Mniej znaczy więcej

Brytyjskie seriale nie cieszą się popularnością amerykańskich superprodukcji, ale oferują rozrywkę na równie wysokim poziomie, opisując świat bez znieczulenia i wygładzania kantów.

29.11.2011

Czyta się kilka minut

Idris Elba, odtwórca roli tytułowej w serialu "Luther" / fot. Ale Kino! /
Idris Elba, odtwórca roli tytułowej w serialu "Luther" / fot. Ale Kino! /

Angielskie seriale nie mają rozmachu jankeskich kuzynów i nie wszystko jest w nich skrojone pod dyktat domniemanych konsumentów. Twórcy z Wysp wciąż starają się tworzyć opowieści z myślą o publiczności, a nie grupach docelowych, reklamodawcach i udziałach w rynku. Koniec końców liczy się dzieło, nie tylko produkt.

Choć seriali kryminalnych powstają całe krocie, sporadycznie trafiają się takie, które odróżniają się od innych. Jednym z nich jest "Luther" Neila Crossa, prezentowany polskiej publiczności przez telewizję Ale Kino!

Kręgi londyńskiego piekła

Na początku jest śmierć. W spokojnej dzielnicy Londynu ginie małżeństwo, zamordowane w biały dzień. Brak śladów napastnika, sensownych powodów, dla których ta dwójka miałaby zginąć, nie ma narzędzia zbrodni. Jest za to córka zmarłych, Alice (Ruth Wilson), genialna pani fizyk. To ona przykuwa uwagę detektywa Johna Luthera (Idris Elba), doświadczonego gliniarza, który zostanie przysłany na miejsce zbrodni. Intuicja nie myli stróża prawa - to Alice jest odpowiedzialna za śmierć rodziców. Aby tego dowieść, Luther rozpoczyna grę z domniemaną zabójczynią, obdarzoną niezwykłym intelektem i psychopatyczną osobowością. Wkrótce między myśliwym a jego krwiożerczą ofiarą zawiąże się nić dziwnego porozumienia: na poły erotyczna fascynacja, która zwiąże tę dwójkę.

Twórcy "Luthera" nie wymyślają prochu, wiedzą natomiast, jak z niego korzystać. Dobrze znamy większość elementów tej układanki. Mamy gliniarza z osobistymi problemami, psychopatycznego mordercę, który staje na jego drodze, młodego adepta policyjnej sztuki zapatrzonego w starszego kolegę, pryncypialnych szefów, przestępczy światek... Tropy, intelektualne szarady dobrych ze złymi, wreszcie - rozwiązywanie kryminalnych zagadek. Niby nic nowego, a jednak... Na tle innych kryminalnych seriali "Luther" wygląda jak porządna whisky przy kolorowych butelkowanych drinkach.

Producenci z BBC wiedzą, jak budować klimat opowieści. Niepokojąca jest piosenka "Paradise Circus" grupy Massive Attack, którą słyszymy w serialowej czołówce, niepokojąca jest uroda psychopatycznej bohaterki i przygody tytułowego detektywa. Tutaj wszystko dzieje się w nieustannej "szarej godzinie". Londyn, który obserwujemy, przytłoczony jest przez mgłę i tężejący mrok. Mroczny jest także sam serial, który od początku wciąga nas w gęsty psychologiczny pojedynek. Każda scena wydaje się niezbędna, każda ma swój fabularny i emocjonalny ciężar.

Luther okazuje się ciekawym przewodnikiem po kolejnych kręgach londyńskiego piekiełka. Idris Elba wcielający się w tę postać to bowiem męskość w najczystszej filmowej postaci. Majestatyczna sylwetka aktora, którego kolorowe magazyny zaliczały do grona najpiękniejszych mężczyzn świata, koresponduje z bogartowskim sposobem bycia. Jego Luther jest szorstki, ale wrażliwy, cyniczny i silny. Ów facet w szarym płaszczu i z niechlujnie zaciągniętym krawatem ma w sobie coś zwierzęcego.

Charyzma i wdzięk czarnoskórego aktora to nie jedyne, co czyni z "Luthera" pozycję wyjątkową. Jego twórcy stawiają bowiem na realizm. Zgoła odmienny od tego, jaki znajdziemy w amerykańskich filmach i serialach (choć i tu są wyjątki: zrealizowane przez HBO "Prawo ulicy" to realistyczne arcydzieło na miarę Dickensa). O ile autorzy zza oceanu obraz miasta kleją z hollywoodzkich klisz, brytyjscy twórcy wychodzą na ulicę, żeby poczuć jej atmosferę.

W "Lutherze" ulica nie jest zlepkiem konwencjonalnych ujęć. Kamera nie zaczernia obrazu, ale też nie pudruje rzeczywistości. Z urokliwych spokojnych dzielnic trafiamy więc do mrocznych pustostanów, do małych gett, blokowisk zamieszkiwanych przez rozgniewanych młodocianych. Świat brytyjskiego serialu jest sensualny, twórcy pozwalają nam niemalże poczuć smród rynsztoka, smętną plastyczność brudnego Londynu. Dzięki temu serial BBC wciąga i hipnotyzuje. Korzysta z gatunkowych schematów, ale wychodzi poza ich ramy, przypominając, że siłą tego typu opowieści jest szukanie równowagi między tym, co znane i oswojone, a nonkonformistycznym poszukiwaniem nowych sposobów opowiadania.

Żywe formy

Producenci brytyjskich seriali to nie byle spece od kina gatunków. Potrafią odświeżać konwencje porzucone przez twórców zza oceanu lub też poważnie przez nich zaniedbywane. Podczas gdy seriali kryminalnych, dramatów obyczajowych, science fiction i komedii powstaje bez liku, o tyle już horror czy film kostiumowy z rzadka trafiają na telewizyjne ekrany.

Zwłaszcza kino grozy cieszy się zaskakująco małą popularnością wśród producentów rządzących małym ekranem. Od czasu starych już "Opowieści z krypty" w amerykańskiej telewizji nie powstał choćby jeden znaczący tytuł, który zapraszałby bohaterów horroru na serialowy plan. I choć przed kilkoma tygodniami stacja FX rozpoczęła emisję serii "American Horror Story", domniemany hit nieco rozczarował. Amerykanie straszą bowiem na niby. Bawią się w horror, puszczają oko do widza, grają z konwencjami klasycznego kina grozy. Za to brytyjscy twórcy stworzyli najlepszy serial grozy ostatnich lat. "Objawienia" zrealizowane dla BBC straszyły całkiem serio. Opowieść o egzorcyście poddawanym próbie przez demony nie starała się nikogo rozbawić. Jego twórcy tworzyli czystej próby horror okultystyczny, który nie tylko przerażał, ale też imponował filmową precyzją, rozmachem i artystyczną konsekwencją.

Gdy wielkie amerykańskie telewizje prześcigały się w tworzeniu kryminalnych i komediowych seriali przyciągających milionową publiczność, zarządzający brytyjską telewizją ITV postanowili nakręcić serial kostiumowy. "Downton Abbey", którego pierwszy sezon polska publiczność śledzić mogła na antenie TVN-u, oczarował świat. Głównie krytyków telewizyjnych i filmowych, których entuzjazm sprawił, że "Downton Abbey" trafiło do księgi rekordów Guinessa jako najlepiej oceniany serial w historii małego ekranu. Kostiumowa opowieść o tytułowej posiadłości jest jak połączenie "Gosford Park" Roberta Altmana z "Okruchami dnia" Kazuo Ishiguro.

Gdy w hołdującej egalitaryzmowi Ameryce serial telewizyjny zaciera granice klasowych podziałów, w Wielkiej Brytanii twórcy telewizyjnych opowieści akcentują właśnie społeczne dychotomie. Niezależnie, czy mowa o kostiumowym "Downton Abbey", komediowym "Shameless", czy medycznym "Monroe" - w każdym z nich znajdziemy opowieść o społeczeństwie podzielonym barierami finansowymi i edukacyjnymi, o ludziach dysponujących różnym kulturowym kapitałem i wrzuconych na skrajnie różne odcinki życiowego frontu.

Nawet kiedy jankescy twórcy pokazują Amerykę zniszczoną kryzysem, świat ludzi ubogich i upadłą klasę średnią, zazwyczaj forsują radosne przesłanie, że przecież wszystko będzie dobrze, dopóki będziemy trzymać się razem. Brytyjczycy nie mają takich ambicji, nie sieją optymizmu za wszelką cenę, ale pokazują świat w jego różnorodności. Serialowi twórcy z Wysp wydają się bez porównania mniej cyniczni od swych jankeskich kolegów. Stawiają na siłę prostych opowieści. Właśnie w prostocie i szczerości tkwi często ich największa siła.

Widzowie amerykańskich seriali, którzy zasiadają do oglądania angielskich serii, poczuć się mogą jak w dziwnym pokoju osobliwości. Zamiast teflonowo-ślicznych twarzyczek aktorek na dorobku, wymuskanych modeli stawiających pierwsze serialowe kroki i gwiazd o nieskazitelnej aparycji, znajdą tu ludzi różnorodnych i zupełnie nie posągowych. Pewnie, także tutaj nie brak aktorów pięknych, ale prócz nich napotkamy brzydali, zwalistych grubasów, ryżych podleców, zwyczajnych ludzi z wszelkimi mankamentami urody. I nie wszyscy mają tu idealnie proste białe zęby. Bo w brytyjskim serialu bardziej niż uroda liczy się talent, ekranowy czar pozwalający przykuwać uwagę widzów bez mizdrzenia się do nich. Nawet najmniejsze role obsadzane są profesjonalistami, a szacunek dla zawodowego rzemiosła widoczny jest zarówno na drugim, jak i trzecim planie.

Ciągły głód

Angielski serial ma nad amerykańskim jeszcze jedną przewagę. Jego twórcy wiedzą, że podstawą satysfakcji widza jest głód. Twórcy z BBC czy ITV znakomicie opanowali sztukę projektowania i odczytywania zapotrzebowań widzów. Budują w publiczności głód, zaspokajają go, lecz nigdy do końca. Czteroodcinkowa seria czy nawet dwunastoodcinkowa całość zamknięta w szczelnej fabularnej klamrze sprawia, że jesteśmy w stanie zaprzyjaźnić się z bohaterami, ale nie znudzimy się ich przygodami. Po obejrzeniu pierwszego, sześcioodcinkowego sezonu "Luthera" autentycznie tęsknimy za jego bohaterami, a po drugiej, tym razem czteroczęściowej, serii wciąż pozostajemy nienasyceni.

Angielskie seriale są krótkie, ale intensywne. Amerykańscy producenci uznaliby to za marnowanie rynkowego potencjału, ale właśnie w ten sposób brytyjskie telewizje budują swoją renomę. To także dowód na to, że nawet w popkulturze mniej czasem znaczy więcej.

"Luther", scen. Neil Cross, reż. Brian Kirk, Stefan Schwartz i inni, produkcja BBC. Emisja polska: Ale Kino!, niedziele, 20.10 i 21.15. Powtórki archiwalnych odcinków: piątki, 23.40

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2011