siemion jest także praktykującym prawnikiem – w „Dzienniku” ubolewa, że pisarskie dzielenie słowa na czworo nie sprzyja prawniczej precyzji, a Michał Olszewski reportażystą sensu stricto, który wydał w tym roku zbiór 23 tekstów „Najlepsze buty na świecie”.

Dziury w serze

W jednym z fragmentów „Zapisków na biletach” Olszewski opisuje charakter prywatnych map w czasach szybkich podróży. Otóż pomiędzy punktami, które udało się odwiedzić, rozpościerają się białe plamy, całe połacie przestrzeni nierozpoznanej, bo niezauważonej. Dziury można zapełnić podczas kolejnych podróży – w tym fragmencie do i wokół podkrakowskich Myślenic. Środkiem do tego celu mogą być uwielbione przez autora pociągi osobowe, które przybliżają mijaną przestrzeń.

Na zdjęciach, którymi poprzetykane są kolejne felietony, widnieją m.in.: kaloryfer z firanką w zdawałoby się przypadkowym kadrze hotelowego pokoju, bezgłowy krasnal przed wejściem do czyjegoś domu, wybrakowane szyldy i neony, piłka na podwórkowym boisku tuż przed wpadnięciem do kosza, resztki posiłku w barze mlecznym, hale peronów i dworców, obdrapany numerek na drzwiach pokoju, łąka umajona z domkiem kempingowym, sztuczne rośliny hotelowe – symbole tego, co tandetne i podrzędne. „Tym, co mnie stwarza, jest uzależnienie od wyliczanki” – pisał Olszewski już kilka lat wcześniej.

Podobną obsesję wymieniania, podobne lubowanie się w przypadkowych kadrach można znaleźć u kilku innych pisarzy. O samych wyliczankach można by w kontekście codzienności wiele napisać. Ale co innego jest tu najważniejsze. Zdaje się, że metafora dziur w serze może być przydatna do opisu naszej uwagi, która działa w sposób zmienny, zarówno w odniesieniu do przestrzeni, jak i czasu. Dziury – punkty pomiędzy istotnymi wydarzeniami, pomijane w książkach historycznych i osobistych życiorysach, a nawet w telefonicznych opowieściach z gatunku „co u ciebie?” – wyznaczałyby obszar codzienności. Siemion w tym czasie zmienia pieluchy synowi, robi zakupy, wkręca śrubki i stoi w korkach; Olszewski zaś zatrzymuje się na przykład w przydrożnych barach, w których podają kwaszoną kapustę barwy szarej.

Jeden z nich opowiada o codzienności własnej, domowej, drugi raczej o podróżnej, równolegle z dziurami w czasie badając dziury w przestrzeni, albo codzienności czyjejś, napotkanej po drodze, ale widzianej z bliska.

Czerwony odkurzacz

Wymienianie, wyszczególnianie, odnotowywanie okruchów świata nie wymaga wcale myśli uogólniającej, nie trzeba tego wszystkiego scalać pod wspólnym szyldem. Dlatego fragmenty eseistyczne poświęcone codzienności często mają luźną formę. Zamiast organizować się wokół tezy, rozpełzają się na różne strony, za jedyne zadanie stawiając sobie odniesienie się do rzędu garaży widzianych z okna pociągu czy pestek owoców mango i awokado z Biedronki.

Z tego samego powodu nastawiony na lekturę krytyczną czytelnik takiej literatury bywa niekiedy śmiertelnie znudzony, a nawet zniesmaczony, bo kiedy już nasyci się kilkoma opisami, rzędami słów przywiązywanych skwapliwie do rzeczy, na kolejnej stronie znów spotka przydrożny bar i podobne krowy na łące.

Dobry pisarz codzienności to zatem taki, który potrafi sentymentalne enumeracje odpowiednio zrównoważyć ironią, dystansem, niezależną myślą i odpowiednio dawkowanym sceptycyzmem, trzymanym wciąż w tyle głowy pytaniem „po co?”. W dobrej literaturze odpowiedź na nie jest niejednoznaczna.

W wersji najbardziej oczywistej, ale i przecież najbardziej upragnionej, zapiski mają ocalać codzienność. Zabezpieczyć to, co poszczególne, choć powtarzalne, gdzieś na wielkiej osi poza czasem. Na szczęście, nawet jeśli taka nadzieja niekiedy wyziera spomiędzy wersów, obaj wymienieni tu autorzy umiejętnie rozkładają proporcje. „Pamiętać, tylko po co?” – pyta Olszewski; a Siemion odnotowuje, że czerwony odkurzacz „po zmianie worka znowu lepiej ciągnie”, przywołując zarazem swoje wątpliwości, czy w ogóle warto uwieczniać odkurzacz na stronach „Dziennika”. Czerwony odkurzacz przypomina czerwoną taczkę z wiersza Williama Carlosa Williamsa: „Tak wiele zależy / od / czerwonej / taczki / lśniącej / po deszczu / obok białych / kurcząt” (przeł. Julia Hartwig). Podobnie jak ona, jest pokazany w pewnej konstelacji, w układzie z innymi przedmiotami świata — tu worków, tam kurcząt. I od niego, wbrew pozorom, też wiele zależy. Siemion dobrze o tym wie, a wyrażając wątpliwość, prowadzi z nami grę.

W wersji dla zaawansowanych codzienność może pełnić w literaturze rolę do pewnego stopnia przeciwną, a co najmniej zdecydowanie odmienną – zamiast wzmagać sentymentalne napięcie, kierować wyobraźnię w rejony wzniosłych nadziei na pokonanie śmierci, może – za pomocą jednego ruchu, cięcia konkretu – ustanawiać kontrast dla zbyt wydumanych rozważań. U Siemiona mały Miłosz, syn pisarza, przerywa refleksję, robiąc kupę, którą pisarz natychmiast wprowadza do swojej opowieści.

Rytm dobrego tekstu powinien ponoć przypominać operę – na koniec potrzebny jest wyrazisty akcent. Na ostatniej stronie swych zapisków Siemion używa innego konkretu, świdra dentysty.

O tym, że wykorzystanie konkretu to nie poetyckie widzimisię, ale przemyślana strategia, świadczą także fragmenty, w których pisarz – przy okazji prowadzonych przez siebie warsztatów literackich – podaje wskazówki, jak należy pisać. Wykluczone są marzycielstwo i rozkrochmalanie się, do pisania konieczna jest pewna twardość, stanowczość, która umożliwia także wyjście z własnej głowy, gdzie bywa zbyt bezpiecznie, „jak pod kołdrą”. Ta literacka twardość nie oznacza wcale, że rozmaite Siemionowe czerwone odkurzacze tracą swoje miejsce w kolejce do ocalenia. Przeciwnie, jeśli nadejdzie jakieś kiedyś, przedmioty wymienione ze stanowczą literacką mocą mają z pewnością większe szanse na zbawienie.


Woń świeżo upranych prześcieradeł

Na drodze do ocalenia codzienności – niezależnie od tego, czy potraktujemy ją poważnie, czy ze sceptyczną ironią – pojawia się jeszcze jeden kłopot.

Otóż już samo zapisywanie, zamiast utrwalać, może również niszczyć. Zapisanie jest powtórzeniem, ustanawia dystans wobec chwili, która miała moc właśnie jako jedyna, niepowtarzalna, i z konieczności przemijająca. Na marginesie warsztatów literackich w Banicy Siemion pisze tak oto: „Naokoło był Beskid, a my wnosiliśmy torby z auta do jasnej kuchni państwa St. i znowu się zrobiło nieprzyzwoicie idyllicznie, tylko dlaczego o tym pisać? Chwile należy po prostu jeść, wchłaniać je największą z możliwych chochli i nie dystansować się od coraz bardziej absurdalnych dialogów przy stole z grubym blatem”.

Obawa, że pisanie znosi moc codzienności, ma tu jednak znamiona pisarskiej kokieterii. Nie sposób pozbyć się wrażenia, że największą z możliwych chochli okazuje się mimo wszystko właśnie literatura. Przeciwstawienie pisania i życia, które pojawia się nieraz na kartach „Dziennika roku Węża”, stanowi konieczną linię dla podtrzymujących jakość myślenia wątpliwości. Litera- cka siła tej książki polega jednak właśnie na tym, że ostatecznie pisanie i życie okazują się nie tak od siebie odległe, jak się z początku zdawało. Ich relacja polega raczej na ścisłej współpracy. „Jego prace zawsze mówiły mi, żebym był bardziej zainteresowany światem, póki żyję. I może to jest najważniejsza rzecz, jaką może powiedzieć sztuka” – pisał kiedyś Frank O’Hara o przyjacielu, malarzu Larrym Riversie.

Inny rodzaj dystansu – mniej kłopotliwy dla całego projektu utrwalania życia w literach, ale istotny dla myślenia o literaturze codzienności – powstaje w wyniku czasowego oddalenia. Opisy codzienności dotyczą przecież nie tylko czasu teraźniejszego – lub udawanego czasu teraźniejszego, jak w przypadku czynionych wieczorem zapisków z danego dnia – ale i codzienności niegdysiejszej, tego, co odczytywane we wspomnieniu. Przy czym dodatkowa komplikacja polega na tym, że zapisywana teraźniejszość staje się natychmiast przeszłością. Co wiąże się oczywiście ze wspomnianym wyżej pierwszym rodzajem dystansu, płynącym z samego zapisania.

Nie wchodząc jednak we wszystkie te niuanse, warto podkreślić, że jeśli w obrębie literatury codzienności potrzebny jest jakiś podział, to być może właśnie ten: na zapiski, których głównym celem jest uchwycenie momentu teraźniejszego, oraz takie, których celem jest dotarcie do codzienności przeszłej, niedostępnej bezpośrednio. Podział ten jest istotny, ponieważ w tym drugim przypadku literatura wypracowała cały wachlarz metod.

W książeczce „Chwalcie łąki umajone” Olszewski używa obficie metody na Prousto- wską magdalenkę, ale w jego przypadku nie chodzi o smak ciastka, lecz o „woń świeżo upranych prześcieradeł”. Woń przenosi narratora w czas dawnych popołudni, kiedy szedł do domu z torbą świeżego prania. „Zapach suchej kiełbasy, świeżej ziemi, stara patelnia (...), barwa światła – wszystko może zmusić mnie do wędrówki. Męczącej, upartej, nikomu niepotrzebnej, ale podejmowanej wciąż i wciąż”. Jak widać, i tu stała wątpliwość podtrzymuje pracę uwagi. Także tytułowa pieśń „Chwalcie łąki umajone” stanie się w ostatnim z rozdziałów książki kolejną magdalenką, Hauptowską kontramarką, czyli numerkiem, który umożliwia dostęp do ukrytego gdzieś bagażu przeszłości.

Uderzająca bywa u Olszewskiego rozmaitość zmysłów, poprzez które możliwy jest dostęp do minionego. Obok oczywistych widoków występują tu liczne zapachy, ale przeszłość – jak w przypadku tytułowej pieśni – można złapać również na słuch. W każdym z kolejnych fragmentów inny zmysłowy znak wywołuje wspomnienia i opowieść o jakimś wycinku dawnego codziennego życia. Znów – jak przystało na opowieść reportażysty – życia nie tylko swojego, ale i tych, których się na osi czasu mijało.

U Siemiona, ze względu na skupioną na teraźniejszości dziennikową formę, ćwiczenia z oddalenia zdarzają się rzadziej, ale jeśli się pojawią, podsumowywane są wciąż tym samym zwięzłym i trafnym fragmentem z Wasilija Aksjonowa: „E, to było dawno...”.

Ławica tłustych dorszy 

Zmęczonemu grą w ocalenie i utratę czytelnikowi literatura codzienności oferuje na szczęście inne rozrywki. Nagromadzenie szczegółów prowadzi także do przerysowania, groteski. Kierowca autobusu okazuje się być korpusem bez głowy, a męcząca podróż z Lublina zimnym pociągiem przez mgłę przypomina podwodny rejs przez Atlantyk. „Przysięgam, na własne oczy widziałem, jak za szybą przepłynęła ławica tłustych dorszy” – pointuje autor. Oto codzienność widziana „na własne oczy”, ale przetwarzana potem w wyobraźni, przekształcana przez literaturę. Podobny groteskowy efekt osiąga też Siemion, gdy udaje mu się nagromadzić kilka zazębiających się ze sobą elementów powszedniego dnia w jednym akapicie i podbić wyliczankę komicznością.

Codzienności nie da się oddzielić od literatury, która idzie krok za, a niekiedy krok przed życiem. Tym bardziej że już sam język, który tworzy przecież nieustannie światy równoległe do tych widzianych i słyszanych, sprawia, że rejestracja i zapis nigdy nie pozostają czymś czystym i jednoznacznym. Twory wyobraźni nie odbierają zapiskom ocalającej mocy. A „zwyciężający śmierć szereg” rzeczy, ludzi, czasów może też być najzwyczajniej zabawny. ©


ZOFIA KRÓL jest krytyczką literacką i doktorem filozofii. Szefowa działu literatury i redaktorka naczelna magazynu o kulturze dwutygodnik.com. Autorka książki „Powrót do świata. Dzieje uwagi w filozofii i literaturze XX wieku” (2013).

MICHAŁ OLSZEWSKI (ur. 1977) – pisarz, dziennikarz, publicysta, ekolog. Absolwent polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przez wiele lat był szefem działu reportażu w „Tygodniku Powszechnym”. Obecnie jest redaktorem naczelnym krakowskiego wydania „Gazety Wyborczej”. Jego debiutem prozatorskim był zbiór opowiadań „Do Amsterdamu” (2003). W 2005 r. ukazała się jego druga książka „Chwalcie łąki umajone”, a w 2009 r. powieść „Low-tech”. W roku 2010 wydał zbiór felietonów „Zapiski na biletach” oraz „Eco-book o Eko-Bogu”, zapis rozmów o ekologii przeprowadzonych z franciszkaninem o. Stanisławem Jaromim. Proza Olszewskiego zanurzona jest głęboko w społecznym konkrecie, ale stawia też ogólniejsze pytania o życie we współczesnej Polsce i o przemiany, jakich jesteśmy świadkami.

PIOTR SIEMION (ur. 1961) – pisarz i prawnik. Od wczesnych lat związany ze sceną kontrkulturową Wrocławia, współtwórca legendarnego magazynu „BruLion”. Na scenie prozatorskiej zadebiutował w 2000 r. powieścią „Niskie łąki”. Cztery lata później wydał „Finimondo”. W 2015 r. w wydawnictwie Czarne wydał „Dziennik roku Węża”. Dwa lata temu jego eseje pojawiły się w zbiorze „Dryblując przez granicę. Polsko-ukraińskie Euro 2012”. Siemion jest również cenionym tłumaczem literatury amerykańskiej – za przekład „49 idzie pod młotek” Thomasa Pynchona otrzymał nagrodę „Literatury na Świecie”. Po kilkunastu latach spędzonych w USA i Kanadzie powrócił do Polski. Mieszka w Warszawie.

OBAJ będą gośćmi spotkania zatytułowanego „Codzienność w literaturze” (24 października, sobota, godz. 16.00), które poprowadzi Zofia Król.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2015

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (03-04/2015): Pod prąd