Z której strony wieje wiatr?

Po lekturze „Ruin i zgliszcz” rozmowy o pogodzie, które zwykliśmy uważać za symbol najbardziej zdawkowych międzyludzkich relacji, będą się nam jawić jako najbardziej wyrafinowana forma kontaktu.

18.06.2018

Czyta się kilka minut

WELLS TOWER /  / FOT. WITI DE TERA / EAST NEWS
WELLS TOWER / / FOT. WITI DE TERA / EAST NEWS

Gdyby wyruszyć tropem bohaterów Wellsa Towera, trasa biegłaby wzdłuż wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Należałoby wynająć samochód na pustawym lotnisku w Bangor, gdzie lądował spóźniony o parę godzin Stephen i nikt tam na niego nie czekał, objechać wciśnięty w terytorium Kanady okręg Aroostook i górę, na której jego brat, Matthew, planował założyć samotniczą osadę dla zgorzkniałych mężczyzn; ruszyć dalej jedynką, mijając opłukiwane wodami Golfstromu wysepki stanu Maine (to być może właśnie na jednej z nich Bob Munroe znalazł smutny, brunatny brzeg, zamiast upragnionej piaszczystej plaży); w drodze ku południowym Stanom trzeba by odwiedzić Nowy Jork, kilka godzin spędzić w Washington Square Park, przyglądając się grającym w szachy nieznajomym, wśród których przez chwilę dobrze czuł się starszy pan z amnezją, zanim zrozumiał, że nie poznaje już własnego syna; a zakończyć podróż w Karolinie Północnej, gdzie Jacey próbuje z godnością przetrwać wizytę zbyt czarującej kuzynki, zaś pewien kot przynosi nieszczęśliwej nastolatce do łóżka zranione i zmaltretowane pisklę.

Kierunek, jaki przyjmuje opowieść w ośmiu zawartych w tomie „Ruiny i zgliszcza” tekstach, prowadzi z północy na południe. Sam autor pokonał w swym życiu trasę w przeciwną stronę – wychowany w Karolinie Północnej, ostatecznie trafił do Nowego Jorku. Jedynie akcja dziewiątego – tytułowego – opowiadania znajduje się z dala od tej trasy. Przenosi czytelnika w odległe miejsca i czasy: Harald jest Wikingiem, nocami nie śpi, nasłuchuje nieustająco złowrogiego plusku wioseł. „Najchętniej byś znienawidził tych ludzi, własną żonę i dzieci, bo wiesz, co im zrobi świat: sam przecież niejedno masz na sumieniu” (tłum. Michał Kłobukowski).

Drobne rozczarowania

Jadąc wynajętym samochodem przez Stany, moglibyśmy prowadzić dziennik drobnych ludzkich rozczarowań i sytuacji, które je wywołały (wypuszczony z małej rączki balon, zbyt szybko przerwana rozmowa z bliskimi, samotna chwila przy restauracyjnym stoliku). Rozczarowania zapisane w „Ruinach i zgliszczach” są przecież tylko pewnym autorskim wyborem i jako takie dają nam wgląd w świat, w którym nic nie dzieje się tak, jak ośmieliły się przez chwilę zamarzyć znękane serca bohaterów.

Chwila rozkosznej kąpieli w stawie pod ciemnym niebem, bliskość z kobietą o zniekształconej źrenicy, pocałunek na karuzeli – u Towera, paradoksalnie, najbardziej bolesne są momenty, które powinny przynosić radość. Po lekturze kilku stron czytelnik już wie, że zaraz pojawią się kolejne sceny, które przyniosą drobne, ale powracające z bezlitosną konsekwencją rozczarowania. Najstraszliwsze zdarzenia – jak noworodek wrzucony do wiadra, żeby się wypłakał na śmierć, o którym wspomina kłamliwy opiekun jednego z bohaterów, czy chłopiec, który żałuje, że nawdychał się za mało trującego dymu – pojawiają się tu nie w samym centrum opowieści, ale na jej obrzeżach i niejako mimochodem. Pierwszy plan wypełniają przykrości zwyczajne, na pozór pozbawione znaczenia, ale to właśnie one – setkami drobnych ukłuć, powtarzaną cierpliwie torturą – składają się na nieznośną, niemożliwą do zniesienia rzeczywistość.

Kiedy nadzieja i rozczarowanie ułożą się już we właściwych proporcjach – to jest jak jeden do nieskończoności – kiedy już stanie się oczywiste, że bohater więcej nie zniesie, a autor nie zdoła już niczego do swej fabuły dorzucić, cały ten koszmarny splot przetnie pointa, najbardziej charakterystyczny element opowiadań Towera. Pojawia się zwykle tuż po kolejnym, przeważającym szalę rozczarowaniu, jednak zanim bohater zdąży pogrążyć się w całkowitej beznadziei. A na razie zwraca się odważnie w stronę wrogiego świata i wydaje się, że nie przegrał swej partii: rzuca ślimakiem w morze, podnosi widelec do ust, nasłuchuje lamparta, krzyczy głośno przez otwarte okno, kładzie dłoń na ramieniu dziewczyny. Moment, w którym po precyzyjnej poincie opowieść zostaje ostatecznie przerwana (opowiadanie po prostu się kończy), jest dla nas – jako czytelników – bardzo trudny. Jeszcze żywimy nadzieję na szczęśliwy koniec: być może uda się odbudować kolorowe akwarium, uratować choćby porcję mięsa, zagłuszyć słowa ojczyma, zapomnieć się w ostatniej w życiu narkotykowej ekstazie, umówić na randkę w wesołym miasteczku. Przy czym cięcie następuje nie tyle na poziomie życia bohatera, które – mimo że zawróciło w stronę beznadziei – będzie się musiało przecież jakoś dalej toczyć, ile w relacji, którą autor zawiązuje z czytelnikiem. Drastyczny, bezlitosny ruch ostatecznie zamyka świat przedstawiony.

Korowód rozczarowań się nie kończy, ale pisarz niczego już nie dodaje. Rezygnacja zostaje przeniesiona również na poziom słów.

Smutne i niepotrzebne

Wellsowi Towerowi, niezwykle świadomemu swojego warsztatu absolwentowi kursu pisarstwa na uniwersytecie Columbia, trudniej byłoby zapewne napisać powieść. Opowiadanie pozwala wrzucać czytelnika w szkicowane ciągle od nowa światy i urywać narracyjną nić w starannie wybranym momencie. Za pomocą pojedynczego opowiadania można opisać fragmentaryczność świata. Gdy obok siebie znajdzie się kilka takich tekstów, wówczas można uchwycić pewien rytm rzeczywistości, który wyznacza powracające doświadczenie rozczarowania. W powieści byłoby to trudniejsze. W krótszych formach sama struktura tekstu pozwala przejść na stronę pustki. Ruiny i zgliszcza łatwiej poddają się opisowi, jeśli ów opis w ­każdej chwili można przerwać. W powieści byłoby to trudniejsze.

Cały ten mechanizm działa u Wellsa Towera tym lepiej, że większość opowiadań składa się z podobnych elementów. Wszystko powtarza się jak w baśni, tyle że zamiast trwać przy tym, co cudowne i pożyteczne, autor koncentruje się na tym, co smutne i niepotrzebne. Samotni mężczyźni, wyjazd bohatera poza miejsce zamieszkania albo nagły przyjazd gościa, zawiązująca węzeł akcji nieprzyjemna rozmowa telefoniczna, porównywanie się do kogoś zawsze od siebie lepszego (brat, kuzynka, szkolna gwiazda) czy rozmaite gatunki zwierząt (krwiożerczy ślimak, zastrzelony łoś, lampart, gołębie pisklę i florydzki anolis) – to właśnie one tworzą narracyjną oś opowieści. Anolis „zsuwa się brzuchem po emaliowanym boku cysterny prosto w półksiężyc głębokiej rdzy” i tylko pozornie nie ma wpływu na resztę zaczynającej się przy budce z chińskimi przekąskami opowieści („Na pokaz”).

Podobną funkcję pełnią w tej prozie rzeczy. Regularnie pojawiają się tu urządzenia gospodarstwa domowego, które bohaterowie traktują z namaszczeniem, a niekiedy obsesją: wszelkie grille i patelnie, ekspres do kawy z wmontowaną spiralą chłodzącą, który miał być hitem Targów Usługowo-Hotelarskich w Westport, a teraz wraca smutno pociągiem na kolanach swojego wynalazcy („Zawiadowcy doniosłych energii”), czy młynek do liści, który bez przerwy uruchamia ojczym Yancy’ego z „Lamparta”, skutecznie zagłuszając jakąkolwiek możliwość porozumienia. Urządzenia, które pierwotnie miały człowieka wyręczać i przynosić mu ulgę, stają po stronie wrogiego świata, a przyrządzane przy ich pomocy posiłki tylko na chwilę dają wytchnienie. Sumy jeszcze są pyszne, choć smażone w kupnej panierce, steki z łosia okazują się jednak zepsute, zaś kolacja z ostatnich miękkich krabów w sezonie być może w ogóle nie dojdzie do skutku.

Wrzuceni w świat

Podróżujący przez Stany czytelnik Towera mógłby też – wzorem bohatera historii „Drzwi w twoim oku”, tego samego, który w narkotykowej ekstazie krzyczał przez okno i zapewne już nie zjadł przygotowanych przez córkę ostatnich miękkich krabów w sezonie – zrezygnować z prowadzenia dziennika rozczarowań na rzecz skrupulatnego notowania pogody. Tak jak robi to autor. „Ciepło, słonecznie”. „Dawniej pisałem obszerniej, ale potem to wszystko przeczytałem i zauważyłem, że opowiadam o swoim życiu jak jakiś dziennikarzyna, który ma same przykre wiadomości: a to o kłótni z żoną, a to o kieszonkowym dla córki albo że jadłem w restauracji i nagle jakaś kobieta spadła z krzesła, bo dostała ataku”. Po lekturze „Ruin i zgliszcz” rozmowy o pogodzie, które zwykliśmy uważać za symbol najbardziej zdawkowych międzyludzkich relacji, będą się nam jawić jako najbardziej wyrafinowana forma kontaktu. Nagromadzone w ciągu życia rozczarowania zostały przepracowane, można je tylko zaakceptować i przestać o nich mówić. Jedyne, co daje wytchnienie, jedyne, co pozostaje do dodania, to jak mocno świeci słońce i z której strony tego dnia wieje wiatr.

Językową precyzję, z jaką Wells Tower opisuje swoich bohaterów, doskonale poznali tłumacze tej prozy, w tym także Michał Kłobukowski, autor świetnej polskiej wersji, ukrytej w zielono-czerwonej gładkiej obwolucie wydawnictwa Karakter. Popis zaczyna się już na poziomie wyboru form osobowych: narracja pięciu opowiadań jest prowadzona w pierwszej osobie, trzech w trzeciej (przy czym w jednym z nich, „Na pokaz”, opowieść zmiennie przyjmuje perspektywę coraz to nowych bohaterów), jednego zaś w osobie drugiej, szalenie trudnej do konsekwentnego poprowadzenia. „Dzień dobry. Marnie spałeś. Nie otwieraj oczu. Wystaw język. Poszukaj pryszczyka na górnej wardze. Módl się, żeby się zagoił przez noc” – zwracając się do Yance’ego per ty, autor osiąga rzadką mieszankę czułości i dystansu. Tuli chłopca słowami w sposób, w jaki nigdy nie utuliła go matka ani ojczym, a jednocześnie z zimną krwią wrzuca go w sytuację bez wyjścia, koszmarną kondycję zależnego od wszystkich dziecka.

„Ruszasz boso przez trawnik. (…) Jest gorący jesienny dzień. Drzewa na tle czystego nieba wyglądają jak ustawione przed błękitnym ekranem dekoracje w studiu telewizyjnym. Stwardniałe w ciągu lata podeszwy stóp zdążyły ci już zmięknąć, więc żwir tak kłuje, że przy każdym kroku podrygujesz, unosząc łokcie jak ptak skrzydła, kiedy próbuje wzbić się w powietrze”. Druga osoba wzmaga jeszcze ten charakterystyczny dla gatunku opowiadania efekt wrzucenia bohatera w okoliczności. Efekt, który do złudzenia przypomina ten znany z samego życia.

Tekstowe mechanizmy

Teksty Towera składają się z wielu językowych warstw; na ich głębszych poziomach kryją się kolejne subtelności, zgrabnie ukryte w tym działającym niezawodnie, nakierowanym na konkretne efekty opowieściowym mechanizmie.

Jego częścią są m.in.: naprzemienne występowanie mowy zależnej (używanej w różnych funkcjach) z dialogami; mnożenie zdań, które zahaczone z jednego końca o coś bardzo prostego, drugim nieoczekiwanie i na złość tłumaczom łączą się z wewnętrznym monologiem bohaterów; a także chwyt polegający na zastępowaniu odczuć bohaterów korelatami ze świata przedmiotowego czy pozaludzkiego. O dzikiej zazdrości i bezdennej rozpaczy dowiadujemy się z jednego gestu, wystroju wnętrza czy stylu ubrania.

Tym ważniejsza rola wspomnianych urządzeń domowych, nieudanych posiłków i zwierząt. Działania i stany tych ostatnich zostają zmyślnie podstawione pod ludzkie popędy czy nieszczęścia: strzykwa zżera ryby, łoś zdycha niepotrzebnie, kot morduje dla zabawy. W jednym z wywiadów pisarz przyznaje, że głównym celem jego literackich poszukiwań jest właśnie badanie popędów – zwłaszcza tych, które prowadzą ludzi do czynienia zła.

Precyzja Wellsa Towera przejawia się także w jego sposobie pracy – robi podobno dziesiątki stron notatek, a po napisaniu poprawia swoje opowiadania miesiącami.

Niektóre z nich zresztą weszły do książki w innych wersjach niż te publikowane w czasopismach: „The Paris Review” (na łamach którego autor debiutował opowiadaniem pt. „Ciemna dolina”), „The New Yorker” czy ­„Harper’s Magazine”. Tych, którzy uwielbiają pisać i mitologizują trudną chwilę zderzenia z pustym jeszcze ekranem, Tower nazywa szaleńcami. Dla niego pisanie, zwłaszcza pisanie fikcji, jest czynnością żmudną i bolesną.

Przyjdzie się nieźle natrudzić, zanim autor ostatecznie zdecyduje się przerwać opowiadanie jednym cięciem – osiągnąć poziom bólu i rozczarowania, na którym rezygnuje się także z samych słów. ©

ZOFIA KRÓL (ur. 1980) – doktor filozofii, ­redaktorka naczelna magazynu o kulturze Dwutygodnik.com, krytyczka i historyczka literatury. Autorka książki „Powrót do świata. Dzieje uwagi w filozofii i literaturze XX wieku” (2013). Laureatka przyznawanej przez „Zeszyty Literackie” Nagrody im. Konstantego A. Jeleńskiego (2006).

DLA BOHATERÓW WELLSA TOWERA źródłem cierpienia nie są przełomowe wydarzenia egzystencjalne, kryzysy, które zmieniają wszystko, traumatyczne doświadczenia, które pozostawiają w nas niezatarte piętno, lecz najdrobniejsze z codziennych wypadków. Czy to przez wrażliwość, czy raczej uważność postaci, które pojawiają się na kartach tej prozy, nie potrafią owych drobiazgów zignorować. Każdy pozostawia na ich ciele i duszy małą bliznę, a suma tych blizn układa się w sentencję wyroku. Nie wydaje go żaden złowrogi trybunał, lecz ich własna świadomość, gdy dociera do niej, jak cierniste były drogi, którymi przemierzają życie.

WELLS TOWER (ur. 1973) – amerykański pisarz urodzony w Vancouver. Debiutował w 2005 r. na łamach „The Paris Review”, jego opowiadania i reportaże drukowałym.in. „New Yorker”, „McSweeney’s” i „GQ”. Dwukrotny laureat Pushcart Prize oraz Plimpton (Discovery) Prize organizowanej przez „The Paris Review”. W 2009 r. wydał swoją pierwszą książkę – świetnie przyjęty przez krytyków i czytelników zbiór opowiadań „Ruiny i zgliszcza”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2018

Artykuł pochodzi z dodatku „Magazyn Conrad 02/2018