Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mam doświadczenie w pracy z ofiarami molestowania seksualnego ze strony duchownych, poznałem sposób reagowania na te wydarzenia niektórych instytucji kościelnych i mentalność księży-pedofilów, więc zdaję sobie sprawę, że Kościół nie radzi sobie z tymi problemami w sposób wystarczający. Nie oczekuję też, by umiał im całkowicie zaradzić. To niemożliwe: pedofilia i molestowanie nieletnich to problemy społeczne; duchowni, którzy się ich dopuszczają, przychodzą do seminariów, a potem wykorzystują swój status moralny i religijny do realizacji patologicznych impulsów i pragnień. Dla mnie to osoby głęboko zaburzone i cierpiące, niestety zdolne do okłamywania siebie i otoczenia.
Od Kościoła oczekuję jednak reagowania na ludzką krzywdę w odpowiednim czasie i z uwzględnieniem właściwych środków. Dobro Kościoła nie może być pojmowane w sposób, który urąga Ewangelii. Ofiary nie są abstrakcyjnymi bytami. To konkretne osoby, które spotkały się z misterium zła. To w Kościele zostały skrzywdzone i Kościół nie może traktować ich jak wyrzutków. Ich głos jest głosem Jezusa. Ich zranione ciała to Jego umęczone ciało. Ich poczucie bezradności to wielkopiątkowy krzyk Jezusa. Temu się nie można po prostu przyglądać. Tutaj trzeba się opowiedzieć.
Smuci fakt, że tak bolesne sprawy muszą się przedostać aż do mediów, aby osoby odpowiedzialne za Kościół zaczęły uzmysławiać sobie skalę problemu. Jestem pełen uznania dla o. Marcina Mogielskiego za jego świadectwo, a dla jego przełożonych i innych duchownych, że pokazali, iż głos Kościoła nie należy jedynie do biskupów. Opowiadam się po ich stronie, a więc także po stronie ofiar. To obrońcy ks. Andrzeja muszą przekonać mnie, że jestem w błędzie. Czy będą to w stanie uczynić? Kościół musi robić rachunek sumienia, szczególnie w okresie Wielkiego Postu.