Nadzieja Besarabii

W mołdawskich wyborach starły się dwa oblicza Europy Wschodniej. Wygrało to, które stawia na godność i prawa człowieka. Dla kraju to dopiero początek zmian.

23.11.2020

Czyta się kilka minut

Maia Sandu, przyszła prezydent Mołdawii. Kiszyniów, 16 listopada 2020 r. / SERGEI GAPON / AFP
Maia Sandu, przyszła prezydent Mołdawii. Kiszyniów, 16 listopada 2020 r. / SERGEI GAPON / AFP

Gdy w styczniu 2016 r. kierowałem się do biura Mai Sandu, byłem do niej sceptycznie nastawiony. Mołdawianie protestowali wtedy przeciw rządom Vlada Plahotniuka – oligarchy, który mając zerowe poparcie społeczne, zawłaszczał parlament korupcją polityczną i szantażem. Sandu nie należała do liderów protestów, jednak każde jej pojawienie się na manifestacji budziło ogromny entuzjazm. Spodziewałem się rozmowy z niezdecydowaną działaczką, która wbrew społecznym oczekiwaniom nie potrafi zająć pozycji liderki.

Dwie godziny później wychodziłem ze spotkania pod wrażeniem jej kompetencji, rozeznania patologii systemu i świadomości ciężaru, który na niej spoczywa.

– To, co robimy z moim zespołem, nie jest wyzwaniem na dziś. Naszą pracę postrzegamy w perspektywie przynajmniej dziesięciu lat – powiedziała wtedy Sandu. Jej celem nie było zdobycie władzy, lecz zmiana mentalności, dzięki której na pierwszy plan życia politycznego wyjdzie godność zwykłego człowieka.

W niedzielę 15 listopada Maia Sandu poczyniła znaczący krok w realizacji swej strategii: w drugiej turze wyborów prezydenckich pokonała urzędującą głowę państwa, uzyskując prawie 58 proc. głosów. Nie znaczy to, że zdobyła władzę, bo w Mołdawii prezydent pełni głównie funkcje reprezentacyjne. Skłoniła jednak tę ogromną rzeszę ludzi, w tym prawie 250 tys. emigrantów, do głosowania właśnie na nią, mimo że nie obiecywała cudów. Przeciwnie: mówiła, że jeśli chcą uratować kraj, wszystkich czeka ogromna praca.

W ten sposób w mołdawskich wyborach starły się dwa oblicza Europy Wschodniej. Jej przeciwnikiem był bowiem Igor Dodon – dziecko i filar tamtejszego systemu, w którym od lat, żerując na tożsamościowym pęknięciu społeczeństwa i wsparciu zagranicznych patronów, utrzymują władzę oligarchowie.

NIEZATAPIALNY. Mołdawską politykę śledzę od 2009 r. Wtedy też do pierwszej ligi wszedł Dodon. Od tamtego czasu wielu ekspertów powtarzało, że nic z niego nie będzie, że jeszcze chwila i się skończy, że nie warto zwracać na niego uwagi. Tymczasem wszyscy inni tonęli, a on trwał i do niedawna nieustannie rósł w siłę.

W ostatnich latach rządów Partii Komunistów był wicepremierem od gospodarki. Po tym, jak w 2009 r. od władzy odsunęła ich koalicja partii prozachodnich, zawalczył o stanowisko burmistrza stolicy. Przegrał, ale zdobył popularność. Opuścił szeregi komunistów i pomógł nowej władzy wybrać prezydenta, kończąc w ten sposób trwający prawie trzy lata kryzys polityczny. Już wtedy mówiono, że Dodon odegrał rolę w historii: przyjął zapłatę, zagłosował i tyle. Partia Socjalistów, którą starał się ożywić, długo nie mogła wyjść z politycznego cienia. Przełom nastąpił w 2014 r., nie był jednak efektem charyzmy Dodona, lecz wolty komunistów i wszechstronnego wsparcia Kremla.

Partia Komunistów była bliska ponownego przejęcia władzy, jednak jej starzejący się lider wystraszył się Vlada Plahotniuka i ogłosił, że nie sprzeciwia się integracji kraju z Unią Europejską. W ten sposób pogrzebał komunistyczny szyld w oczach prorosyjskiego elektoratu, który stanowi około połowy społeczeństwa. Pretendentów do przejęcia schedy było dwóch: Igor Dodon i Renato Usaty, młody polityk o charyzmie trybuna ludowego.

POMAZANIEC. Ten drugi zaczął szybko zaskarbiać sobie serca wyborców, jednak Kreml wybrał pierwszego. Zaczęto inwestować w niego wizerunkowo i stało się jasne, że to właśnie Dodon jest pomazańcem Putina w Mołdawii. Co więcej, partię Usatego w przededniu wyborów usunięto z list wyborczych, co pasowało wtedy wszystkim.

Dodon mógł wejść w romans z Rosją i nie bać się Plahotniuka, gdyż łączyły ich liczne interesy. Gdy w 2016 r. Sąd Konstytucyjny przywrócił powszechne wybory prezydenckie, stało się jasne, że Plahotniuk chce obsadzić na stanowisku głowy państwa właśnie Dodona. Również wtedy jego główną konkurentką była Maia Sandu. Oficjalnie rząd i partia oligarchy poparły właśnie ją, jednak dla przedstawicielki obywatelskiej opozycji, walczącej z kleptokratycznym reżimem, mogła to być co najwyżej niedźwiedzia przysługa. Dziś ludzie Plahotniuka otwarcie mówią, że w rzeczywistości pracowali wtedy na Dodona.

Tak powstał kartel polityczny, opierający się na formalnej rywalizacji i geopolitycznych patronach. Dodon nieustannie latał do Moskwy, by pławić się w blasku Putina i odbierać instrukcje, co udowodniło niedawno dziennikarskie śledztwo. Z kolei Plahotniuk starał się przekonywać Zachód, że tylko on gwarantuje niezależność kraju od Kremla. Równocześnie obaj dzielili się wpływami, a politycznie działali na rzecz stabilizacji duopolu.

Koniec tej historii przyszedł w czerwcu 2019 r. Po wyborach, które odbyły się cztery miesiące wcześniej, Dodon i Plahotniuk próbowali sformalizować swoją współpracę, jednak Rosja powiedziała zdecydowane „niet”. Dodon znalazł się w klinczu między patronem zagranicznym a krajowym. Znów wieszczono jego koniec. Ale ostatecznie to Plahotniuk musiał opuścić kraj.

PRYNCYPIALNA. 48-letnia dziś Maia Sandu zaistniała na politycznym firmamencie w czasie wspomnianego kryzysu prezydenckiego. Wtedy głowę państwa wybierał jeszcze parlament. Proeuropejska koalicja nie miała wymaganych 61 głosów, zaczęły więc pojawiać się nazwiska apolitycznych autorytetów, które mogłyby objąć to stanowisko.

Ktoś sobie przypomniał, że pewna Mołdawianka, absolwentka Uniwersytetu Harvarda, pracuje na wysokim stanowisku w Banku Światowym. Ostatecznie koalicja uznała, że nie może pozwolić sobie na tak niezależną osobę w roli głowy państwa, jednak w 2012 r. zaproponowano jej tekę ministra edukacji. Zgodziła się i rozpoczęła mozolną oraz bolesną reformę systemu szkolnictwa, modernizując go i bezwzględnie walcząc z korupcją. Właśnie wtedy zrodził się mit Mai Sandu jako pryncypialnej, uczciwej i niezależnej od nacisków. Rzecz w mołdawskiej polityce niebywała.

Nie opuściła rządu, gdy na przełomie 2014 i 2015 r. wybuchła słynna afera z kradzieżą miliarda dolarów z systemu bankowego. Długo jej to wypominano. Ona niezmiennie powtarza, że jej celem było dokończenie reformy edukacji. Koalicja rozpadła się jesienią 2015 r., a Sandu założyła – wraz ze współpracownikami z ministerstwa edukacji – stowarzyszenie, które stało się zalążkiem jej Partii Działania i Aktywności.

Gdy jesienią 2016 r. po raz pierwszy walczyła z Dodonem o prezydenturę, musiała zmierzyć się z atakiem propagandy: wyborców próbowano zrazić jej rzekomym homoseksualizmem i sympatią do rumuńskiego faszyzmu. W drugiej turze na Dodona zagłosowało ok. 70 tys. osób więcej (w 3,5-milionowym kraju). Na jego sukces pracował jednak cały system organizujący ówczesne życie polityczne: krach marzeń o integracji europejskiej, Kreml, Plahotniuk i jego pieniądze oraz wyborcy przywiezieni z Naddniestrza.

Nastały trudne lata w pozaparlamentarnej opozycji. Często wydawało się, że kartel jest tak silny i stabilny, że nie ruszy go żadna siła. Maia Sandu miewała wtedy momenty zwątpienia, jej współpracownicy przyznawali, że brakuje im już pomysłów, a walka wydaje się beznadziejna. Słychać było narzekania, że Sandu jest zbyt pryncypialna i nie ma zmysłu politycznego.

Po wyborach parlamentarnych w lutym 2019 r. blok ACUM, w skład którego weszła jej partia, stał się drugą siłą w parlamencie. Rewolucja, która wyniosła ją wtedy na chwilę do władzy, nazywana jest cichą lub dyplomatyczną: pod naciskiem rosyjskiej oraz zachodniej dyplomacji zawarła taktyczny sojusz z Dodonem i zgodziła się zostać premierem w rządzie koalicyjnym prorosyjskiej Partii Socjalistów i proeuropejskiego ACUM. Sojusz ten przetrwał do listopada. I tak dłużej, niż zakładano – chodziło bowiem o to, by uwolnić kraj od Plahotniuka.

STRACH. Igor Boțan, znany mołdawski komentator polityczny, zwykł mawiać, że Dodonem kieruje przede wszystkim strach. – On boi się Putina, boi się Plahotniuka, boi się władzy, którą posiada, a przede wszystkim tego, co będzie, gdy ją straci – tłumaczył mi kilkukrotnie.

Dlatego cały czas Dodon utrzymywał się na powierzchni, a nurt niósł go do przodu. Gdy w listopadzie 2019 r. zrywał sojusz z Sandu, wydawało się, że jest bliski stworzenia dla siebie hegemonistycznej pozycji w systemie. Zawarł sojusz z Partią Demokratyczną, byłym ugrupowaniem Plahotniuka, które jako typowa partia władzy potrzebowała stołków, aby przetrwać. Wprawdzie opuściła ich grupa prominentnych działaczy, w tym najbliżsi współpracownicy oligarchy, ale głosów wystarczyło, by zapewnić większość w parlamencie. Dodon podporządkował sobie dużą część mediów, wstrzymał reformę sądownictwa, a na stanowisku prokuratora generalnego znalazł się człowiek, który nie był wrogo do niego nastawiony.

Jednak kilka miesięcy później machina zaczęła szwankować. Rząd był już bliski podpisania umowy kredytowej z Rosją, która miała dać Mołdawii 200 mln euro i otworzyć furtkę dla finansowych malwersacji, gdy dokonała się rewolta w Sądzie Konstytucyjnym. Człowiek Dodona utracił fotel przewodniczącego, a Sąd zablokował tę umowę. W tym samym czasie szeregi Partii Demokratycznej zaczęli opuszczać kolejni deputowani. W efekcie obóz prezydencki utracił większość w parlamencie.

Nie było wątpliwości, że demontaż tego obozu politycznego jest efektem działania ludzi Plahotniuka, który w tym czasie przebywał w USA. Sojusznicy Sandu z bloku ACUM byli już gotowi stworzyć nową większość, łączącą siły przeciwne Dodonowi. Wśród nich znalazłaby się również Partia Șor, stworzona przez jednego z głównych oskarżonych o kradzież bankowego miliarda, dosłownie kupująca poparcie najbiedniejszych.

Sandu oświadczyła jednak, że nie będzie współpracować z twórcami kleptokratycznego reżimu. Na przyśpieszone wybory nie pozwalała natomiast konstytucja – nie można ich przeprowadzić na pół roku przed wyborami prezydenta. I tak mołdawski parlament w ostatnich miesiącach trwa w politycznym dryfie i klinczu zarazem.

WYBORY. Powszechnie oczekiwano, że wybory prezydenckie w listopadzie 2020 r. nie tylko wyłonią głowę państwa, ale przyniosą szersze nowe otwarcie w polityce.

Czy tak się stanie? Zapewne Maia Sandu będzie teraz przeć do rozwiązania parlamentu. Naciskał na to będzie również Renato Usaty – ten sam, który kiedyś był konkurentem Dodona na prorosyjskim skrzydle. Obecnie nie dotyka zupełnie tematów polityki zagranicznej, budując swe poparcie na hasłach antykorupcyjnych i antyelitarnych. Jest on teraz merem Bielc, drugiego największego miasta w kraju, zamieszkiwanego głównie przez rosyjskojęzycznych Mołdawian. W tej części społeczeństwa ma też największe poparcie. Usaty również startował w wyborach prezydenckich – w pierwszej turze uzyskał 17 proc. głosów, odbierając wyborców Dodonowi i angażując elektorat protestu. Przed drugą turą jednoznacznie opowiedział się przeciw urzędującemu prezydentowi.

Dodon też pewnie zdecydowałby się na przyśpieszone wybory parlamentarne, gdyby wygrał te prezydenckie. Teraz wie jednak, że wiatr nie wieje mu w żagle. Kontrolując rząd i Partię Socjalistów, nadal kieruje krajem, a strach przed utratą władzy będzie powstrzymywał go przed rozwiązaniem parlamentu. Do stabilnej większości brakuje mu dwóch głosów, w tej sytuacji prawdopodobnie będzie mógł liczyć na poparcie deputowanych, którzy nie chcą rozstać się ze swoją funkcją. A że skład tego parlamentu został w dużej mierze zaprojektowany przez Plahotniuka, to wolnych elektronów, które nie miałyby szans na reelekcję, jest tam dość dużo.

CZAS. Dodon przystępował do tej kampanii pewny siebie, szybko jednak uwidoczniło się, że ludzi niezbyt interesuje, co ma on do powiedzenia. Rosło przekonanie, że wstrzymał reformy rozpoczęte przez rząd Sandu i zajął się interesami własnego otoczenia. W obliczu pandemii i kryzysu gospodarczego jego opowieść o sojuszu z Rosją i tradycyjnych wartościach mało kogo interesowała. Obwiniano go za to o kryzys polityczny i nieudolne rządzenie w tak trudnym momencie.

Maię Sandu zmienił za to bardzo okres premierostwa. Odeszła od opowieści o szybkim zbliżeniu z Zachodem oraz od narracji prorumuńskiej. Zaczęła wypowiadać się publicznie po rosyjsku, a w centrum swojej polityki postawiła godność i prawa człowieka.

Najbliższe miesiące, a może i lata będą jednak dla niej niezwykle trudne. Nawet gdyby udało jej się doprowadzić do rozwiązania parlamentu, to po wyborach prawdopodobnie musiałaby wejść w kolejny trudny sojusz. W tym momencie jedynym potencjalnym partnerem do demontażu obecnego systemu wydaje się być Usaty. A przecież pod względem wartości, stylu polityki oraz relacji ze światem rosyjskiego ciemnego biznesu jest im do siebie bardzo daleko.

Mimo wszystko czas zdaje się pracować na jej korzyść.

HYMN. Jeszcze niedawno mołdawski hymn narodowy był traktowany z przymrużeniem oka. Jego tytuł brzmi „Nasz język”. A przecież pytanie, czy jest to język rumuński, czy też mołdawski, przez lata rozpalało opinię publiczną. Tymczasem w dniu wyborów Mołdawianie mieszkający w różnych krajach Unii Europejskiej wspólnie śpiewali swój hymn przed lokalami wyborczymi. Gdy okazywało się, że zabrakło kart do głosowania, wsiadali do samochodów i ruszali do innych miast. Ci sami ludzie, którzy przez lata ciężkiej pracy utrzymywali swój kraj przy życiu, regularnie wysyłając rodzinom zarobione pieniądze.

Bez ich głosów też by wygrała. Choć nie w tak pięknym stylu. ©

Autor pracuje w Katedrze Studiów Wschodnich UAM, jest autorem książki „Naddniestrze. Terror tożsamości”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2020