Myślę, że zawiedliśmy

Dla państw, które wcześniej nieźle radziły sobie z pandemią, kolejna jej fala okazuje się wyzwaniem. A w Szwecji rozwiewa ostatnie złudzenia.

18.01.2021

Czyta się kilka minut

Na stacji metra w Sztokholmie, 7 stycznia 2021 r. / JESSICA GOW / TT NEWSAGENCY / FORUM
Na stacji metra w Sztokholmie, 7 stycznia 2021 r. / JESSICA GOW / TT NEWSAGENCY / FORUM

Był taki moment, późną wiosną 2020 r., gdy wydawało się, że jesienią będzie już po pandemii. Przynajmniej taką nadzieję wydawał się mieć Anders Tegnell, szwedzki główny epidemiolog. „Jesienią będzie druga fala. Szwecja będzie miała już wtedy wysoki poziom odporności i poziom nowych przypadków będzie prawdopodobnie bardzo niski” – mówił w maju i powtarzał to później. W listopadzie Tegnell był zmuszony przyznać, że poziom odporności społeczeństwa jest niższy, niż zakładał. Liczba nowych infekcji i zgonów była wtedy w Szwecji najwyższa od miesięcy.

Jest styczeń, a sytuacja się nie poprawia. Po dwóch tygodniach nowego roku wskaźnik zakażeń w przeliczeniu na 100 tys. Szwedów wyniósł 790 i był znacznie wyższy niż we Włoszech (379) czy Francji (329). Jeszcze większy kontrast jest między Szwecją a jej sąsiadami: Finlandią (63 zakażenia na 100 tys. ludzi) i Norwegią (158). Ponadto od początku pandemii na COVID-19 zmarło znacząco więcej Szwedów (tysiąc na milion mieszkańców) niż Finów (111 osób na milion) czy Norwegów (94 osoby na milion).

Osobną drogą

„Myślę, że zawiedliśmy. Mamy wielką liczbę zmarłych i to jest straszne” – powiedział pod koniec ubiegłego roku Karol XVI Gustaw (już sam fakt, że szwedzki król zabrał głos, był niezwykły – zdarza się to rzadko). Potem doprecyzowano, że królowi nie chodziło o szwedzką strategię walki z epidemią, lecz o doświadczenie całego kraju i społeczeństwa.

Niemniej sposób, w jaki rząd Szwecji podchodzi do pandemii, jest coraz mocniej krytykowany – przyjęta strategia określana jest jako pasywna, defetystyczna, wynikająca z przekonania, że i tak niewiele da się zrobić. Spada też społeczna akceptacja: w grudniu poparcie dla Andersa Tegnella zmniejszyło się o 13 pkt. proc. do 59 proc. (to wciąż dużo, ale najmniej od początku epidemii). Gorzej jest z zaufaniem do władz: w grudniu wynosiło rekordowo niskie 34 proc. Również w mediach coraz częściej przebijają się głosy krytyczne.

Przypomnijmy, że gdy reszta Europy pogrążała się w kolejnych lockdownach, Szwedzi żyli swobodnie, nie musieli nosić maseczek, otwarte były restauracje czy kina. Oficjalnie odrzucano stwierdzenia, jakoby celem było osiągnięcie tzw. odporności stadnej (poprzez rozprzestrzenianie się wirusa i w efekcie przebycie choroby przez większą część populacji), jednak wątek ten nieustannie się pojawiał.

Sceptycy podważali zasadność naukową takiego podejścia (bo SARS-CoV-2 to nowy wirus i nikt nie wie, jakie długofalowe skutki może mieć choroba ani jak długo utrzymują się przeciwciała po przechorowaniu), a także jego aspekt etyczny – bo w Szwecji pandemia w szczególnie tragiczny sposób dotknęła pensjonariuszy domów opieki, którzy nie byli wystarczająco chronieni. W tej sprawie powołano komisję, która niedawno opublikowała swój krytyczny raport.

Choć Tegnell zdecydowanie odrzucał zarzuty, że po cichu stawia na odporność stadną, to jednak – jak pokazują jego maile kierowane do innych naukowców, a ujawnione w szwedzkiej prasie oraz w amerykańskim piśmie „Foreign Policy” – w jakiś sposób taki właśnie cel dopuszczał, nie wierząc najwyraźniej, że inne środki (jak testowanie i śledzenie kontaktów oraz kwarantanna) mogą być skuteczne.

Nowy rok, nowa fala

Mimo braku przekonania do skuteczności restrykcji, pod koniec grudnia szwedzkie władze zdecydowały się jednak na wprowadzenie pewnych ograniczeń, np. limitowanie liczby osób podczas spotkań w strefie publicznej do ośmiu. Sklepy, siłownie i podobne miejsca pozostają otwarte, ale ograniczono liczbę osób w nich przebywających (jedna osoba na 10 metrów kwadratowych). Otwarte pozostają restauracje – przy stoliku może jednak siedzieć tylko czworo gości, a po godzinie 20 nie wolno sprzedawać alkoholu. W porównaniu do innych krajów są to nadal łagodne ograniczenia.

Zwolennicy strategii Sztokholmu uważają, że z oceną szwedzkiej drogi trzeba poczekać do końca epidemii. Choć do niedawna mieli nadzieję, że na koniec ostateczna liczba ofiar mogłaby być podobna w Szwecji jak w innych krajach, to teraz – biorąc pod uwagę kolosalną już różnicę między Szwecją a choćby innymi krajami skandynawskimi, o podobnych uwarunkowaniach kulturowych – jest to nadzieja mało realna.

Nie sprawdza się też argument, że odrzucając lockdown, Szwedzi ochronili gospodarkę. Dane za drugi kwartał 2020 r. – czas wiosennego lockdownu w znacznej części Europy – pokazują, że PKB Szwecji zmniejszył się wtedy o 8,6 proc., podczas gdy Finlandii jedynie o 3,2 proc. Powodem były m.in. mniejsze wpływy z turystyki. Latem i jesienią szwedzka gospodarka zaczęła się podnosić, ale potem nadeszła druga fala.

Sam Tegnell przyznał w grudniu, że jest zaskoczony skalą drugiej fali epidemii, i że w niektórych miejscach kraju sytuacja osiąga punkt krytyczny (np. w regionach Sztokholm i Skåne szpitale musiały odkładać mniej pilne operacje). Jednocześnie dodał, że „w zasadzie każdy kraj teraz się z tym zmaga”.

Akurat tu trudno odmówić mu racji, bo jesienno-zimowa fala uderzyła z wielką siłą w całej Europie – także w krajach, które wcześniej postrzegano jako wzór zmagań z wirusem.

Pomoc z Norwegii

Jeszcze do niedawna Słowacja uchodziła za państwo, które radzi sobie z epidemią bardzo dobrze. Szczególnie kontrast z jej sąsiadem, Czechami, był jesienią uderzający: gdy Czechów pogrążały szybujące statystyki zakażeń i zgonów, Słowacy postawili na masowe testowanie populacji i wydawało się, że są bliscy pełnej kontroli nad wirusem.

Teraz Słowacja straciła pozycję prymusa, a komentatorzy wskazują, jak szybko nastąpiło przejście od „daliśmy radę” do „jesteśmy najgorsi na świecie”. Rzeczywiście, dane Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC) nie są dla Słowacji dobre: w pierwszych dwóch tygodniach stycznia wskaźnik nowych infekcji na 100 tys. mieszkańców wyniósł 752 (jest to więc podobna skala co w Szwecji). Rośnie też liczba ofiar – ostatnio jest to około stu dziennie, w 5-milionowym kraju.

Słowacki premier Igor Matovič mówi teraz o kolejnym masowym testowaniu – miałoby być powtarzane do skutku, aż odsetek pozytywnych testów będzie nie większy niż pół procent. Nie wiadomo jednak, kiedy ani jak byłyby one prowadzone. Jeśli chodzi o służbę zdrowia, to według szefa resortu problemem jest nie liczba łóżek w szpitalach – tych jest dość, brakuje natomiast personelu.

W tej sytuacji słowacki europoseł Michal Šimečka poprosił o pomoc norweskich lekarzy. Okazuje się bowiem, że wielu Norwegów studiowało medycynę na Słowacji, znają tamtejsze szpitale, a niektórzy także język. Wstępnie władze norweskie i słowackie dały temu pomysłowi zielone światło, podobno zgłaszają się pierwsi chętni. „Doceniam to, że w takich chwilach polityka odchodzi na bok i razem staramy się zrobić coś dobrego” – stwierdził Šimečka, który jest też wiceprzewodniczącym opozycyjnej partii Postępowa Słowacja.

Jak na wojnie

Kolejny europejski kraj, który po świętach musi mierzyć się z niespotykaną tam wcześniej skalą zakażeń, to Irlandia. Po pierwszej dekadzie stycznia osiągnęła ona jeden z najwyższych poziomów na świecie: według ECDC wskaźnik zakażeń na 100 tys. mieszkańców wynosi aż 1253 (gorzej w Europie jest tylko w Czechach: 1513). Okazuje się, że w ciągu kilkunastu dni, które minęły od świąt do 11 stycznia, w Irlandii zakaziło się więcej osób niż wcześniej od połowy września do świąt. Przyspieszenie w transmisji wirusa jest największym problemem – to oraz wydolność służby zdrowia, która zaczyna się uginać pod naporem tej fali infekcji.


Czytaj także: Kraj znów jest na szczycie światowego covidowego antyrankingu, ale w Czechach mało kogo ruszają jeszcze słupki zakażeń. Ludzie chcą na narty. I chcą pracować.


 

W połowie minionego tygodnia kilkanaście szpitali w Irlandii – w tym placówka w Drogheda, główny szpital w hrabstwie Louth – raportowało, że na intensywnej terapii nie mają ani jednego wolnego łóżka. „To jak strefa wojny” – mówił jeden z lekarzy dziennikowi „The Irish Times”. Natomiast szpital w Dundalk w tym samym hrabstwie był zmuszony zaprzestać przyjmowania chorych. Hrabstwo Louth jest na drugim miejscu pod względem skali zakażeń: w pierwszych dwóch tygodniach stycznia notowano tam aż 2300 przypadków na 100 tys. mieszkańców.

W szpitalach brakuje też personelu. Dlatego mają wstrzymać mniej pilne zabiegi i wypisywać szybko innych pacjentów. Wszystko po to, by zrobić miejsce dla chorych na COVID-19.

Skąd tak nagły wzrost zakażeń w Republice Irlandii, która ma niemal tyle samo obywateli co Słowacja? Wskazuje się na świąteczne rozluźnienie obostrzeń. Nie bez wpływu jest też zapewne otwarta granica z Irlandią Północną – i nowa, łatwiej się rozprzestrzeniająca odmiana wirusa, która dominuje w Wielkiej Brytanii.

Nadzieja, choć odległa

W Irlandii, podobnie jak w innych krajach Unii oraz w Wielkiej Brytanii, trwa już akcja szczepień. Jednak zdaniem przedstawicieli irlandzkiego Zarządu Służby Zdrowia nie jest to rozwiązanie, za sprawą którego można szybko poradzić sobie z obecną falą zakażeń. Potrzeba czasu. Do końca września 2021 r. Irlandczycy chcą zaszczepić 4 mln osób – wszystkich dorosłych. Do końca lutego szczepionkę mają otrzymać wszyscy lekarze rodzinni i ich personel.

Szczepi się również w Szwecji. Co ciekawe, choć to kraj o wysokim poziomie zaufania społecznego, to jednak i tutaj jest spora grupa osób, które nie chcą się szczepić na COVID-19. Faktem natomiast jest, że nieprzekonanych ubywa: w sierpniu było ich aż 37 proc., a w listopadzie 26 proc. Na zmianę nastrojów mogła mieć wpływ druga fala pandemii i wzrost liczby ofiar śmiertelnych.

Wśród sceptyków przeważają osoby, które boją się skutków ubocznych – i być może uznają one ostatecznie, że choroby boją się jednak bardziej. Bo tylko 2 proc. szwedzkich sceptyków uważa, że wszystkie szczepionki są złe. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2021