Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czytając artykuł Pawła Marczewskiego „Jak daleko zawiodą nas młodzi”, uświadomiłem sobie, że od dłuższego czasu tkwi w mojej głowie myśl, która konkretyzowała się dzięki różnym obserwacjom, a która została pobudzona do życia dzięki tezom stawianym w artykule. Myśl ta jest dosyć banalna i tak dla mnie oczywista, że aż strach o niej pisać: wielu młodych Polaków nie ceni demokracji, ponieważ nigdy jej nie doświadczyli.
W firmie, z którą współpracuję, w obliczu problemów z podejmowaniem decyzji zaproponowałem, by zespół samodzielnie podjął się rozwiązania problemu. Rozgorzała dyskusja, ludzie przerzucali się najróżniejszymi argumentami, a gdy po mniej więcej trzydziestominutowej wymianie zdań nie było rozwiązania, większość zespołu zaczęła zerkać zniecierpliwiona na obecnego właściciela, by – zgaduję – w końcu walnął pięścią w stół i zdecydował. Nie takie rozwiązanie było moim celem, więc zaproponowałem inną formułę – głosowanie większościowe, które przyniosło wreszcie oczekiwany finał.
Po spotkaniu wracałem samochodem z jednym z uczestników, studentem. Był bardzo zaskoczony, że przyjęliśmy taki sposób decydowania. Coś mnie tknęło i zapytałem go, czy kiedykolwiek brał udział w podobnym spotkaniu. Odpowiedział, że nigdy. Ta odpowiedź zmusiła mnie samego, by zadać sobie podobne pytanie. Odpowiedź była taka sama: nigdy. Nie pamiętam momentów, oprócz oczywiście wyborów, w których mój głos był brany pod uwagę. I przyjrzałem się bliżej swoim doświadczeniom. Rodzina, wiadomo: „dzieci i ryby głosu nie mają”, szkoły podstawowej raczej nie muszę opisywać, na studiach mój wpływ na wybór zajęć czy wykładowców był żaden, a w firmie, w której pracowałem, decyzje spływały z góry na dół.
Jak możemy się spodziewać, że młodzi będą stali murem za demokracją, będą jej bronili przed zakusami autorytaryzmów czy populizmów, skoro najprawdopodobniej dla większości doświadczenie z nią ogranicza się do nabycia prawa wyborczego? Czego mają bronić: wrzucania kartki do urny z głosem na kandydata, którego tak naprawdę nie znają, wybierając go do instytucji, której działania nie rozumieją? Jeśli chcemy, by młodzi ludzie chodzili na wybory i byli aktywni, to zamiast szukać winy w nich, powinniśmy zrobić wszystko, by jak najwięcej szkół, uczelni, firm, organizacji, fundacji i instytucji było opartych na regułach demokratycznych. Wtedy wzrosną szanse, że pojawi się siła sprawcza, poczucie wpływu, zaangażowanie i chęć do brania udziału w polityce. Bo broni się tylko czegoś, co jest dla nas cenne.
Autorzy wydrukowanych na łamach „Tygodnika” listów otrzymają kubki z rysunkiem Macieja Sieńczyka.