Muzyka niemożliwa

Małe Instrumenty od początku istnienia polemizują z tradycyjnym wyobrażeniem tego, czym jest wydawnictwo płytowe i muzyka w ogóle.

15.06.2020

Czyta się kilka minut

Paweł Romańczuk (z lewej), założyciel zespołu Małe Instrumenty, i Mateusz Kołodziejczyk, uczestnik projektu Art Impossible,  w pracowni Małych Instrumentów we Wrocławiu, wrzesień 2019 r. / KAZIMIERZ ŹDZIEBŁO / MATERIAŁY PRASOWE
Paweł Romańczuk (z lewej), założyciel zespołu Małe Instrumenty, i Mateusz Kołodziejczyk, uczestnik projektu Art Impossible, w pracowni Małych Instrumentów we Wrocławiu, wrzesień 2019 r. / KAZIMIERZ ŹDZIEBŁO / MATERIAŁY PRASOWE

Ich najnowsza płyta nosi tytuł „Art Impossible”, czyli „Sztuka niemożliwa”. Taka deklaracja waży naprawdę dużo, gdy decyduje się na nią prowadzony przez Pawła Romańczuka zespół Małe Instrumenty. Ma on już na koncie album z kompozycjami Fryderyka Chopina przełożonymi na świat zabawkowych pianin i fortepianów (2010). Ma w swoim katalogu „Samoróbkę” (2013) – płytę skomponowaną na instrumenty i obiekty dźwiękowe skonstruowane w pracowni zespołu. Wydał też „Katarynkę” (2012), która sama w sobie jest tytułowym instrumentem, a na jej dnie skrywa się płyta CD.

Były to bez wątpienia „projekty niemożliwe”, jednak dopiero teraz wrocławianie zdecydowali się na tytuł tak wyrazisty.

– Ta płyta jest dość nietypowa, jak na naszą działalność – przyznaje Romańczuk. – O ile którakolwiek z wcześniejszych może być uznana za typową.

Niezwykłość jest wpisana w DNA zespołu. Kiedy powstawał w 2006 r., jego ideą był zwrot w stronę brzmień niepozornych, oryginalnych, ograniczonych. Bo i owszem, instrumenty, po które sięgali, były niedoskonałe, ale w przeciwieństwie do ich bardziej profesjonalnych odpowiedników nieraz same podejmowały decyzje o ostatecznym kształcie wykonywanego utworu. To podzielenie się decyzyjnością muzyczną z narzędziem wpisuje się w filozofię amerykańskiego kompozytora Johna Cage’a, który zresztą sam zasłynął „Suitą na fortepian zabawkę”. Wśród swoich inspiracji Romańczuk chętniej wskazuje na scenę francuską z Pascalem Comelade’em i zespołem Klimperei. Podkreśla też, że choć nieprzewidywalność wykorzystywanych przez zespół instrumentów jest istotna, to jego członkowie zawsze podchodzą z szacunkiem i zaangażowaniem do wykonywanych utworów. Zwłaszcza że początkowo pomysły Małych Instrumentów budziły pewne wątpliwości w środowisku kompozytorskim.

W 2009 r. nakładem Anteny Krzyku ukazał się album „Antonisz”. Zarejestrowana w kultowym studiu Rogalów Analogowy płyta przybliżała mniej znane oblicze wybitnego twórcy eksperymentalnych filmów animowanych Juliana Józefa Antonisza – oblicze muzyczne. Zanim jednak autorskie interpretacje udało się zaprezentować szerszej publiczności, musiały one zostać zatwierdzone.

– Muzykę Antonisza nagrywaliśmy pod okiem specjalnego kuratora, który przyglądał się naszej twórczości – wspomina Romańczuk. – Był nim jego wieloletni współpracownik Marek Wilczyński. Chodziło o to, by mieć pewność, że jakiś zespół nie chce zrobić tej muzyce krzywdy. Bardzo pilnowaliśmy zapisu nutowego i poprawnej jego interpretacji, choć same instrumenty nie dają możliwości, aby wszystko odbywało się zgodnie z literą zapisu. Nasze interpretacje uciekały więc w różnych kierunkach. Mam jednak wrażenie, że to dobrze zrobiło muzyce, która dzięki temu stała się bardziej spontaniczna i dostarczała nowych jakości.

Chopin według Duchampa

Małe Instrumenty znalazły się pod jeszcze większą presją, nagrywając swój drugi album. Zespół postanowił, że zmierzy się z dorobkiem samego Fryderyka Chopina. Utwory pisane z myślą o 88-klawiszowym fortepianie zostały sprowadzone przez Romańczuka i spółkę do zminiaturyzowanych form opracowanych na pianina i fortepiany zabawki.

– Bardziej delikatnych i ażurowych, ale jednocześnie pozbawionych potężnego brzmienia i skali fortepianu – przyznaje muzyk. Albumowi „Małe Instrumenty Grają Chopina” towarzyszyła napisana przez lidera grupy książka „Fenomen Toy Piano”. Pracując nad nią, Romańczuk wszedł w posiadanie około 400 takich pianin i fortepianów.

W nagraniu chopinowskiego albumu obok lidera zespołu udział wzięli dwaj muzycy związani od lat z wrocławską sceną niezależną: Maciej Bączyk (m.in. Robotobibok, Pin Park, Kristen) i Paweł Czepułkowski (Kormorany, Karbido). Obecnie utwory z tego albumu Romańczuk wykonuje jednak w towarzystwie dwóch profesjonalnych pianistek: Iwony Sztuckiej i Justyny Skoczek. Wraz z pojawianiem się kolejnych płyt zgłębiających konkretne zagadnienia lub estetyki Małe Instrumenty stały się bowiem zespołem projektowym, zadaniowym.

Wynikało to również z rosnącej złożoności tej muzyki. Początkowo Romańczuk posługiwał się kluczem koleżeńskim, bo przecież i tak nie mógłby znaleźć wirtuozów specjalizujących się w grze na drobnych, wydających dźwięki przedmiotach i zabawkach. Nie oznaczało to jednak, że umiejętności techniczne zapraszanych wykonawców były bez znaczenia. Przeciwnie, Romańczuk powołuje się przy tej okazji na pogląd Marcela Duchampa: „poor tools require better skills”. Myśl ta, po jej przełożeniu na język muzyki, brzmiałaby: instrumenty mające liczne ograniczenia wymagają nie lada umiejętności. Z tego też powodu uznał, że musi wymagać od swoich współpracowników również posługiwania się zapisem nutowym i interpretacji tak utrwalonych utworów. Sam też uczył się wszystkich tych instrumentów od podstaw. Swoją muzyczną edukację zaczynał bowiem jako kontrabasista – trudno o bardziej radykalną zmianę kategorii wagowej.

Gabinet muzycznych osobliwości

Jedną z cech spajających obszerną i bardzo różnorodną dyskografię Małych Instrumentów jest dbałość o aspekt wizualny. Od samego początku zespół czuł się świetnie na polu interdyscyplinarnych projektów audiowizualnych. Grupa co i rusz łączyła swoje muzyczne poszukiwania z filmem, animacją czy teatrem. Wrocławianie nie tylko nagrali album z utworami Antonisza, ale występowali również z Mariuszem Wilczyńskim, grali kompozycje reżysera Aleksandra Sroczyńskiego oraz współpracowali z młodymi twórcami z Dziecięcej Wytwórni Filmowej. W 2009 r. otrzymali nagrodę główną dla najlepszego wydarzenia Nurtu Off na 29. Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu za spektakl muzyczny „Elektrownia dźwięku”. To opowieść o fikcyjnych sposobach przetwarzania brzmień małych instrumentów w światło.

O tym, że zespół przywiązuje dużą wagę do wizualności, świadczą także osobliwe formy, jakie przyjmują jego kolejne wydawnictwa.

– Same instrumenty mają na tyle atrakcyjną aparycję, że musielibyśmy je chować, żeby same nie zagrały swoim wyglądem dominującej roli w naszej działalności – przyznaje Romańczuk. – Ich wielorakość i wielobarwność powoduje, że wyglądają jak gabinet instrumentalnych osobliwości.

Instrumenty pojawiają się nie tylko na okładkach płyt, ale czasem także w środku. Dla Romańczuka istotne stało się, aby wydawnictwa zespołu były czymś więcej niż tylko nośnikiem. Stąd pomysły takie jak wspomniana już „Katarynka” czy „El Tango”, które zawiera płytę w okładce przygotowanej w taki sposób, że do jej włączenia nie jest potrzebny ani dodatkowy odtwarzacz, ani nawet podłączenie do prądu.

– Nośnik w naszej kulturze przestał mieć znaczenie, do jakiego się przyzwyczaiłem – tłumaczy Romańczuk. – By przekonać słuchacza do zakupu fizycznej płyty, powinna mieć ona atrakcyjną formę. Różnić się od cyfrowego pliku czymś więcej niż tylko formatem. Wydawnictwa Małych Instrumentów zaczęły więc stawać się unikatowymi obiektami, które trudno byłoby multiplikować np. za pomocą zdjęcia umieszczonego w internecie.

Podobnych założeń nie spełnia tegoroczne wydawnictwo, które dość łatwo byłoby przenieść w wymiar cyfrowy. A jednak to właśnie ono, a nie „El Tango” czy „Katarynkę”, zespół określił mianem „sztuki niemożliwej”.

Jakby coś pękło, jakby coś drapało

Zacznijmy od tego, że w przypadku „Art Impossible” nagranie płyty nie było celem samym w sobie. Album stanowi raczej zamknięcie eksperymentu, który Romańczuk wymyślił dwa lata wcześniej: – Zacząłem się zastanawiać, czy byłoby możliwe pozyskanie takiego katalogu decyzji estetycznych od osób, które na co dzień muzyką się nie zajmują – mało, być może w ogóle jej nie słyszą. Zwróciłem się do osób niesłyszących, by dać im trudne zadanie, polegające na wyciągnięciu ich wyobrażeń na temat świata dźwięku.

W rezultacie warsztatów prowadzonych przez Lenę Czerniawską dziesięcioro uczestników niesłyszących lub słyszących za pomocą implantów albo aparatów słuchowych przedstawiło swoje skojarzenia na temat dźwięku, muzyki i związanych z nimi emocji w formie graficznej. Każdy z uczestników przygotował dziesięć takich partytur.

– Dla mnie muzyka musi robić hałas – mówi Dominika Trębicka, która jest osobą niedosłyszącą i na co dzień posługuje się aparatem słuchowym. – Najbardziej relaksuje mnie muzyka o mocnym brzmieniu. Jeśli słyszę perkusję i gitarę elektryczną, to jestem w domu. To jest brzmienie, które mnie opisuje i mi odpowiada.

Choćby ze względu na różnice w skali ubytku słuchu prace będące punktem wyjścia dla „Art Impossible” mają bardzo indywidualny charakter.

– Pojawiają się tu jednak elementy, które nas łączą – zauważa Trębicka. – Symbol ucha lub przekreślony głośnik. Wiem, że nie wszyscy moi przyjaciele słyszą muzykę, ale wszyscy ją czują.

Jedną z takich osób jest Izabela Lindner: – Tak ogólnie to wcale nie słyszę, ale nie przeszkadza mi to w odczuwaniu przyjemności płynącej z muzyki. Mam moje ulubione artystki, których biografie dobrze znam.

W partyturach namalowanych przez Lindner przeważają abstrakcyjne figury geometryczne i linie: – Uwielbiam oglądać występy artystów rockowych czy R&B, gdzie przeważnie są mocne basy. Tę muzykę wyobrażam sobie w postaci figurek czy linii. Czasem mogę nawet wyczuć emocje w głosie i to są te zgrzyty na liniach. Jakby coś pękło, jakby coś drapało.

Lider Małych Instrumentów zebrał sto graficznych zapisów przygotowanych przez uczestników warsztatów. Przedyskutował je z nimi i wyposażony w obraz oraz opis przystąpił do nagrywania. W rezultacie powstało sto muzycznych próbek. Autorskich tłumaczeń z języka obrazu na język dźwięku.

– To duża odpowiedzialność, bo moja obecność nie pozostawała bez znaczenia. Sam fakt posługiwania się zasobem Małych Instrumentów pozycjonuje tę muzykę – to nie będzie rock, jazz czy orkiestra symfoniczna. Dobór instrumentów i ostateczny rodzaj interpretacji tych partytur graficznych w dużym stopniu zależały ode mnie. Tym bardziej, że niektórzy twórcy partytur dawali mi tylko bardzo ogólne wskazówki. Aby nadać ich pracom kształt muzyczny, musiałem podejmować autorskie decyzje. Ostatecznie jestem po prostu jednym z ogniw tego eksperymentu – tłumaczy.

Nasiąkanie dźwiękiem

„Art Impossible” nie skończyło się jednak wraz z zarejestrowaniem stu takich miniaturek. Romańczuk zaangażował do tego projektu także osoby niewidome. Każda z nich otrzymała dziesięć nagrań, na podstawie których miała skomponować własny utwór: – W związku z tym powstały takie duety: jedna osoba niesłysząca, która przygotowała dziesięć partytur graficznych, i jedna niewidoma, która na podstawie interpretacji muzycznych tych notacji ułożyła strukturę muzyczną.

Justyna Bosak skomponowała ostatni utwór na płycie „Art Impossible”. Przyznaje, że o twórczości Romańczuka nie miała wcześniej pojęcia, a dźwięki, które od niego otrzymała, były dla niej sporą niespodzianką. Początkowo podejrzewała, że są one wytworzone komputerowo, ponieważ nie wyobrażała sobie, jaki instrument mógłby je wywołać. Wątpliwości szybko rozwiała wizyta w pracowni zespołu.

– Paweł pokazał mi instrument i powiedział, żebym spróbowała wydobyć z niego dźwięk – wspomina Bosak. – I nagle rozległo się coś przypominającego szum fal. Puszczałam mu więc po kolei każde z nagrań i pytałam: co to jest, czym to wydobyłeś? Miałam niesamowitą przyjemność poznać i pobawić się tymi dźwiękami podczas składania mojego utworu, ale także własnoręcznie, w pracowni Małych Instrumentów.

Do pracy nad swoim utworem Justyna Bosak podeszła bardzo poważnie. Przyznaje, że po tym, jak Romańczuk wysłał jej nagrania około godziny 22.00, słuchała ich na okrągło do trzeciej, może nawet czwartej w nocy. Nasiąknęła tą muzyką i przez następne dni bardzo intensywnie nią żyła: – Każdego ranka, kiedy tylko się budziłam, układałam sobie te dźwięki w głowie. Nakładałam je na siebie i wyobrażałam sobie, czy będą pasować, czy zgrają się rytmicznie. Puszczałam je sobie jednocześnie z telefonu, komputera i odtwarzacza i sprawdzałam, jak to mniej więcej będzie brzmiało. W ten sposób tworzyłam notatki, z których korzystałam, kiedy już z mamą – będącą moimi oczyma – sklejałyśmy i miksowałyśmy mój utwór.

W jednym z nagrań niewidoma współtwórczyni „Art Impossible” momentalnie wyczuła ciężkość i jakieś napięcie. Bardzo zależało jej, aby oddać je w ostatecznej wersji utworu. Podczas wystawy poruszyła ten temat w rozmowie z Romańczukiem i autorką graficznych partytur: – Okazało się, że ten ciężar, który wyczuwałam, rzeczywiście tam był. Pojawił się już na poziomie partytury i dotyczył trudności związanych z dysfunkcją słuchu.

Jeśli tak było, oznaczałoby to, że za sprawą „Art Impossible” osoba niewidoma usłyszała obraz namalowany przez osobę z dysfunkcją słuchu. Niemożliwe? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2020