Milenialsi toną w długach

Za dnia spalają się na etacie, wieczorem harują w dorywczych pracach. Wszystko po to, by spłacić kredyt za studia. Dla ich pokolenia American Dream to coraz częściej pusty slogan.
z San Diego (Kalifornia, USA)

08.07.2019

Czyta się kilka minut

Uroczystość rozdania dyplomów na Western High School w mieście Anaheim w Kalifornii, 23 maja 2019 r. / ZUMA PRESS / FORUM
Uroczystość rozdania dyplomów na Western High School w mieście Anaheim w Kalifornii, 23 maja 2019 r. / ZUMA PRESS / FORUM

Życiem Badii rządzą liczby. Piegowata szatynka ma trzydziestkę na karku, 16-letni staż pracy i 120 tys. dolarów długu.

Badia, córka Amerykanki i pakistańskiego imigranta, który opuścił rodzinę i przepadł bez wieści, musi płacić rachunki już w dzieciństwie. Gdy matka idzie w pijackie tango, ona z trójką rodzeństwa robi bilans wydatków. Trzeba zapłacić ratę kredytu za dom, bo wydzwaniają z banku. Trzeba kupić jedzenie i podręczniki, bo zbliża się rok szkolny.

Najpierw do pracy idzie Saad, najstarszy z rodzeństwa. W wieku 14 lat zaczyna też zarabiać Badia. Po szkole, razem z siostrą bliźniaczką, sprzedają lody w cukierni. Z pracą ociąga się tylko najmłodszy brat. Dziś, jako jedyny z całej czwórki, mieszka w ich rodzinnym mieście, w przyczepie kempingowej. Nie ma prądu, często brakuje mu na jedzenie. W Antioch, ponad stutysięcznej miejscowości na biednych przedmieściach San Francisco, nietrudno o taki scenariusz.

Badia obiecuje sobie, że musi się stamtąd wyrwać. Przepustką do lepszego świata ma być pożyczka na studia licencjackie na Kalifornijskim Uniwersytecie Stanowym we Fresno. Kwota do spłaty: 60 tys. dolarów. Drugie tyle Badia musi zwrócić za studia magisterskie z psychologii na uczelni Saint Mary’s College of California.

Badia: Czuję się tak, jakbym zarabiała pieniądze, które do mnie nie należą. / FOT. ARCHIWUM PRYWATNE

Tylko bliźniaczka zrozumie

Ale na zdjęciu z rozdania dyplomów nie wygląda na przejętą tymi długami. Jeszcze nie. Ma na sobie czarną togę i fikuśny naszyjnik z fioletowych kwiatków. Promienieje ze szczęścia.

Na tym zdjęciu nie widać też worków pod oczami, które towarzyszą Badii od początku studiów. Aby się utrzymać, dorabia w sklepach odzieżowych. Z czasem udaje jej się znaleźć etat w korporacji. Dzień pracy zaczyna o 6 rano. Gdy wychodzi z biura o 15.30, czekają ją dwie godziny jazdy autobusem na uczelnię. Do domu wraca około północy. Często siada jeszcze wtedy do nauki. Gdy zamyka książki, na sen zostają dwie-trzy godziny.

Ale Badia zaciska zęby, bo po skończeniu studiów czeka ją przecież dobrze płatny etat. Nie wie jeszcze, że jako pedagog w podstawówce zarobi miesięcznie niecałe 3 tys. dolarów. Taka kwota wystarczy jej na opłacenie raty kredytu za studia (700 dolarów) i wynajem kawalerki, co w rejonie Zatoki San Francisco kosztuje ponad 2 tys. dolarów miesięcznie. Na jedzenie i inne wydatki Badia dorabia więc wieczorami jako kelnerka.

– Skończyłam 30 lat, a już czuję się wypalona – wyznaje. – Mam dość tego, że wciąż walczę o przetrwanie. Choć od lat haruję po kilkanaście godzin dziennie, prawie na nic mnie nie stać. Rzadko chodzę do kina, nie wyjeżdżam na wakacje. Znajomi dziwią się, że nie rozbijam się po drogich knajpach. Ale ja nie pracuję tak jak oni w jakiejś korporacji w Dolinie Krzemowej. Nie mogłam też liczyć na pomoc rodziców przy opłaceniu studiów.

– Tak naprawdę rozumie mnie tylko siostra – uważa Badia. – Podobnie jak ja musiała wziąć kredyt na studia. Choć jest analitykiem w agencji rządowej, nie byłoby jej stać na spłatę raty, która wynosi 900 dolarów miesięcznie. Wieczorami dorabia więc, wyprowadzając na spacer psy.

– Nasze rozmowy często kręcą się wokół pieniędzy. Ona opowiada, że oszczędza na nową parę butów. Ja mówię, że jest mi zimno i muszę sobie kupić cieplejszą kurtkę – dodaje.

Błędne koło

Wydawałoby się, że dziś Badia nie powinna mieć już takich zmartwień. Od zeszłego roku pracuje w szkole dla trudnej młodzieży. Zarabia 5 tys. dolarów miesięcznie i po raz pierwszy od lat nie musi harować po godzinach.

Jednak nie może się tą zmianą nacieszyć. Od życia w ciągłym stresie zapadła ostatnio na chorobę autoimmunologiczną. Do jej długiej listy wydatków doszły więc drogie leki i produkty bez glutenu. Odkąd dostała w pracy podwyżkę, o 300 dolarów wzrosła też jej rata studenckiego kredytu.

– Czuję się tak, jakbym zarabiała pieniądze, które do mnie nie należą – mówi. – Pożyczkę studencką będę spłacała jeszcze przez 20 lat. Chciałabym założyć kiedyś rodzinę, ale boję się, że wpadnę w jeszcze większą spiralę zadłużenia. Nawet jeśli poznam odpowiedniego mężczyznę, to pewnie on też będzie miał do spłacenia kredyt. Nie chcę, żeby moje dziecko wychowywało się w biedzie.

Najpierw kredyt, potem dyplom

W Stanach, gdzie nawet na uczelniach publicznych nauka kosztuje ok. 10 tys. dolarów rocznie, przeciętnego studenta na czesne po prostu nie stać. W efekcie w studenckich długach tonie już ponad 44 mln Amerykanów. Wielu z nich to tzw. milenialsi – ludzie urodzeni w latach 80. i 90. XX wieku.

Pożyczki studenckie są dziś najszybciej rosnącym rodzajem zadłużenia w USA. W 2017 r. aż 70 proc. absolwentów zakończyło uczelnię z długiem, który wynosił średnio 28,6 tys. dolarów. Podczas gdy w 2004 r. łączna wartość tego rodzaju kredytów wynosiła 260 mld dolarów, dziś jest to już 1,5 bln dolarów. Po kredytach hipotecznych to drugi największy rodzaj zadłużenia Amerykanów.

Skala studenckich długów zapewne byłaby jeszcze wyższa, gdyby nie powszechne w Stanach stypendia. Dużą popularnością cieszą się np. federalne granty dla osób pochodzących z biednych rodzin. Z danych ośrodka analitycznego Brookings Institution wynika, że z kilku tysięcy dolarów dofinansowania korzysta ok. 8 mln studentów rocznie. Ci, których nadal nie stać na opłacenie czesnego, korzystają dodatkowo z pożyczek udzielanych m.in. przez rząd federalny. Ich spłata zaczyna się najczęściej pół roku po ukończeniu studiów.

Jeśli absolwentowi nie uda się do tego czasu znaleźć dobrze płatnej pracy, zaczyna się walka o uregulowanie miesięcznej raty.

Obecnie kredytów nie spłaca 11 proc. zadłużonych. Do pożyczkobiorców zalegających z ratami należą m.in. studenci uczelni nastawionych na zysk (for-profit colleges). Wyrastające jak grzyby po deszczu placówki oferują kursy zawodowe – krótsze niż tradycyjny program studiów. Ofiarami ich agresywnej kampanii reklamowej padają najczęściej pracujący za stawkę minimalną Amerykanie, dla których dyplom miałby być przepustką do lepszych zarobków. Z danych Brookings Institution wynika, że aż 48 proc. absolwentów tych uczelni nie reguluje terminowo zobowiązań.

W rankingu dłużników królują też Afroamerykanie. Wśród czarnoskórych studentów, którzy rozpoczęli studia licencjackie w 2004 r., terminu spłaty pożyczki nie dotrzymuje 21 proc. W przypadku białych Amerykanów z tego samego rocznika problem dotyczy 4 proc. zadłużonych. Z ratami zalega też ponad 8 proc. latynoskich absolwentów.

Najpierw udar, potem poród

Khallilah, 28-letnia Afroamerykanka z Chicago, chciałaby cofnąć czas.

Zamiast brać kredyt na drogie czesne, poszłaby do community college. Ta szkoła, która oferuje dwuletni program studiów po maturze, kojarzyła jej się jednak z zawodówką dla biednych. Khallilah wybrała więc Uniwersytet Missouri w Columbii i wzięła pożyczkę na studia licencjackie z dziennikarstwa. Miała też apetyt na studia magisterskie, ale po roku musiała z nich zrezygnować.

Od początku nauki na uczelni uzbierała 80 tys. dolarów długu. Na taką samą kwotę zadłużony był też jej chłopak Jacob. Khallilah śmiała się, że spłata studenckich kredytów to dla ich związku największa próba. Nie spodziewała się, że los przygotował dla nich znacznie więcej.

Jest czerwiec 2016 r. Khallilah traci pracę asystentki w firmie reklamowej w Waszyngtonie. Dostaje wypowiedzenie zaledwie kilka dni po tym, gdy dowiaduje się, że jest w ciąży. Przez całe lato chodzi na rozmowy kwalifikacyjne i liczy z Jacobem (już mężem) każdego dolara. W mieście, które należy do najdroższych w USA, muszą utrzymać się z jednej pensji. Jest tak źle, że Khallilah zwleka z pójściem do ginekologa. Wizyta kontrolna kosztuje 40 dolarów.

A potem nadchodzi wrześniowy poranek. Jacob upada na podłogę w łazience i dostaje ataku drgawek. W szpitalu wykluczają padaczkę, ale mimo serii dodatkowych badań nie potrafią stwierdzić, co mu dolega. Gdy wypisują go ze szpitala, Khallilah podejmuje decyzję o przeprowadzce do rodzinnego Chicago. Załatwia też tymczasowe zawieszenie spłaty kredytów studenckich. Na szczęście, bo na trzy tygodnie przed narodzinami ich córki, 27-letni Jacob doznaje udaru mózgu.

KHALLILAH: Marzę o tym, żeby spłacić wszystkie pożyczki przed czterdziestką. / FOT. ARCHIWUM PRYWATNE

Byle do czterdziestki

– To cud, że nie dostałam wtedy załamania nerwowego – wspomina Khallilah. – Wyobraź sobie, że jesteś w dziewiątym miesiącu ciąży, a twój mąż trafia na oddział intensywnej terapii. Nie wiesz, czy dożyje narodzin swojego dziecka. Nie tak wyobrażałam sobie początki macierzyństwa... Gdy Eden przyszła na świat, nie czułam euforii. Patrzyłam na nią ze złością i powtarzałam sobie, że urodziła się w nieodpowiednim momencie. Martwiłam się o męża. Głowiłam się, z czego będziemy żyć. Skąd miałam jeszcze czerpać siły, by zajmować się córką? – pyta.

W wyjściu z depresji poporodowej pomogła jej, jak mówi, także pusta lodówka i niezapłacone rachunki. Gdy córka miała dwa miesiące, Khallilah zaczęła szukać dorywczych zleceń dla agencji reklamowych.

– Pracowałam w nocy i przez kilka godzin w ciągu dnia, gdy przy opiece nad córką pomagała mi mama – opowiada. – Po kilku miesiącach udało mi się też znaleźć etat jako doradca edukacyjny dla młodzieży z biednych rodzin. Śmieję się, że to dla mnie praca idealna. Często opowiadam uczniom moją historię i powtarzam, by nie popełnili tego samego błędu co ja. Bo co im po świetnym dyplomie w kieszeni, jeśli będą musieli zrezygnować ze wszystkich swoich planów?

– Marzy nam się z Jacobem własny dom – mówi Khallilah. – Tylko że nie mamy szans na kredyt hipoteczny, skoro od prawie trzech lat nie spłacamy długów za studia. Nawet nie chcę myśleć o wrześniu, gdy minie nam okres karencji i znów będziemy musieli spłacać raty. Już teraz trudno jest uzbierać 800 dolarów miesięcznie na żłobek dla córki. Wisi też nad nami 10 tys. dolarów długu za rehabilitację Jacoba.

Khallilah marzy o tym, żeby spłacić wszystkie pożyczki przed czterdziestką. – Musimy jeszcze odłożyć pieniądze na studia naszej córki – dodaje.

Politycy debatują o długach

Kredyty studenckie niekiedy porównywane są do pożyczek hipotecznych, które zalały amerykański rynek na początku XXI w. Zanim w 2008 r. Stany pogrążyły się w kryzysie finansowym, pożyczkę na dom dostawali nawet Amerykanie nieposiadający zdolności kredytowej. „Bańka” na rynku nieruchomości musiała w końcu pęknąć.

Jak – w przypadku pożyczek studenckich – nie dopuścić do takiego scenariusza?

W propozycjach rozwiązań prześcigają się kandydaci Partii Demokratycznej, którzy ostrzą sobie zęby na odbicie Białego Domu z rąk Donalda Trumpa w listopadzie 2020 r. Z ambitnego pomysłu zasłynęła ostatnio senatorka z Massachusetts Elizabeth Warren: chce umorzyć pożyczki zaciągnięte przez ok. 95 proc. zadłużonych.

Kto sfinansowałby ten radykalny plan? Milionerzy, którzy ze swych fortun mieliby ściągnięty na ten cel dwuprocentowy podatek. Elizabeth Warren proponuje też wprowadzenie bezpłatnej edukacji wyższej. Darmowe miałyby być dwu- i cztero- letnie studia na uczelniach publicznych. Postulaty, z których przez lata słynął sztandarowy amerykański socjalista Bernie Sanders, goszczą dziś na ustach wielu polityków.

Odpowiedź na studencki kryzys szykuje też administracja Trumpa, która planuje reformę ustawy o szkolnictwie wyższym. Z przedstawionych w marcu tego roku propozycji wynika, że po 15 latach spłacania pożyczki o umorzenie długów mogliby ubiegać się wszyscy absolwenci studiów licencjackich. Do tej pory z kredytowej amnestii mogli skorzystać jedynie pracownicy administracji publicznej. Biały Dom chce też zmniejszyć kwoty, na jakie rząd federalny udziela kredytów. Studenci studiów licencjackich mogą obecnie wziąć maksymalnie 57,5 tys. dolarów pożyczki.

Recepcjonistka w przyczepie

26-letnia Kiana mówi, że podjęła w życiu dwie odważne decyzje.

Pierwsza: przeprowadziła się z Hawajów do Lodi, miejscowości w środkowej Kalifornii. Druga: skończyła roczne studium przygotowujące do zawodu recepcjonistki medycznej. Przeprowadzki do Kalifornii nie żałuje, bo tutaj poznała przyszłego męża. Jednak kurs na recepcjonistkę, który kosztował 24 tys. dolarów, mogła sobie darować.

– Niepotrzebnie dałam się namówić koleżance – tłumaczy. – Ona powtarzała, że to szansa na wyrwanie się z pracy w McDonaldzie. Przy zarobkach za stawkę minimalną nie było mnie nawet stać na wynajem pokoju. A nie chciałam dłużej pomieszkiwać z moim dziadkiem. Wzięłam więc kredyt i po całym dniu w pracy chodziłam na wieczorne zajęcia.

– Po skończeniu kursu dostałam zaproszenie na cztery rozmowy kwalifikacyjne w firmach medycznych – wspomina. – Na żadnym spotkaniu nie wypadłam dobrze, bo jestem nieśmiała, a to w pracy recepcjonistki nie pomaga. Z całej tej nauki pozostało mi 300 dolarów miesięcznej raty kredytu – dodaje ze złością.

Dla Kiany i jej męża Toma taki wydatek to duże obciążenie dla domowego budżetu. Mają półroczną córkę i utrzymują się z jednej pensji. Tom pracuje w fabryce karmy dla zwierząt, gdzie zarabia 2,2 tys. dolarów miesięcznie. Dla oszczędności żyją w przyczepie kempingowej na strzeżonym parkingu. Każdy miesiąc to dla nich nerwówka. Po opłaceniu rachunków na jedzenie i pieluchy dla dziecka pozostaje niewiele.

Najtrudniej było tegorocznej zimy. Ze względu na córeczkę przez całą noc musieli dogrzewać przyczepę piecykiem elektrycznym. Rachunek za prąd wynosił 200 dolarów miesięcznie. Musieli mocno zacisnąć pasa, ale – jak podkreśla Kiana – nawet wtedy udało im się zapłacić ratę pożyczki.

Podobnie jak większość Amerykanów, boją się pogorszenia swojej tzw. historii kredytowej, która w Stanach liczy się nawet przy wynajęciu mieszkania.

Wychodzi na to, że za złe decyzje trzeba płacić do końca życia. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2019