Miłosne szarady

W spektaklu "Lincz, opartym na jednoaktówkach Yukio Mishimy, Olsten chciała pogodzić nie tylko dwa zupełnie różne języki, ale i dwa światy. Z kilku powodów się to nie udało.

20.02.2007

Czyta się kilka minut

Niemal pustą scenę zalega raz półmrok, innym razem obraz wolno kołyszących się gałęzi drzew rzucany z projektora. Dominuje biel i czerń, przełamana tu i ówdzie jaskrawym, krzykliwym kolorem - fioletowa kanapa, czerwona peruka. Akcja postępuje niespiesznie w rytm delikatnie pulsującej muzyki. Aktorzy mówią cicho, pomiędzy słowami zalegają długie chwile milczenia, przerywane co jakiś czas wybuchami gwałtownych emocji. Każda z trzech jednoaktówek Mishimy, składających się na spektakl Agnieszki Olsten, stanowi odrębną inscenizacyjną całość - intensywna, hipnotyczna atmosfera pełni rolę spoiwa przedstawienia. Stanowi jednocześnie punkt, w którym Olsten i Mishima spotykają się - odtąd ich drogi zdecydowanie się rozchodzą.

Reżyserka pozostawiła szkielet fabularny jednoaktówek: mocno okrojone teksty uzupełniono obszernie nowymi kwestiami, będącymi wariacjami bądź rozwinięciami obecnych u Mishimy motywów. Dopiski, wprowadzając element zwykłej, trywialnej wymiany zdań, wyraźnie kontrastują z poetyckim, a zatem nieco podniosłym językiem bohaterów Mishimy. Momentami są bardzo zręczne i dowcipne, a jednak niezbyt umiejętnie wplecione w oryginalny tekst wywołują mocny dysonans. "Pierdolisz ją?" - docieka jeden z bohaterów, by za chwilę powrócić do okrągłych zdań typu: "ale co ty jej możesz dać, nadzieję?". Aktorzy specjalnie starają się, by jedne i drugie kwestie wypowiedzieć w ten sam, naturalny sposób, mający świadczyć o prawdzie psychologicznego przeżycia. Co nieuchronnie ociera się o melodramat.

Wydaje się, że Olsten chciała pogodzić nie tylko dwa zupełnie różne języki, ale i dwa światy. Świat Mishimy bierze początek z sytuacji realistycznej, ale - za dramatycznym wzorem nô - zmierza ku wizji, w której możliwe staje się spotkanie przeszłości z teraźniejszością czy obecność duchów. Jeśli zapomnimy o stojącym za tym religijno-filozoficznym podłożu, staniemy przed metaforą: zagadkową, ale bardzo pojemną. Olsten, chociaż zaprawia spektakl "dziwną", przypominającą filmy Lyncha atmosferą, wyraźnie ciąży ku ujęciu obyczajowemu. Co miejscami prowadzi do sytuacji paradoksalnych.

W "Pani Aoi" bohatera odwiedza dawna kochanka - duch, wspomnienie, a może projekcja marzeń? Na pewno nie kobieta z krwi i kości. Razem cofają się w przeszłość, która, odsłaniając ich najwyraźniej niewygasłą jeszcze miłość, sugestywnie naświetla przyczyny choroby i śmierci żony bohatera. U Olsten perspektywa została zawężona do potraktowanego realistycznie "tu i teraz"; w ten sposób zdrada staje się bezpośrednią przyczyną zgonu, a brak miłości wypada uznać za medyczną diagnozę. Co prawda bohater zaraz telefonicznie łączy się z kochanką w jej mieszkaniu, jednocześnie widzimy, że ta nadal jest obecna w szpitalu: ale ten spirytualistyczny aneks, nijak wcześniej nieumotywowany, wprowadza tylko dodatkowe zamieszanie.

Te zgrzyty i nieporozumienia biorą się prawdopodobnie z chęci, aby dramaty Mishimy wybrzmiały nie tylko uniwersalnie, ale przede wszystkim współcześnie. Współczesność w spektaklu Olsten objawia się mniej poprzez kostium, bardziej w nastawieniu na to, co gwałtowne, mocne, konkretne, cielesne. Najczęściej oznacza to zbyt dosłowne potraktowanie rozwiązań, które w tekście są tylko zasygnalizowane jako jedna z możliwości: np. homoseksualny stosunek bohaterek w "Wachlarzu". Stąd też w sumie najlepiej wypadła ostatnia część przedstawienia ("Szafa"), gdzie niemal zupełnie zrezygnowano z Mishimy na rzecz własnoręcznie napisanej sytuacji - bo przynajmniej udało się osiągnąć stylistyczną spójność. Przy okazji - nie sposób nie zauważyć - wprowadzając mężczyznę w miejsce wspominającej kochanka kobiety, Olsten wspaniałomyślnie wyczerpała pulę możliwości miłosnych szarad...

Kiedy indziej odwrotnie: zamiast dopowiadać Olsten, pozostawia tylko zarys. Jednoaktówki Mishimy mają misterną konstrukcję, są kameralne, zwarte, wyraźnie spuentowane. Olsten rozmontowuje je, pozbawia konturów tak, że przebieg fabuły traci wyrazistość. Rzecz niejako wyczerpuje się w ogólnej atmosferze, wypełnionej emocjami, które składają się na obraz międzyludzkich relacji wyzutych ze szczęścia i miłości. Nie jest to jednak obraz na tyle konsekwentny, solidny i sugestywny, by można go kontemplować z zainteresowaniem.

"LINCZ" wg jednoaktówek YUKIO MISHIMY, przekł: Anna Zielińska-Elliot, Henryk Lipszyc, reż.: AGNIESZKA OLSTEN, dramaturgia: Marzena Sadocha, scenogr. i kostiumy: Joanna Kaczyńska, muz.: Marcin i Bartłomiej Oleś, reż. świateł: Wojciech Puś, premiera w Teatrze Polskim we Wrocławiu 10 lutego 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2007