Nadali mi imię Nkatha, kobieta o silnym charakterze

Afryka przyciąga. Jednak aby móc tu pomagać, trzeba być silnym – mówi świecka misjonarka z Krakowa.

25.07.2022

Czyta się kilka minut

Budowa dormitorium  przy szkole Shalom Home w Mitunguu, 25 stycznia 2022 r. / ARCHIWUM PRYWATNE
Budowa dormitorium przy szkole Shalom Home w Mitunguu, 25 stycznia 2022 r. / ARCHIWUM PRYWATNE

Tereska ma błyszczące oczy, którymi patrzy tak, jakby od tego patrzenia zależało jej życie. Jak wszystkie dzieci z Kenii, uwielbia pstrokate bluzki i kolorowe koraliki wplecione w warkocze.

Ojca nigdy nie znała. Kiedy miała dwa lata, zmarła jej matka. Przygarnęła ją babcia, ale nie minęły nawet dwa tygodnie, a babcia też zmarła. Trafiła do stryjecznego dziadka, ale i on zmarł po dwóch tygodniach. Wieś wydała wyrok – Tereska jest przeklęta. Znalazł się wprawdzie jeszcze jakiś wujek, może brat, a może kuzyn mamy, ale stanowczo odmówił: „Nie wezmę jej, nie jestem gotowy na śmierć”.

W końcu Tereska trafiła do szkoły i sierocińca – jak na razie, tu nikt nie umarł.

Córka Adama

Ewa Korbut, świecka misjonarka pracująca w Kenii, takich historii zna mnóstwo. W Afryce mieszka niemal od czterech lat z krótkimi przerwami.

W kawiarni, w której się spotykamy, mówi: – Kawa musi być biała i mocna, jak ja. Nadali mi tam imię „Nkatha”, co w języku ludu Meru znaczy „kobieta o silnym charakterze”. A tego, że jestem biała, nie da się przecież ukryć. Może w dużych miastach nikt na to nie patrzy, ale we wsiach, gdzie jeździmy z rekolekcjami, jestem atrakcją sezonu.

Na pytanie, kim się czuje, odpowiada niemal biblijną frazą: „Ja jestem Ewa, córka Adama z Krakowa”. W gimnazjum trafiła do stowarzyszenia Ruch Światło-Życie, działającego w parafii na krakowskich Piaskach.

– Tutaj Pan Jezus mnie dorwał – mówi – i trzyma do dziś. Pamiętam pierwsze rekolekcje w Oazie, kiedy miałam 14 lat. Myślę, że On wtedy wiedział, że za 20 lat takie same rekolekcje będę prowadzić dla nastolatków z innego kręgu kulturowego, mówiących innym językiem. Jezus musi mieć niezłe poczucie humoru, że tak to zorganizował.

W swojej drodze do Afryki Ewa widzi plan, który powstał gdzieś ponad nami, Boże działanie: – Wierzę, że to Pan Jezus mnie tam posłał, bo wszystko, co robiłam wcześniej, składa się na sumę tego, co dziś robię w Afryce.

W 2016 r. Ewa pracuje w miejscu, w którym dużo mówi się o wyjazdach na misje. – Tym gadaniem Jezus mnie urabiał, bo mnie to w ogóle nie interesowało, ale jednak gdzieś w tyle głowy pewnie ta myśl zaczynała kiełkować – wspomina.

Potem trafiła do organizacji charytatywnej, gdzie zajmowała się fundraisingiem, i tam też spotkała osoby mające doświadczenie misji w Afryce. Znów widzi w tym działanie Jezusa. Zdobyte wtedy umiejętności bardzo przydały się w Kenii, kiedy musiała zebrać fundusze na budowę dużego dormitorium dla dzieci z lokalnej szkoły. Gdy okazało się, że w dotychczasowym miejscu pracy nie przedłużą jej umowy, postanowiła zmienić swoje życie. – Nie miałam nic do stracenia, więc pomyślałam: „Jezu, skoro tak ciągle mi podsuwasz tę Afrykę, to może warto odpowiedzieć?”.

Pierwszy raz pojechała do Kenii w 2018 r. i od razu stanęła przed pytaniem: „A co by było, jakbyśmy potrzebowali tu kogoś na dłużej?”. – Musiałam to przemodlić, przepracować postem i modlitwą, aż w końcu znalazłam odpowiedź: w sumie czemu nie? Wchodzę w to!

W kolejnym roku pojechała jeszcze raz na krótko, żeby dać sobie czas na ostateczną decyzję. Wróciła odmieniona, oczarowana Afryką, ­dzieciakami, tym, jak przeżywają rekolekcje, ich entuzjastycznym nastawieniem do spotkania z Bogiem. Ksiądz, który opiekował się rekolekcjami z ramienia Ruchu Światło-Życie, zasugerował znów, że dobrze by było mieć tam kogoś na stałe, byłoby łatwiej załatwiać wiele rzeczy. – Zostałam więc na tym lądzie, który wcale nie jest czarny, tylko kolorowy i radosny. To był 2020 r., tuż przed pandemią – wspomina.

Kawałek Polski

Ruch Światło-Życie posyła Ewę na misje do szkoły Shalom Home w Mitunguu, ponad dwieście kilometrów na północny wschód od stolicy kraju, Nairobi. W Kenii odległość mierzy się nie kilometrami, a ceną przejazdu – z Mitunguu do ­Nairobi jest 750 szylingów, czyli daleko. Placówka kształci dzieci na poziomie podstawowym, oferuje też naukę zawodu, głównie dla chłopców. Jej uczniami są dzieci z przyszkolnego sierocińca i zamiejscowe, które mieszkają w internacie. Największe jak dotąd wyzwanie, jakie stanęło przed Ewą, to rozbudowa dormitorium dla uczniów.

Kilka lat temu kenijskie ministerstwo edukacji wprowadziło przepis, że budynki sypialne dla chłopców i dziewczyn szkół koedukacyjnych muszą być oddzielne. – Na naszą szkołę przymykali trochę oko – mówi Ewa Korbut – bo to szkoła z sierocińcem i wiele dzieciaków nie ma dokąd wrócić. Ale w końcu powiedzieli: „Koniec przywilejów – musicie rozdzielić dzieciaki”. Nie było pieniędzy na budowę, żadnych oszczędności, materiałów, nie mieliśmy nic. Najgorsze, co mogło się wydarzyć, to odesłanie dziewczynek do domu i zostawienie w niej tylko chłopców, którzy mogli się uczyć zawodu. Na to nie chciałam się zgodzić. Pomyślałam – ogłoszę zbiórkę w Polsce. Jak się uda zebrać chociaż dziesięć procent, to zaczniemy, a potem będziemy się modlić i martwić, co dalej.

Ewa przygotowuje zbiórkę na 550 tys. zł. Ogłasza ją na Facebooku, rozsyła do znajomych, pomaga jej mieszkająca w Polsce mama. Całą kwotę udało się zebrać w kilka miesięcy. Dziś budynek stoi niemal gotowy, a uczniowie i personel szkoły liczą dni do jego otwarcia. – To tylko kwestia wykończenia, brakuje nam trochę materiałów, bo ze stalą jest problem, z armaturą jest problem – mówi Ewa. – Ale za to już wisi na ścianie tablica „kawałek Polski w Kenii”.

Mamo, co tylko chcesz!

Kenia jest krajem o bardzo dużym zróżnicowaniu społecznym. W Nairobi tuż obok wieżowców są dzielnice slumsów, w których ludzie żyją w blaszanych barakach rozgrzewających się od słońca tak, że przebywanie w ich wnętrzu staje się niemożliwe.

Wystarczy odjechać ledwie kilka szylingów od stolicy, by zobaczyć, jak diametralnie różne jest życie mieszkańców prowincji. Wsie zwykle składają się z lepianek krytych palmowymi liśćmi, budynki murowane są rzadkością. Prawie zawsze są to kościoły lub powstające w ich sąsiedztwie szkoły. Dominuje chrześcijaństwo ze znaczną przewagą kościołów protestanckich (54 proc. populacji), głównie zielonoświątkowców. Katolicy stanowią tu około 20 proc. wszystkich mieszkańców (blisko 10 mln osób).

To właśnie kościoły i powstające przy nich szkoły są dla młodzieży szansą na wyrwanie się z biedy. Co to oznacza w Kenii? Jeden z podopiecznych Ewy odpowiada: „Chciałbym żyć takim życiem, żeby móc powiedzieć, mamo, co chcesz, to ja ci to kupię!”. Niektórzy marzą, żeby wyrwać się do miasta, inni myślą, żeby wrócić do wsi i być nauczycielem, żeby kolejne pokolenia mogły zdobywać edukację.

Ewa Korbut opowiada o Derricku, który trafił do szkoły Shalom Home w niedalekiej wsi: – Na pierwsze spotkania oazowe zaczął przychodzić jeszcze w podstawówce. W liceum jeździł z nami na rekolekcje. Jego mama zmarła, kiedy był dzieckiem, wychowywał go ojciec. Potem okazało się, że nie jest jego prawdziwym ojcem. Derrick zamieszkał z bratem matki. Mówi nam tak: „Wiesz Ewa, patrzę z żalem na moich rówieśników, którzy co zarobią, to potem wydają na narkotyki, nie mają rodziny, nie mają perspektyw”.

– Derrick jest teraz na drugim roku studiów – kontynuuje Ewa. – Pomagamy mu z czynszem, ten wujek opłaca mu czesne. Podczas pierwszych rekolekcji dowiedział się o inicjatywie Krucjata Wyzwolenia Człowieka, czyli o decyzji o abstynencji od alkoholu, narkotyków. Uważa, że to uratowało jego przyszłość. Teraz jeździ z nami na rekolekcje, dzieli się swoim świadectwem. Przykład osoby miejscowej bardzo działa na ludzi, pokazuje, że można inaczej żyć. Zawsze, jak spotyka Polaków, przedstawia się po polsku, że jest Deryczek Podróżnik, tak go nazwaliśmy.

Albo inna historia: – Przemianę Shareen uważam za mój pierwszy sukces – mówi Ewa. – Jest tu z bratem i siostrą, pochodzą z pobliskiego miasteczka. Ich mama jest prostytutką, więc dzieciaki są u nas właściwie na stałe. Shareen miała dystans do ludzi, potrafiła się wyłączyć, siedziała jakby nieobecna, w ogóle się nie odzywała. Trudno było nawiązać z nią kontakt. Raz rozbiła sobie kolano i przybiegła po pomoc do mnie, zawołała: „Ewa, Ewa, zobacz na kolano!”. Nakleiłam jej plasterek z żyrafą i potem wszystkie dzieciaki przybiegały z każdym urazem, udawanym lub prawdziwym, żeby tylko mieć taki kolorowy plasterek. To Shareen wyrwało ze stuporu.

Jeden Zbawiciel wystarczy

W szkole Shalom Home Ewa nie zajmuje żadnego stanowiska. W Polsce zatrudnia ją wspólnota Ruch Światło-Życie. Jest łącznikiem pomiędzy światem Afryki a strukturami organizacji w Polsce. Często bierze zastępstwa za nauczycieli albo pierze i ceruje mundurki dzieciaków, organizuje rekolekcje wyjazdowe. – Wśród moich ciężkich obowiązków misjonarza jest też gra w piłkę, dmuchanie balonów, rzucanie frisbee – wylicza.

Jedno z jej najważniejszych zadań to organizacja adopcji na odległość. – Koszt utrzymania jednego dziecka to około stu dwudziestu złotych. W naszej szkole z internatem kwota ta pokrywa całe czesne, wyżywienie, podstawowe zakupy. W szkołach bez internatu wychodzi jeszcze mniej. W tej chwili stale z Polski wspiera nas ponad czterysta osób, ale potrzeby są ciągle bardzo duże – dodaje.

W tych działaniach Ewa widzi realizowanie Ewangelii. – Mam świadomość, że jestem tylko narzędziem – mówi. – Nie myślę, że zbawiam Afrykę, bo jeden Zbawiciel już jest i drugiego nie trzeba, ale możemy mu pomóc w tym dziele. Cały czas mówimy o tym, że Kościół jest misyjny, i rzeczywiście tak jest, ale to można realizować na różne sposoby. Niektórzy mogą wysłać sto dwadzieścia złotych miesięcznie, a inni mogą te pieniądze na miejscu zagospodarować dla konkretnych osób. Staram się pomagać Zbawicielowi.

Każdemu z polskich sponsorów Ewa regularnie przesyła zdjęcia dzieci, informacje o sytuacji, postępach w nauce i stanie zdrowia.

Entuzjazm

Ewa chciałaby przenieść z Kenii do Polski tutejszy entuzjazm. – Uderzyło mnie to od pierwszych dni tutaj. Wystarczy, że idę ulicą, a ludzie od razu się do mnie uśmiechają. Okazują radość ze wszystkiego, także z małych rzeczy, i wszystko celebrują tańcem i śpiewem. Tak jest też w kościele – okazywanej tam radości nie da się opisać, a tym bardziej wyobrazić sobie w naszych świątyniach. Kiedy jedna z jeżdżących z nami na rekolekcje dziewczyn skończyła uniwersytet i wróciła do wsi, to na jej powitanie zorganizowano procesję, tańce i mszę dziękczynną. My uznajemy coś za zwyczajne, a tu z tego powodu robi się imprezę na całą wieś.

Misjonarka wspomina także o zaskakujących relacjach z Kenijczykami i o tym, jak jest przyjmowana. – Oni są niesamowicie otwarci, gościnni i wdzięczni nawet za małe rzeczy. Kiedyś poszłam do kogoś na obiad. Na moje przywitanie zaczęło przemawiać kilka osób, mówiąc, jak się cieszą, że przyszłam. „Ej, ale to ja zjadłam obiad! To ja powinnam dziękować!”. Oni żyją w kulturze przemówień. Podczas rekolekcji w parafii też jest zawsze seria przemówień i podziękowań.

Dwa domy

Coraz trudniej jest Ewie Korbut znaleźć odpowiedź na pytanie, które miejsce nazywa swoim domem. Czy jest on w Polsce, czy w Afryce? – Teraz mam dwa domy – mówi. – Mam poczucie, że rzeczywiście odnalazłam tam swoje miejsce – mam co robić i to przynosi efekty. Czy jest to zabawa z jednym dzieckiem, czy budowanie budynku na dwieście pięćdziesiąt łóżek. I tam też zaczynam mieć rodzinę, bo często proszą mnie o zostanie matką chrzestną. Przecież nie zostawię tych moich dzieci – na przykład mojej chrześnicy Faustynki, która jest bardzo chora i ciągle jeżdżę z nią po lekarzach.

Planów na przyszłość jest dużo. Dziś najważniejsze jest oficjalne zarejestrowanie w Kenii stowarzyszenia Ruch Światło-Życie. To otworzy wiele możliwości, choćby prawo do posiadania ziemi, na której powstanie centrum misyjne.

Coraz poważniejszym problemem do rozwiązania jest nękająca Kenię susza. – W tym roku jest ona szczególnie dotkliwa – mówi Ewa. – Powinno już w kwietniu padać, ale prawie w ogóle nie było deszczu, rzeki wyschły, a następna pora deszczowa będzie dopiero w październiku. Nawet dziś rano dostałam wiadomość ze szkoły: „Pomidory nam uschły, nie ma czym podlewać”. ©℗

Informacje o możliwości pomocy dzieciom z Kenii można znaleźć na stronie misje.oaza.pl w zakładce Adopcja na odległość.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Fotoreporter i dziennikarz, fotoedytor „Tygodnika Powszechnego”. Jego prace publikowane były m.in w „Gazecie Wyborczej”, „Vogue Polska”, „Los Angeles Times”, „Reporter ohne Grenzen”, „Stuttgarter Zeitung”. Z „Tygodnikiem” współpracuje od 2008 r. Jest też… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Pomogła żyrafa