Spóźnione miłosierdzie

O dawnych kolegach w kapłaństwie rozmawiamy najczęściej w tonie oskarżycielskim. To niezbyt uczciwe. Oni mają grzechy nieodpowiedzialności, a my - grzechy zaniedbania.

16.05.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Z zainteresowaniem przeczytałem o postawie miłosierdzia wobec byłych księży (“TP" nr 19/04). Posługa duszpasterska wobec nich, o czym mówił cytowany przez autora listu o. Wacław Oszajca, byłaby pierwszym aktem miłosierdzia. Potrzebny byłby także fundusz dla tych, którzy odeszli z kapłaństwa. Może rozmiar pomocy materialnej, jakiej trzeba by w niektórych diecezjach czy prowincjach zakonnych udzielić odchodzącym księżom, pomógłby uświadomić wspólnocie głębię problemu? Były kapłan żebrzący pod supermarketem, o którym wspomina ks. Dzedzej, jest wielkim oskarżeniem dla wspólnoty kapłańskiej i koleżeńskiej, w której uczestniczył przez lata. Silne więzi księży studiujących na jednym roku nierzadko kończą się w momencie, gdy jeden z nich ma kłopoty. A przecież to pomoc udzielona w trudnościach odsłania fundamenty, na jakich budowana jest przyjaźń i koleżeństwo.

Z byłymi księżmi rozmawiałem setki razy. Ponieważ “było już po wszystkim", byli zwykle otwarci, skruszeni i szczerzy do bólu. I choć przytaczali czasami racje podawane przez autora listu (brak wspólnoty i oparcia w relacjach proboszcz-wikary; samotność wynikająca z izolacji ze strony świeckich, pojmowanie Kościoła jako urzędu lub armii, niewłaściwe przeżywanie celibatu, niezrozumienie ze strony biskupa), jednak najważniejsza była zawsze własna postawa, postawa wychowawców seminaryjnych oraz kolegów.

Nasza wina

Autor listu nie chce dociekać przyczyn decyzji o porzuceniu kapłaństwa. Otóż trzeba ich dociekać, i to wnikliwie, do czego nie jest konieczne wchodzenie do cudzej duszy i rozdrapywanie ran. Przyczyny widoczne są nieraz gołym okiem. Obok odpowiedzialności byłego księdza (zawsze pozostanie podstawowa, nawet jeżeli sam nie ma ochoty o tym mówić), często niemałą część odpowiedzialności ponosi wspólnota kapłańska: diecezjalna, zakonna oraz seminaryjna. Zanim zaczniemy szukać przyczyn “dalekich" i brzmiących abstrakcyjnie, np. “pojmowanie Kościoła jako urzędu lub armii", należy zbadać powody bliskie, w zasięgu ręki, a raczej sumienia: brak wzajemnej odpowiedzialności za siebie, negatywne nastawienie otoczenia, tolerowanie zachowań dwuznacznych moralnie, brak pomocy duchowej i ludzkiej, powierzchowność wzajemnych relacji. Wydaje się, że wielu byłych księży kruchych psychicznie, duchowo i moralnie (także z mojego otoczenia), wytrwałoby w powołaniu, gdyby miało większe wsparcie przełożonych i wspólnoty, która ich wyświęciła i powierzyła misję. Niestety, w wielu zakonach i diecezjach odpowiedzialność za człowieka kończy się wraz ze święceniami.

Dobrze, że autor listu przypomina powinność towarzyszenia przez biskupa kapłanom, którzy “z jakiegokolwiek powodu zakwestionowali swoje powołanie i wierność wezwaniu Pana, i w ten sposób zawiedli w spełnianiu swoich obowiązków". Prawdą jest, że przełożeni przypominają sobie o pewnych osobach dopiero wówczas, gdy te zaczynają sprawiać kłopoty, zaś dialog z nimi sprowadza się nieraz do upomnień. Czasem jednak biskupi i prowincjałowie, choć mają władzę, nie mogą wiele pomóc. Wiele natomiast mogą zrobić przyjaciele, bo cieszą się zaufaniem kolegi i mogą na niego oddziaływać. Jeżeli my, księża, nie pomożemy sami sobie, któż nam pomoże?

Odejście księdza jest zawsze porażką i upokorzeniem: dla niego samego, rodziny, biskupa, kolegów i wiernych, którym służył. Młody człowiek po odejściu z kapłaństwa jego spowiednika pytał mnie z niepokojem: “Czy obowiązuje go teraz tajemnica spowiedzi?". O byłych kolegach w kapłaństwie rozmawiamy najczęściej w tonie oskarżenia ich samych. To niezbyt uczciwe. Oni mają grzechy nieodpowiedzialności, my - grzechy zaniedbania. Kiedy kolega porzuca kapłaństwo, konieczny jest rachunek sumienia osobisty i wspólnotowy. Dlaczego? Jaka jest nasza, moja odpowiedzialność? W czym zawiniliśmy? Może powinniśmy dać głębsze świadectwo wiary i modlitwy? Może powinniśmy go upomnieć: najpierw w cztery oczy, a potem jako wspólnota? Może wychowawcy powinni poradzić mu odejście z seminarium? Może winni wystawić go na większą próbę, a nie tylko chronić przed “złym światem" w seminaryjnym kloszu? Może trzeba było zaproponować głębszą pomoc duchową czy terapeutyczną?

Kiedy nastolatek ucieka z domu, trzeba analizować nie tylko jego zachowanie, ale także postępowanie ojca i matki. Jeżeli odejścia z kapłaństwa powtarzają się w jakimś zakonie czy diecezji, wówczas pod znakiem zapytania stoi klimat wspólnotowy oraz przyjmowanie i formacja kandydatów do kapłaństwa.

Ludzie interesu

Bycie księdzem jest w Polsce nadal atrakcyjną “funkcją społeczną". Kapłan nie musi martwić się o pracę czy mieszkanie. Jest znacznie lepiej wykształcony, więcej niż przeciętny Polak podróżuje. Same święcenia dają mu duży prestiż: wierni mają na ogół do niego ogromne zaufanie, choć - biorąc pod uwagę dwuznaczne sytuacje stwarzane przez niektórych - winni już dawno zaufanie stracić. Te profity społeczne domagają się uważnego rozeznania powołania, wielkiej troski o bezinteresowność i czystość serca kleryka oraz przyglądania się motywacjom wychowawców i przełożonych. Kapłaństwo nie jest dla “ludzi interesu", którzy szukają łatwego życia, ale nie jest też dla zagubionych i biernych, którzy nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Ewidentna nieuczciwość czy wielka bezradność, jaka ujawnia się po święceniach, najczęściej widoczna była o wiele wcześniej, ale nie zawsze traktowano ją poważnie. Pomoc byłym księżom, choć jest powinnością koleżeńską i chrześcijańską, jest mocno spóźnionym miłosierdziem. Trzeba je było okazać wcześniej - na etapie formacji.

Wysokie wymagania nie mogą być jednak mylone z rygoryzmem w wychowaniu. Tam bowiem, gdzie nie ma klimatu wzajemnego zaufania, duchowej wolności i spontaniczności, formacja chrześcijanina i księdza nie jest możliwa. Wszystko, co ludzkie, chrześcijańskie i kapłańskie, wymaga wolności serca. To prawda, że połączenie wysokich wymagań moralnych i duchowych z wewnętrzną wolnością i zaufaniem jest bardzo trudne. Ale jest możliwe. Przykładem może być choćby klimat panujący w seminariach neokatechumenalnych “Redemptoris Mater".

Upadłe anioły

Trzeba zrozumieć nie tylko byłego księdza, ale i ludzi, którzy mają z nim problem - konsekwencję nienaturalnej idealizacji funkcji i osoby duchownej. Były ksiądz jest dla ludzi upadłym aniołem, ale tylko dlatego, że podtrzymujemy mit księdza jako osoby wielce uduchowionej, niebiańskiej. Zbyt często (szczególnie w czasie prymicji) mówimy o godności, wybraniu i namaszczeniu, a rzadko o potrzebie codziennej uczciwości, pracy nad sobą i służby. Gdybyśmy byli bliżej ludzi, gdybyśmy nie zamykali się w naszych plebaniach, klasztorach, zakrystiach, wówczas ludzie traktowaliby nas bardziej po ludzku.

Trzeba też obalać mit, jakoby celibat był najczęstszą przyczyną rezygnacji z kapłaństwa. O wiele częstszym powodem jest bezdenna samotność. Po uroczystej Mszy odpustowej np. księża idą na plebanię, a wierni do domów. Nie ma jeszcze w Polsce zwyczaju (powszechnie przyjętego nie tylko w krajach zachodnich, ale też w Ameryce Łacińskiej czy Afryce), żeby spotkać się z ludźmi po uroczystej celebracji przy herbacie i kawałku chleba. Zamykamy się w czterech ścianach, oglądamy telewizję, a potem narzekamy, że jesteśmy samotni i że celibat jest nieludzki.

Ks. Dzedzej kończy apelem, aby byli księża wypowiadali się na łamach “TP", “jak sobie radzą na płaszczyźnie ludzkiej i duchowej z faktem opuszczenia stanu duchownego": by inni mogli łatwiej zrozumieć ich decyzje. Nie wystarczą jednak świadectwa byłych księży. Powinni pisać także wychowawcy, przełożeni, a nade wszystko koledzy z rocznika. Niech jednak nie oskarżają i nie piszą o cudzych błędach. Niech każdy napisze o własnych. Dopiero gdy każda ze stron dramatu uzna własny zakres odpowiedzialności, będziemy mogli choć trochę przeczuć ból byłych księży i pomóc podjąć odpowiedzialną decyzję tym, którzy dziś przygotowują się do święceń.

Ks. Józef Augustyn jest specjalistą w dziedzinie formacji seminaryjnej, cenionym rekolekcjonistą i kierownikiem duchowym. Autor kilkunastu książek z dziedziny duchowości, redaktor naczelny “Życia Duchowego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2004