Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czasami natura naśladuje filmy Michaela Baya. Zjawisko, które od 2014 r. zadziwia geologów na Półwyspie Jamalskim, wygląda jak wyjęte z hollywoodzkiego filmu katastroficznego. Wielkie wyrwy, 30-metrowe tajemnicze kratery pojawiające się znikąd w syberyjskiej głuszy to idealny materiał na pierwszy akt filmu o inwazji Obcych, wojnie atomowej czy innym końcu świata.
To jednak nie Obcy, nie tajna broń orbitalna, nie uderzenie asteroidy. Ale czy forpoczta końca świata? Prawie na pewno jego nieodwracalnej przemiany.
Gaz spod lodu
Pierwsza z dziur pojawiła się na Jamale, gdy na Ukrainę wkraczały „zielone ludziki”. W atmosferze zimnowojennej paranoi skojarzenia z silosami rakietowymi czy testami broni były niemal automatyczne. Ale zespoły geologów, które dotarły na miejsce przez gęste lasy i bezdroża, wskazały innego winowajcę. Globalne ocieplenie.
Jak zmiany klimatyczne mogą powodować powstawanie takich kraterów? Odpowiedź kryła się na dnie.
Pomiary wykazały, że na samym dole jest zaskakująco wysokie stężenie metanu: wynosi 9,6 proc. (w ziemskiej atmosferze metan to zaledwie 0,000179 proc. całej mieszaniny gazów). Skąd go tam aż tyle?
W wystarczająco niskich temperaturach i wysokim ciśnieniu metan i woda zamarzają razem, tworząc hydrat metanu, zwany „metanowym lodem”. Jego kryształy pojawiają się np. na dnie oceanu – ale i głęboko pod ziemią, w strefach wiecznej zmarzliny. Dopóki zmarzlina jest w dobrym stanie, metan pozostaje uwięziony jak w zakorkowanej butelce. Ale jeśli zmarzlinowy korek się roztopi, hydraty też zaczną się topić. Wydobywa się z nich gazowy metan, który, nie mając drogi ucieczki, gromadzi się pod ziemią. Ciśnienie rośnie... aż następuje eksplozja.
To już powód do zmartwienia sam w sobie. Jakuck, stojący na zmarzlinie, zamieszkuje 200 tys. osób. Nie ma żadnego powodu, żeby podobna eksplozja miała nie nastąpić w jego centrum. W dodatku jeden z kraterów odkryto zaledwie 9 km od złóż gazu ziemnego. Ryzyko katastrofy wywołanej erupcją metanu jest tam ekstremalnie wysokie. Rosjanie proponują wiercenie dziur, które pozwoliłyby rozładować ciśnienie bez ryzyka eksplozji. Tyle że nie wiadomo, w których punktach dochodzi do uwalniania gazu. Wiercono by na ślepo.
Zresztą, przy całej kinowej widowiskowości, to nie erupcje są największym powodem do zmartwienia. Bo sam fakt, że związany w hydratach metan się uwalnia, przyprawia część klimatologów o siwe włosy.
Metan jest o wiele skuteczniejszym gazem cieplarnianym niż dwutlenek węgla. Każda cząsteczka metanu w atmosferze w 20-letniej perspektywie wywiera 86-krotnie większy wpływ na ocieplanie planety niż cząsteczka CO2.
Metanowe sprzężenie zwrotne
Całe szczęście, że metanu w naszej atmosferze nie ma zbyt wiele. Przed erą przemysłową było go zaledwie tysiąc cząsteczek na miliard. Dla porównania – w zeszłym roku CO2 osiągnęło stężenie czterystu cząsteczek na milion. Ale, tak jak CO2, również metanu przybywa. Dziś jest go dwukrotnie więcej niż w XVIII w. W 2000 r. tempo jego przyrostu wydawało się zatrzymywać. Siedem lat później znów gwałtownie przyspieszyło.
Tym razem, zdaniem naukowców, źródłem nie była już bezpośrednio nasza cywilizacja, lecz uwalnianie metanu związanego w różnych formach przez procesy geologiczne i biologiczne. Metanowe sprzężenie zwrotne.
Naukowcy z organizacji AMEG – Arctic Methane Emergency Group, czyli Grupy ds. Arktycznego Kryzysu Metanowego – mówią o „bombie węglowej”. Szacuje się, że w Arktyce związanych jest 40 proc. wszystkich ziemskich zasobów związków węgla, głównie metanu. Kilka razy więcej, niż jest go w atmosferze. Już dziś z morskich hydratów i wiecznej zmarzliny uwalnia się 50 mln ton metanu rocznie.
A ten proces zapewne będzie przyspieszał. Bo im cieplej robi się w Arktyce, tym szybciej topnieje zmarzlina. Im szybciej ona znika, tym więcej metanu się uwalnia. Im więcej metanu, tym robi się cieplej. Tej zimy temperatury w Arktyce były nawet kilkanaście stopni wyższe od średniej za XX wiek. W grudniu w Paryżu światowi przywódcy zgodzili się podjąć działania, które powstrzymają wzrost temperatur o więcej niż 2, a najlepiej o 1,5 stopnia Celsjusza.
Natura wykazała się mistrzowskim poczuciem czarnego humoru. Już w lutym średnie temperatury na Ziemi dobiły do poziomu... 1,4 stopnia ponad średnią.
Pocieszająca opcja
To, co wydarzyło się głęboko w tajdze, może się wkrótce okazać pierwszym omenem zbliżających się głębokich zmian na Ziemi.
Chyba że nie była to eksplozja metanu. Druga hipoteza mówi bowiem, że kratery są śladami po tzw. pingo – arktycznych pagórkach, które powstają, gdy zamarzająca pod ziemią woda rozszerza się i wypycha w górę grunt. Kiedy taki podziemny lodowiec stopnieje – znów pod wpływem ocieplania klimatu – góra zawala się do środka. Tyle że to nie tłumaczy wysokich stężeń metanu w kraterach.
Dożyliśmy czasów, w których perspektywa, że grunt może bez ostrzeżenia runąć w lodowatą otchłań, jest pocieszającą opcją. Bo przecież może być o wiele gorzej, jak w Hollywood. Z tym że to nie film. ©
WOJCIECH BRZEZIŃSKI jest dziennikarzem Polsat News, gdzie prowadzi autorski program popularnonaukowy „Horyzont zdarzeń”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”.