W przeciągu

W działalności publicznej szedł krętą drogą. Polityczną giętkość, dostosowywanie się do okoliczności, szukanie kontaktu z władzami, rozumienie polityki jako gry oraz niedocenianie znaczenia wielkich poruszeń społecznych dyktowały mu doświadczenia wyniesione z PAX-u. Związki z MSW miał niemal przez cały czas. W pewnych okresach był agentem, ale dość specyficznym: próbującym przy pomocy służb realizować własne koncepcje.

22.09.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Przekonanie o tym, że rozdział historii związany z "Solidarnością" został zamknięty, narastało u Micewskiego od 1982 r. Jednocześnie rosła w nim wrogość do doradców związku, którzy - jak uważał - nie potrafili powściągnąć jego radykalizmu w 1981 r., a w latach następnych podtrzymywali postawy oporu i próbowali zachęcać do tego biskupów. Uważał ich - zwłaszcza Mazowieckiego i Wielowieyskiego - za polityków szkodliwych i swoich osobistych przeciwników, czego nie krył przed SB.

Krytyka "Solidarności"

Z tymi emocjami przystąpił w 1983 r. do pisania książki "Kościół wobec »Solidarności« i stanu wojennego". Materiałami źródłowymi były poufne dokumenty Episkopatu, korespondencja Glemp-Jaruzelski, protokoły z posiedzeń Komisji Wspólnej. SB zorientowała się (zapewne na podstawie podsłuchu telefonicznego lub mieszkaniowego), nad czym pracuje Micewski. Fakt ten uznano za zagrożenie i podjęto działania operacyjne. Łatwo było ustalić, że materiałów do książki nie przechowuje w swym gabinecie, gdyż kiedy przyjmował gości, biurko z reguły było puste, a przeszklona szafa biblioteczna wypełniona książkami. SB pozyskała agenta wśród lokatorów kamienicy: inwigilacja wykazała, że wieczorami Micewski odwiedza mieszkającą w tym samym domu osobę. Funkcjonariusze uznali, że właśnie tam trzyma dokumenty archiwalne i maszynopis. Planowali nawet dokonać tajnego przeszukania, ale wydaje się, że ostatecznie tych działań nie podjęli. Zagarnięcie ukrytego archiwum, zawierającego wewnętrzne dokumenty Episkopatu, musiałoby się skończyć skandalem, szczególnie że Micewski pisał książkę za zgodą Prymasa.

Książka była gotowa w 1985 r. SB oceniała, że "zamiar jej wydania za granicą nie jest powszechnie znany, wie jednak o niej dość szeroki krąg ludzi, prawdopodobnie kard. J. Glemp, abp. B. Dąbrowski. Dość szeroką wiedzę na ten temat mają dyplomaci zachodnioniemieccy akredytowani w Polsce". Wszystko to utrudniało przeciwdziałanie. Zresztą "Kościół wobec »Solidarności« i stanu wojennego" ukaże się dopiero w 1987 r. Być może zwłoka wynikła ze skupienia się autora na sprawie pisma "Znaki Czasu": publikacja książki mogła utrudnić związane z nią poczynania.

Znaki Czasu

Projekt powołania periodyku wydawanego na emigracji i wspierającego linię Prymasa Glempa pojawił się najpóźniej wiosną 1983 r. W rozmowie z płk. Płatkiem 21 lipca 1983 r. Micewski wskazywał jako pomysłodawców grupę londyńskich chadeków oraz bp. Szczepana Wesołego. Mówił, że pismo zapewne będzie wychodziło w Londynie, a nie w Rzymie, gdyż chodzi o dystans wobec środowiska kierowanej przez ks. Adama Bonieckiego polskiej edycji "L'Osservatore Romano". Inicjatorzy liczą na współpracę publicystów z kraju, w tym na Micewskiego. "Prymas generalnie rzecz biorąc, akceptuje tę inicjatywę, ale daje do zrozumienia, że nie chce się angażować oficjalnie". Micewski prosił pułkownika o szczególną dyskrecję, "gdyż o tej inicjatywie poza nim w środowisku katolickim nikt nie wie".

Potem rzecz - jak się wydaje - na dłuższy czas przygasła, a Micewski miał mówić, że to nie jego sprawa, ale ludzi z emigracji. Zapewne jednak trwały rozmowy przygotowawcze, związane z przekonywaniem do tej inicjatywy ks. Zenona Modzelewskiego, dyrektora paryskiego wydawnictwa pallotynów Editions du Dialogue. Było to wówczas najważniejsze wydawnictwo katolickie na Zachodzie, drukujące m.in. literaturę teologiczną na najwyższym poziomie, tam też Micewski wydał swoją biografię Prymasa Wyszyńskiego. Ks. Modzelewski cieszył się dużym szacunkiem na emigracji, miał też dobre stosunki z Giedroyciem, niemniej Micewski kusił w czerwcu 1984 r. gen. Płatka perspektywą "przekształcenia ośrodka pallotynów w Paryżu w alternatywę dla »Kultury«".

Notatkę na temat planów Micewskiego dotyczących "Znaków Czasu" sporządził ppor. Puto 13 sierpnia 1985 r. Pisał, że po pobytach Micewskiego w Austrii w marcu i lipcu koncepcja przyjęła bardzo konkretny kształt, a pismo może wyjść nawet za dwa, trzy miesiące. Siedzibą redakcji będzie Wiedeń, gdzie Micewski jako redaktor naczelny zamierza na dłuższy czas wyjechać. O sprawie rozmawiają z Prymasem Micewski oraz ks. Modzelewski. W kolejnej notatce ppor. Puto podawał, z powołaniem się na TW "Historyka", że koszt wydawania pisma wyniesie 45 tys. dolarów, przy czym Micewski zabiega o środki w Fundacji Boscha, otrzymał też zaliczkę od Prymasa.

13 września 1985 r. w oficjalnym liście do gen. Kiszczaka sekretarz Episkopatu abp Dąbrowski prosił o wydanie Micewskiemu i jego rodzinie paszportu na trzy lata. Otrzymał on bowiem "trzyletnie stypendium za pośrednictwem Prymasa Polski na pobyt zagraniczny w Austrii i Italii. Celem wyjazdu jest analiza katolickich wydawnictw zagranicznych w języku polskim...". O czasopiśmie arcybiskup nie wspominał. Decyzja ministra była pozytywna. Towarzyszyła jej notatka MSW, w której pisano, że celem wyjazdu jest inicjatywa wydawania za granicą dwumiesięcznika, która zyskała akceptację Prymasa i Episkopatu, zgodę austriackiego MSZ i poparcie wiceburmistrza Wiednia Erharda Buska. "Pismo w swych założeniach nie będzie organem Episkopatu Polski, będzie jednak propagować linię polityczną Prymasa i przeciwstawiać się atakom paryskiej »Kultury« na jego osobę. (...) Charakter ośrodka mającego być przeciwwagą dla paryskiej »Kultury«, jak również innych wydawnictw polskojęzycznych krytycznie nastawionych do kard. Glempa i hierarchii kościelnej w Polsce nie przesądza, że będzie on pozytywnie nastawiony do władz PRL. Jednakże osoba A. Micewskiego jako głównego aktualnie animatora tej inicjatywy - z racji na jego realizm polityczny, jak również poparcie Prymasa dla tej sprawy, stwarzają przesłanki, że ośrodek ten nie przerodzi się w instytucję o charakterze dywersyjnym".

Z wyjazdem związany był też list Micewskiego do gen. Kiszczaka, w którym wykładał, że Kościół i on sam nie mogą mieć pozytywnego stosunku do przeprowadzanych wówczas wyborów sejmowych, i podawał fakty świadczące o nieprzyjaznym stosunku władz do Kościoła. W piśmie była wzmianka, że "był Pan Minister łaskaw odbyć ze mną szereg szczerych i przyjaznych rozmów", a pod koniec: "nikogo innego w Pana resorcie nie znam". Korespondencja z pewnością nie miała dwuznacznego charakteru, a wolno sądzić, że wspomniane wcześniejsze rozmowy miały charakter polityczny, nie agenturalny. Powstaje tylko problem, jak zaklasyfikować notatki ppor. Puty z rozmów z TW "Historykiem"? Czy dla Micewskiego był to funkcjonariusz zbyt niskiej rangi, by wspominać o nim generałowi?

W MSW oceniano, że list Micewskiego do Kiszczaka "jest wyrazem prowadzonej przez niego od dawna dwulicowej gry z naszym resortem". Proponowano jego "przyciśnięcie", np. przez odbycie z nim rozmowy przez pracownika wywiadu PRL, względnie przy jego pierwszej wizycie w kraju postawienie zarzutu "nieszczerości i prowadzenia z resortem gry" i zażądanie "pełnej informacji na temat ośrodka w Wiedniu i pisma »Znaki Czasu«". Nie wiadomo jednak, czy ostatecznie podjęto jakieś działania.

Do redaktora "Kultury" Micewski napisał 8 grudnia 1985 r., już po kilkudniowym pobycie na Zachodzie. Zapowiadał szybkie wydanie książki "Kościół wobec »Solidarności« i stanu wojennego", ale o pracach nad "Znakami Czasu" nie wspominał. Dopiero 29 grudnia zawiadamiał: "będę tu uczestniczył w powołaniu czasopisma katolickiego, czasem polemicznego wobec »Kultury«. Ale proszę chwilowo o dyskrecję. Osobiście będę dążył do tego, by nasza dyskusja była pełna szacunku i kultury intelektualnej, a nie złośliwości. (...) Nie ukrywajmy, że mamy dwie różne strategie w kwestii polskiej i starajmy się wzajemnie szanować". Odpowiadając na ten list Giedroyc zachował zimną krew: "Czy pismo, które Pan będzie wydawać, będzie wychodziło w Wiedniu? I jaki będzie jego tytuł? (...) Osobiście przywiązuję bardzo wielką wagę do coraz liczniejszych periodyków na bardzo dobrym poziomie". Micewski w odpowiedzi podawał tytuł, ujawniał pallotynów jako wydawców, anonsował też ukazanie się w marcu książki. I zaznaczał: "chcę włożyć kijek w mrowisko polskiej myśli politycznej, no i zaspokoić potrzeby dziesiątków tysięcy ludzi pielgrzymujących z kraju do Polskiego Papieża. Nie widzę dla siebie ważniejszego zadania". W kolejnym liście starał się uspokoić Redaktora, że "Znaki Czasu" nie będą "anty-Kulturą", a zarazem - na progu 1986 r. - dawał pesymistyczną ocenę możliwych zmian, wyraźnie nawiązując do koncepcji ukraińskich Giedroycia. "Wolna Polska jest celem nas wszystkich. Rzecz tylko w tym, by nie była ona zależnym Księstwem Warszawskim. A poza tym rozpad Rosji to piosenka dalekiej przyszłości. Będzie to pierwsze imperium posiadające w chwili upadku broń atomową. Kto wie, czy nie rzucą jej na Kijów i inne miasta ukraińskie. Bo Rosja bez Ukrainy byłaby tylko Księstwem Moskiewskim. Oni wymordują pół świata, zanim się z tym zgodzą. Chciejstwo Polaków jest wprost zadziwiające".

Źle widziany

"W przeciągu" - takim pojęciem Tomasz Staliński (Stefan Kisielewski) w powieści "Widziane z góry" określał sytuację gracza politycznego, który manewrując między dwoma partnerami, stracił ich zaufanie i obu się naraził. W ciągu kilku miesięcy 1986 r. Micewski znalazł się "w przeciągu", tyle że partnerów, którym się naraził, było więcej niż dwóch.

Numer pierwszy "Znaków Czasu" ukazał się na początku kwietnia. Zwracały uwagę programowy wstęp Micewskiego i jego rozmowa z Prymasem, obszerny artykuł Ludwika Dorna będący krytyczną analizą dziedzictwa "Solidarności" z 1980-81 r., artykuł Micewskiego "Tradycje historyczne katolicyzmu polskiego" oraz wybór interwencyjnych listów Episkopatu do władz państwowych. Na końcu A.M. zamieścił polemikę z wypowiedziami "Kultury" o postawie politycznej polskiego Kościoła. Pismo przynosiło też m.in. obszerny raport specjalistów o stanie środowiska naturalnego w Polsce oraz fragmenty dziennika Wacława Borowego z 1945 r.

Numer został negatywnie oceniony przez analityków MSW i Urzędu ds. Wyznań. Zgodnie zwracano uwagę na to, że sam fakt wydawania pisma kościelnego poza Polską sugeruje brak takiej możliwości w kraju, a zatem stanowi oskarżenie władz o niedostatek wolności słowa. Ponadto przedstawiciele Kościoła nie uzgodnili zamiaru jego wydawania. Pismo przypomina paryską "Kulturę", co wprawdzie daje szansę na wywołanie antagonizmu (zwracano uwagę na polemikę z "Kulturą"), ale straty przeważają: oto powstaje kolejny periodyk emigracyjny, mający charakter polityczny i będący platformą opozycji. Broniąc Kościoła, zarazem daje do zrozumienia, że "Kultura" i Kościół mają cele podobne, ale Kościół musi uwzględniać warunki swego bytowania i pewnych działań podejmować nie może. "Całą kompromisowość postępowania kierownictwa Kościoła w Polsce »Znaki Czasu« przedstawiają w ten sposób, aby pomniejszyć jej znaczenie, a zarazem zdezawuować władze". Opublikowane dokumenty kościelne ukazują PRL jako państwo represji oraz podkreślają opiekuńczą rolę Kościoła wobec opozycji i jego stały spór z władzami. Artykuł Dorna, choć krytyczny wobec działaczy związku i przez wielu z nich źle przyjęty, "bynajmniej nie zarzuca kierowniczym gremiom »Solidarności«, że prowadziły politykę antypaństwową, ale to, że robiły to nieudolnie". W polemice z "Kulturą" A.M. "wypowiada pogląd, że skoro nie można liczyć na zmianę ustroju w Polsce, trzeba się zjednoczyć wokół postulatu obrony praw człowieka. Nie spotkaliśmy się chyba dotychczas z tak niezawoalowanym oświadczeniem, złożonym z ramienia Episkopatu". Recenzenci wskazywali na możliwość zainspirowania Kościoła Adwentystów, by zaskarżył pismo o kradzież tytułu (Kościół ten wydawał periodyk o takiej samej nazwie).

W notatce sporządzonej w Departamencie IV MSW, podzielając te oceny, zwracano uwagę na możliwość wykorzystania łamów dwumiesięcznika do dezintegrowania środowisk emigracji (szczególnie najnowszej - solidarnościowej) i proponowano nacisk na hierarchię, by skuteczniej działała na rzecz większego "obiektywizmu" pisma. W obu analizach opowiadano się za nieudzieleniem "Znakom Czasu" debitu komunikacyjnego, czyli prawa wwożenia i sprzedaży w Polsce, choć "niewskazany byłby nadmierny ostracyzm wobec faktów przewożenia pojedynczych egzemplarzy".

Władze postanowiły wywrzeć na Prymasa także presję oficjalną. Minister-szef Urzędu ds. Wyznań Adam Łopatka odbył 15 kwietnia rozmowę z bp. Jerzym Dąbrowskim - zastępcą sekretarza Konferencji Episkopatu. Jej przebieg zreferowano następnie gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu. Minister powiedział, że traktowanie "Znaków Czasu" jako organu Prymasa "może doprowadzić do dużych komplikacji między państwem a Kościołem". Sama inicjatywa wydawania pisma bez uprzedzenia o tym władz "jest wyrazem braku dobrej woli i może być szkodliwa dla dobrego funkcjonowania instytucjonalnych kontaktów między państwem a Kościołem". Pismo może stać się przedmiotem zabiegów zachodnich służb specjalnych do wywoływania takich napięć. Podanie do druku poufnych dokumentów kościelnych adresowanych do władz świadczy o braku rozwagi, gdyż władze też mogą ujawnić dokumenty "o treści szczególnie drażliwej dla sprawy prestiżu duchowieństwa". Jak pisał minister, na bp. Dąbrowskim szczególne wrażenie wywarł ten ostatni argument i dążył on do łagodzenia sytuacji. Publikację "Znaków Czasu" jako pisma Episkopatu uznał za błąd, tłumaczył fakt niepowiadomienia władz potrzebą zachowania dyskrecji, ale też mówił, że Prymas i Episkopat utożsamiają się z pismem "w 25 proc. albo i mniej". Biskup dawał do zrozumienia, że sprawa "Znaków..." nie została przez Episkopat dopracowana. Akcentował znaczenie pisma dla oddziaływania na duchowieństwo przebywające za granicą i środowiska emigracyjne, wykluczył natomiast jego szersze rozpowszechnianie wśród pielgrzymów z kraju przybywających do Rzymu.

Jak czytamy w notatce MSW z lipca 1986 r., krytyczne uwagi o "Znakach Czasu" gen. Jaruzelski przekazał kard. Glempowi w czasie osobistego spotkania. "W rezultacie prymas ocenił, że pierwszy numer tego pisma nie spełnił jego oczekiwań". Następnie Prymas delegował do redakcji swojego przedstawiciela Sławomira Siwka jako współredaktora. Był to wyraźny gest nieufności wobec Micewskiego.

Z innych powodów podjęcie się redagowania "Znaków Czasu" i ich linia programowa zostały niedobrze przyjęte w "Tygodniku Powszechnym". SB przechwyciła list Jerzego Turowicza do Micewskiego, w którym pisał, że zgodnie z własnym życzeniem Micewski został skreślony z listy płac, ale w stopce redakcyjnej postanowiono nic nie zmieniać. "Natomiast musimy przyznać - pisał redaktor naczelny "TP" - że dziwi nas, że o celu Twojego wyjazdu, o zamiarze wydawania pisma i o jego charakterze dowiadujemy się jedynie z zachodnich agencji prasowych i rozgłośni radiowych". Ze strony Giedroycia wiało chłodem. Wydaje się, że na kolejne listy z maja i czerwca Micewski nie otrzymał odpowiedzi.

Nadzieję na zmianę negatywnej opinii władz o "Znakach Czasu" mogły wzbudzić ostre krytyki zarówno w kraju, jak na emigracji. Uznawano dwumiesięcznik za próbę stworzenia opcji antysolidarnościowej i wymierzonej przeciw "Kulturze". W lipcu 1986 r. w Departamencie IV MSW zwracano uwagę, że pismo wywołało duże emocje i krańcowe oceny. "Atakowali go [Micewskiego] Cz. Miłosz, W. Karpiński, J. Giedroyc. Z tych względów wywołał on także niezadowolenie wydających księży pallotynów, którzy nie chcą popadać z tego powodu w konflikt z emigracją". W kraju negatywnie ustosunkowała się do "Znaków Czasu" znaczna część zespołu redakcyjnego "TP".

Micewski próbując osłabić niechęć władz, napisał 30 czerwca 1986 r. list do gen. Kiszczaka. Wspomniał, że decyzja o tym, iż będzie redagował czasopismo, została podjęta w dwa miesiące po jego wyjeździe. Przed wyjazdem prosił o rozmowę, by poinformować o takiej możliwości, lecz list z prośbą o przyjęcie pozostał bez odpowiedzi. "Odnośnie zastrzeżeń władz wobec pisma »Znaki Czasu« jestem przekonany, że możliwe jest wynegocjowanie ich formuły tak, aby były redagowane poza krajem, ale miały częściowy debit w kraju.

Jak zapewne Pan Generał dobrze wie, pismo przeze mnie redagowane jest przedmiotem zaciętych ataków »Kultury« paryskiej i »Wolnej Europy«. Świadczy to o jego funkcji ogólnej. Prasa światowa podkreśla natomiast moje oświadczenia, że stoję na gruncie obecnej państwowości polskiej. Istnienie »Znaków Czasu« jest jednak faktem i z tego powodu pozwalam sobie zaproponować Panu Generałowi odbycie poważnej rozmowy w Warszawie w terminie, który będzie Panu odpowiadał. Przez mój przyjazd do kraju bez gwarancji powrotu pismo nie może znaleźć się w przypadkowych rękach. Prosiłbym więc o Pana słowo Generalskie, że będę mógł wrócić do Wiednia...". Na koniec prosił o przekazanie odpowiedzi przez kierownictwo Episkopatu.

Reakcją na ten list była notatka Wydziału V departamentu IV MSW z 12 lipca. Pisano, że nie jest prawdą, iż Micewski wyjeżdżał z Polski bez planu redagowania "Znaków Czasu". "Faktem jest natomiast, że prawdziwy cel swojego wyjazdu Micewski ujawnił wyłącznie wąskiemu gronu osób. Oczywiście nie miał on zamiaru informować o tym władz. Wyrazem tego było, że w kolejnych listach kierowanych do Ministra Spraw Wewnętrznych w dn. 2.04.1985, 22.07.1985, 10.08.1985, 23.10.1985, deklarując swą gotowość do dialogu, nic nie wspomina na ten temat". W konkluzji stwierdzano, że nie ma przeciwwskazań, by umożliwić Micewskiemu przyjazdy i wyjazdy, ale nie wydaje się celowe podejmowanie z nim rozmów na szczeblu kierownictwa resortu. Rozważyć natomiast należy nawiązanie kontaktu przez przedstawiciela wywiadu.

Na tym kończy się historia tajemnic Andrzeja Micewskiego zawartych w znanych mi aktach MSW.

Powrót do kraju

W Wiedniu Micewski zredagował jeszcze osiem numerów "Znaków Czasu". Swoją zagraniczną misję kończył w styczniu 1988 r.: pismo zostało przeniesione do Rzymu, zmieniła się jego redakcja i linia.

"Kościół wobec »Solidarności« i stanu wojennego" spotkał się z bardzo złym przyjęciem. Micewski oceniał "Solidarność" jako organizację, która odeszła w przeszłość, i oskarżał jej doradców o brak realizmu, a książka ukazywała się w okresie, gdy "Solidarność" wracała na scenę publiczną, aczkolwiek jako organizacja nielegalna, a tak krytykowani przez niego doradcy pełnili w związku ważne role. Ton publikacji musiał ich drażnić, ale był też niezręcznością z punktu widzenia władz kościelnych, podtrzymujących kontakty z Wałęsą i jego doradcami. Micewski po raz kolejny znalazł się "w przeciągu". Na krytyczną recenzję Macieja Kozłowskiego w "TP" zareagował alergicznie, nakazując wykreślenie swego nazwiska ze stopki.

Przed powrotem do kraju w liście do Giedroycia próbował uzasadnić linię zajmowaną przez "Znaki Czasu", także krytykę "Kultury", liczył też na podtrzymanie kontaktu. "Wróg jest tylko jeden, narzucony system rządów. Środowiska niezależne powinny to uwzględniać we wzajemnych stosunkach". Giedroyc odpowiedział przyjaźnie, pozostając jednak przy swoim prawie do krytykowania polityki Kościoła. Namawiał też Micewskiego do zajęcia się sprawami niemieckimi. Prosił również o pośrednictwo w sprawie zgody władz Kościoła na pochowanie prochów Jana Lechonia w Laskach, z czego zresztą Micewski szybko się wywiązał.

W latach 1988-89 Micewski pozostał na uboczu. Skłócony z doradcami "Solidarności", obciążony dwuznacznością "Znaków Czasu" i swojej książki, nie miał szans na zaistnienie w ruchu opozycyjnym. Utracił też wpływy w kierownictwie Episkopatu. Wobec przemian był sceptyczny. Już po wyborach czerwcowych pisał do Giedroycia (19 lipca): "Co do Lecha Wałęsy, to jest on uczciwym człowiekiem, ale jest manipulowany z różnych stron i w sumie staje się Nikodemem Dyzmą. Błędy jego otoczenia wyrównują jeszcze większe błędy partii. Polityczna zabawa może jeszcze trochę potrwać, ale załamanie gospodarcze i protesty społeczne mamy w zasięgu kilku miesięcy. W Rosji sytuacja jest chyba podobna. (...) Zbliżamy się więc do chaosu".

Na scenie politycznej pojawił się jeszcze dwukrotnie. Po raz pierwszy w 1990 r., na krótko, jako doradca Lecha Wałęsy, po raz drugi jako poseł w kadencji 1993-97 z ramienia PSL. Akces do ludowców był przedmiotem drwin, ale Micewski mówił znajomym, że zamierza pracować nad przeorientowaniem ugrupowania w partię chadecką. Oczywiście nic z tego nie wyszło, nie uzyskał wpływu na linię polityczną stronnictwa. Pozostał natomiast w pamięci jako atakujący zmiany personalne w MSZ przeprowadzone przez min. Krzysztofa Skubiszewskiego.

Wydał jeszcze kilka książek, raczej wspomnieniowych, co było związane z niemożnością systematycznej pracy badawczej. Trwające od wielu lat kłopoty ze wzrokiem na tyle się nasiliły, że prawie nie mógł czytać. Po długiej chorobie zmarł w listopadzie 2004 roku.

Andrzej Micewski szedł w działalności publicznej krętą drogą. Polityczną giętkość, dostosowywanie się do okoliczności, stałe szukanie kontaktu z władzami (także bezpieczeństwa), rozumienie polityki jako gry oraz niedocenianie znaczenia wielkich poruszeń społecznych dyktowały mu nauki wyniesione z PAX-u. Nie potrafił zbudować wokół siebie grupy i nie bardzo się o to starał. Był interesującym rozmówcą, mógł imponować szerokością horyzontów, wiedzą historyczną, ale zespół byłby obciążeniem w grze, która wymagała ciągłego manewrowania. Stąd też wobec grup, w których działał, był często nielojalny.

Związki z MSW miał przez większość lat swej aktywności, przy czym zmieniały one charakter. W pewnych okresach był agentem, ale dość specyficznym - próbującym przy pomocy MSW realizować swoje koncepcje i ambicje polityczne. Istnieją podstawy, by sądzić, że uczestniczył też w rozpracowywaniu konkretnych osób. Agenturalne powiązania utrzymywał do 1974 r. Późniejsze relacje miały bardziej skomplikowany charakter; wykorzystywał je też jako rodzaj polisy ubezpieczeniowej, która pozwalała mu minimalizować restrykcje za drukowanie za granicą książek niewygodnych dla władz PRL. Od 1960 r. utrzymywał konspiracyjny kontakt z Jerzym Giedroyciem. Publikował pod pseudonimem w paryskim miesięczniku, pośredniczył w kontaktach innych osób z "Kulturą", przemycał teksty i pieniądze. Nic nie wskazuje na to, by informował o tym SB, a osób, które z jego pośrednictwa korzystały, nie spotkały przykrości.

Ogromny i mało rozpoznany jest charakter jego kontaktów niemieckich. MSW wiedziało, że był ważnym rozmówcą pracowników ambasady, dziennikarzy, a także polityków. Wydaje się, że przedstawicielom resortu mówił o tym niewiele. W zachowanych notatkach TW "Michalskiego" i "Historyka" przeważają opisy tego, co on powiedział, a nie co usłyszał. Treść tych rozmów w pewnych okresach służyła poszerzaniu sympatii dla opozycji, jednak po 13 grudnia '81 kładł nacisk na brak szans ruchu wolnościowego, obiektywnie więc wsparł politykę Jaruzelskiego. Dbał stale, by istniał kościelny kontakt polsko-niemiecki, równoległy do kontaktu rządowego, co w r. 1985 - roku największych sukcesów "betonu" partyjnego - spowodowało ostrą reakcję władz. Trudna do oceny jest jego rola w "Znakach Czasu".

Bilans tej biografii jest niejednoznaczny. Z pewnością pozostaną po Micewskim książki, które są ważnym wkładem do historiografii, choć przecież z formalnego wykształcenia nie był historykiem. W krajowej polityce, także polityce świeckich katolików, nie odegrał większej roli, choć bywał jednym z najbardziej znanych działaczy.

PS. Opracowanie to powstało głównie na podstawie materiałów SB zgromadzonych w archiwum IPN. Równoległy ciąg źródeł tworzy korespondencja Micewskiego z Giedroyciem, za udostępnienie której serdecznie dziękuję kierownictwu Instytutu Literackiego i osobiście Jackowi Krawczykowi. Pisząc ten szkic stawałem nieraz przed trudnością zinterpretowania niektórych materiałów SB i oceny charakteru tych kontaktów. Gdzie kończyła się gra, a zaczynała współpraca, albo gdzie kończyła się współpraca, a zaczynała gra? Kiedy Micewski oszukiwał resort, a kiedy był mu powolny? Te pytania niech będą komentarzem do padających dziś często twierdzeń, że akta SB zawierają proste prawdy, a ich poznanie jest dostępne dla każdego nienawykłego do badań historycznych czytelnika.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2006