Między świętymi a zdrajcami

Mówiąc o lustracji księży, mówimy o grzechu. Nawet jeżeli motywem donoszenia był strach, lęk przed kompromitacją, osaczenie, była to jednak zdrada. Ilu ludzi cierpiało z jej powodu? Ile dobra zostało zniszczone? Jakiej szkody moralnej doznał Kościół? Udzielenie pełnej odpowiedzi trzeba powierzyć Bogu. Lustracja księży wymaga jednak publicznego aktu pojednania całej wspólnoty Kościoła lokalnego.

14.06.2006

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Na dwadzieścia kilka lat przed wybuchem w USA skandalu związanego z nadużyciami seksualnymi księży wobec dzieci francuski teolog René Laurentin pisał do amerykańskich biskupów zachęcając ich, by stawili czoło problemowi. Niestety, nie posłuchano go. Cena tej postawy była wysoka - płacić ją będą jeszcze kolejne pokolenia. Na duszpasterstwo dzieci i młodzieży w Stanach został rzucony długi cień. Jak się powszechnie podkreśla, istotą problemu nie były jednak same nadużycia, ale sposób reakcji władz kościelnych. Problem usiłowano zamaskować nie zawsze uczciwymi metodami. To wielka przestroga dla wszystkich Kościołów lokalnych.

1.

W okresie komunizmu zdecydowana większość księży w Polsce przyjmowała nieugiętą, odważną postawę wobec ówczesnych władz. Kaznodzieje nie bali się mówić głośno o tym, co myślą. Wierni chętnie słuchali i nie traktowali tego jako uprawiania polityki. Księża mówili bowiem wówczas za ludzi, ponieważ ci żadnego głosu nie mieli. Wielu duchownych było z tego powodu prześladowanych. Ludzie doceniali ten wysiłek i poświęcenie. Po upadku komunizmu, przez krótki czas, Kościół był niemal noszony na rękach. Doceniano jego wkład w upadek systemu zniewolenia. SB osaczyła, namówiła i zmusiła do współpracy czy też złamała psychicznie stosunkowo niewielu księży. Ilu, to sprawa IPN i historyków zajmujących się problemem. Tak czy inaczej, każdy przypadek boli.

Już po 1989 r. podawano, że teczki księży zostały zniszczone. Myślę, że ci, którzy mieli coś na sumieniu, uspokoili się zbyt wcześnie. Środowisko duchownych pod tym względem zostało wręcz uśpione, choć w tym samym czasie ostro grano teczkami polityków. Księża udawali, że problemu nie ma lub też że jest on niewielki. Ci, których oskarżono o współpracę i na których są "mocne papiery", przez ostatnie piętnaście lat działali, także na polu medialnym, jakby wcześniej nic się nie stało, choć minimum rozwagi winno kazać im usunąć się w cień, odejść. Bezkarność w zachowaniach niemoralnych dziwnie zaślepia; człowiek traci wówczas rozeznanie, a niekiedy i kontrolę nad sobą; i to go ostatecznie gubi. Niektórzy duchowni myśleli: "Nie ośmielą się wyciągnąć problemu".

I rzeczywiście: za życia Jana Pawła II nikt go nie dotykał. Najwyraźniej wstydziliśmy się mówić wówczas głośno o księżach współpracujących z SB. Ba, o donoszących na Wojtyłę i na Jana Pawła II.

Ale dosłownie tuż po jego śmierci wyciągnięto zaraz jedno nazwisko, które w czasie choroby i żałoby często pojawiało się w mediach, i obracano nim przez całe tygodnie. Było to doprawdy bardzo przykre. Dziś jest pewne: trup wypadł z szafy i coś z nim trzeba zrobić. Gdybyśmy tytułem źle rozumianej solidarności środowiskowej chcieli ukryć problem księży współpracujących z SB, rzucilibyśmy cień na wszystkich duchownych. Zapomnielibyśmy też szybko o wkładzie Kościoła w obronę ludzi, wierzących i niewierzących, w tamtych brutalnych czasach.

Świeccy katolicy, przejęci sprawą, naciskają na hierarchię i księży, aby odważnie i szybko rozwiązać problem lustracji: piszą listy, odezwy, memoriały. Obawiają się, że brak lustracji, czy też lustracja nieszczera, może spowodować kryzys w polskim Kościele. Nie jest to wcale wykluczone, choć należy być ostrożnym w snuciu pesymistycznych prognoz. Pesymistyczne prognozy wobec Kościoła po upadku komunizmu nie sprawdziły się. Zaangażowanie wiernych świeckich w tę sprawę trzeba docenić, ale jednocześnie należy zostawić odpowiedzialnym za Kościół i historykom trochę przestrzeni czasowej. Działania szybkie, nieprzemyślane, pod publiczkę nie są tutaj wskazane.

2.

Media co jakiś czas, jak cyrkowy magik, wyciągają z cylindra i pokazują wszystkim co większe króliki. Wszyscy są zaskoczeni, dziwią się, panuje konsternacja. Osoby oskarżane zwykle zaprzeczają; raz bardziej przekonywająco, innym razem mniej. Ale w cylindrze magika cyrkowego jest wiele królików. Istnieje niebezpieczeństwo, że ten cyrk urządzany przez media będzie trwał latami. Z pewnością tak będzie, jeżeli Kościół nie da wiarygodnego rozwiązania problemu. Nam, którym niełatwo zrozumieć mechanizmy rządzące mediami, narzuca się mimo wszystko pytanie, kto rządzi w tym cyrku. Kto decyduje o tym, że tuż po śmierci Jana Pawła II podaje się takie nazwisko, przed wizytą Benedykta XVI takie, a po wizycie jeszcze inne? Kto jest odpowiedzialny za magiczny cylinder? Czy to przypadek?

Ale... Jeżeli ksiądz współpracował z esbekami i "papiery" na niego są mocne, zwyczajna uczciwość ludzka i dziennikarska wymagałaby dokonania konfrontacji z oskarżonym, choćby w jakiejś szczątkowej formie. Ogłoszenie czyjegoś nazwiska jako świadomego współpracownika bezpieki, gdy nie jest to prawdą, jest zabójstwem moralnym, jak powiedział kiedyś jeden z oskarżanych. Krzywda jest nie do naprawienia. Papiery były sporządzane przez ludzi zdemoralizowanych. To wiemy. Jeżeli o demoralizację oskarżamy księży współpracujących, to co powiedzieć o tych, którzy ich do tego skłaniali metodami nieuczciwymi: gratyfikacjami w różnej formie (choćby paszportu na zawołanie), szantażem czy psychicznym znęcaniem się? "Wartość moralna" wszystkich tego typu "papierów" musi być rozeznana, jeżeli lustracja ma być uczciwa i sprawiedliwa. Uczciwość i sprawiedliwość musi najpierw objąć samego oskarżonego. Lustracja, która zadowoli "masy", ale skrzywdzi osoby oskarżone, będzie niemoralna.

3.

Problem lustracji księży współpracujących z SB dotyka całej wspólnoty Kościoła w Polsce. Jeżeli jeden z członków ciała cierpi, wszystkie cierpią razem z nim, mówi św. Paweł. Jeżeli służbom udało się złamać pewnych księży, to być może i dlatego, że nie otrzymywali oni odpowiedniego wsparcia wspólnoty kapłańskiej i nie mieli dobrych relacji z przełożonymi. W takiej sytuacji odpowiedzialność moralna jest rozłożona, choć oczywiście bardzo nierówno. Jeżeli natomiast są księża, którzy cynicznie współpracowali z SB, ponieważ mieli "zdeformowane sumienia", jak pisała grupa dziennikarzy w memoriale (KAI, 1 VI 2006), to w imię najlepiej pojętego dobra Kościoła trzeba ich odsunąć od wszelkich funkcji, ponieważ zepsucie moralne, jakie roztaczają wokół siebie, niszczy Kościół także dzisiaj, choć w inny sposób niż w przeszłości.

Deklaracje gotowości rozwiązania problemu budzą dzisiaj zaufanie. Ale ich wiarygodność będzie sprawdzana w kolejnych miesiącach. Podając oficjalnie, że pierwsze wyniki badań historyków działających przy komisji archidiecezji krakowskiej "Pamięć i Troska" będą ogłoszone w październiku, stworzono klimat wielkiego oczekiwania. Należy się bardzo starać, aby je spełnić. W ciągu tych kilku miesięcy napięcie będzie stopniowo narastać. Im dłuższe oczekiwanie na coś, tym większe rodzą się nadzieje. Na 41 diecezji takie komisje powołało dotychczas pięć. Ale jest to tylko jedno rozwiązanie. Abp Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański, proponuje inne. Lustracją księży - jak twierdzi - winna się zająć komisja powołana w ramach IPN, w której mógłby uczestniczyć biskup jako przedstawiciel Kościoła. Metropolita gdański uważa, że "komisja »wewnątrzkościelna« nie jest dobrą metodą badania przeszłości księży w kontekście ewentualnej współpracy ze służbami PRL". Podaje przy tym dwa powody: "Po pierwsze: powstaje sytuacja, w której »biskup sądzi własnego księdza«; a po drugie: »biskup może być posądzany, że chce coś kamuflować, coś ukryć przed światem«" (PAP, 1 VI 2006). Zbyt wielkie rozczarowanie wynikami prac komisji diecezjalnych mogłoby problem jedynie pogłębić.

4.

Ale jeszcze przed ogłoszeniem wyników komisji wewnątrzkościelnych czy też "ipeenowskich" trzeba odważnie mówić, że w problemie lustracji duchownych nie chodzi jedynie o zebranie informacji, o listę osób, choć pewnie i nazwiska będą bardzo ważne. Sama jednak informacja o współpracujących z SB, nawet najbardziej dokładna, bez procesu duchowej przemiany i nawrócenia może łatwo dokonać podziału w Kościele i w społeczeństwie na donoszących i niedonoszących, na czystych i nieczystych, na świętych i zdrajców, jak miało to miejsce w pierwotnym Kościele w okresie krwawego prześladowania za Dioklecjana. Chrześcijanie, którzy odważnie stawili czoło prześladowaniom, stworzyli ruch religijny i społeczny pod przewodnictwem biskupa Donata, który skupiał wokół siebie "świętych" i radykalnie potępiał "zdrajców", którzy zaparli się wiary.

Św. Augustyn poświęcił wiele uwagi i czasu na walkę z donatyzmem.

Tylko człowiek naiwny lub pyszny może mówić o sobie jako o bohaterze w czasie przeszłym: "Mnie by nie złamali". Jeżeli mamy czyste sumienie, to być może tylko dlatego, że Opatrzność nie dozwoliła, byśmy stanęli w sytuacji przekraczającej naszą ludzką odporność. "Czyści" powinni bardzo pokornie oceniać sytuację "nieczystych". Ci, którzy nie donosili, nie powinni czuć się lepsi od tych, którzy donosili. Czesław Miłosz był tego świadom, gdy pisał: "Za wielkie szczęście uważam fakt, że nigdy nie dostałem się w łapy policji politycznej. Zręczny oficer śledczy zaraz odgadłby moje ogólne poczucie winy i grając na tym, doprowadziłby do wyznania, w wielkim akcie pokory, jakich by tylko zechciał zbrodni".

5.

Mówiąc o lustracji księży, mówimy o grzechu. Wielkim grzechu. Nawet jeżeli motywem donoszenia był strach, lęk przed kompromitacją, osaczenie, była to jednak zdrada. Sam Bóg oceni stopień odpowiedzialności moralnej każdej osoby i każdej pojedynczej zdrady. Ilu ludzi cierpiało z jej powodu? Ile dobra zostało zniszczone? Jakiej szkody moralnej doznał Kościół? Któż to oceni?

Ludzkie dywagacje nie przyniosą odpowiedzi na te pytania. Trzeba powierzyć je Bogu i Jemu też zostawić udzielenie pełnej odpowiedzi. Lustracja księży wymaga jednak publicznego aktu pojednania całej wspólnoty Kościoła lokalnego. Taki akt winien być dobrze przygotowany. Jan Paweł II w czasie Wielkiego Jubileuszu dał nam piękny przykład, "jak to się robi". Jest więc wielkie kościelne dziedzictwo, do którego możemy się odwoływać. Wyznanie grzechów nikogo nie zgorszy, przeciwnie: wszyscy będą zbudowani.

Kiedy kilka lat temu w diecezji ołomunieckiej w Czechach wybuchł skandal z powodu pedofilii jednego z księży, media, które nie są tam zbyt przychylne Kościołowi, huczały tygodniami. Kuria biskupia była pod stałym ostrzałem. Abp Jan Graubner dawał otwarte i szczere komentarze, starał się sprawę załagodzić. Księdzem zajął się wymiar sprawiedliwości. Niewiele to pomogło. Aż biskup zorganizował pielgrzymkę do sanktuarium diecezjalnego, w czasie której odprawione zostało nabożeństwo pokutne, i wezwał księży do szczerości i nawrócenia: "Jeżeli ktoś ma problem, niech przyjedzie do mnie, niech wyzna grzech. To będzie pierwszy krok". Biskup zadeklarował także, że Kościół nie chce tolerować niemoralnego zachowania księży. Po tym szczerym akcie pokutnym uspokoiło się.

Kościół jako wspólnota musi uznać grzech swoich członków, wyznać go, przeprosić Boga i wiernych. Nie chodzi tylko o grzechy księży. Ile osób świeckich donosiło na księży, choć chodziłyby regularnie na Msze św. tak samo, jak księża współpracujący z SB odprawiali Msze? Współpraca świeckich z SB także niszczyła Kościół i nie należy jej lekceważyć. A cóż powiemy o całej potężnej machinie inwigilacji poza parkanem kościelnym i plebanią? Ile krzywdy wyrządzili prostym ludziom agenci obecni we wszystkich środowiskach? A cóż powiemy o dziesiątkach tysięcy ludzi lojalnych i posłusznych tworzących aparat ucisku? Bywamy wobec nich dziwnie wyrozumiali.

6.

Biskupi polscy z okazji tysiąclecia chrztu Polski wyciągnęli do swoich niemieckich współbraci rękę, wzywając do przebaczenia i pojednania. Gest ten przeszedł do historii. Oburzenie komunistów i agresja wobec Episkopatu podkreślały jedynie wielkość tego profetycznego gestu. Ale czy nie należałoby - właśnie przy okazji lustracji księży - dostrzec, że jako społeczeństwo i Kościół w Polsce mamy analogiczny problem, tym razem jednak z wewnętrznymi podziałami, i w związku z tym mamy wielką potrzebę wewnętrznego pojednania? Jan Paweł II w 1995 r. w Skoczowie mówił o głębokich ranach "w tkance moralnej narodu". Rany te jeszcze się nie zabliźniły i "długo trzeba będzie je leczyć" - podkreślał Papież. Gwałtowne domaganie się przez wiele środowisk lustracji księży można odczytać jako przypomnienie o istniejących ranach w duszy narodu. Lustracja księży nie jest tematem zastępczym i Kościół tak jej nie traktuje. Jak bardzo dusza narodu jest podzielona? Wystarczy przywołać pewne tematy, nazwy, nazwiska, hasła, by się o tym przekonać.

W tych tygodniach wypchnięto na scenę nas, księży. Szkoda, żeśmy sami nie zdobyli się na ten krok. Gdybyśmy sami, jako pierwsi, kazali podnieść kurtynę, gdybyśmy opowiedzieli o grzechu, wyznali go, mniej by dzisiaj bolało, a wstyd i szkody byłyby o wiele mniejsze.

Ale Polacy muszą być uczciwi wobec siebie nawzajem. To nie jedynie my, księża, graliśmy w tej sztuce. Owszem, my też byliśmy jej aktorami, ale nie jedynymi i z pewnością nie najważniejszymi. Nie twierdzę bynajmniej, że robi się nam krzywdę, domagając się prawdy o Kościele w czasach PRL. Ale nie oszukujmy ani siebie samych, ani młodszego pokolenia, które nie pamięta już tamtych czasów. Wszystkie środowiska były inwigilowane i wszędzie byli agenci. Wojsko, milicja, szkoły, uniwersytety, fabryki, szpitale, pegeery, wszystkie inne instytucje publiczne i prywatne, a nieraz i domy rodzinne - były obstawione donosicielami.

Benedykt XVI przestrzega nas, byśmy unikali aroganckiej pozy "sędziów minionych pokoleń, które żyły w innych czasach i w innych okolicznościach". Nie wolno negować grzechów przeszłości, ale też nie wolno "rzucać lekkomyślnie oskarżeń bez rzeczywistych dowodów, nie biorąc pod uwagę różnych ówczesnych uwarunkowań".

Problem lustracji księży jest bardzo ważny dla wiarygodności Kościoła na dalsze dziesięciolecia. Jan Paweł II w Skoczowie mówi, że tamte czasy były okresem wielkiej próby sumień i trzeba o nich pamiętać, "gdyż są one dla nas stale aktualną przestrogą i wezwaniem do czujności, aby sumienia Polaków nie ulegały demoralizacji, aby nie poddawały się prądom moralnego permisywizmu". Odnosi się to tak do księży, jak i do świeckich. Wymagania moralne są te same dla wszystkich.

Ks. Józef Augustyn (ur. 1950) jest jezuitą, specjalistą w dziedzinie formacji seminaryjnej, cenionym rekolekcjonistą i kierownikiem duchowym. Autor kilkunastu książek z dziedziny duchowości, redaktor naczelny "Życia Duchowego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2006