Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tytuł wystawy odnosi się do niemieckiej nazwy rodzinnego miasta fotografa: Briesen to dzisiejsze Wąbrzeżno. Treścią są zaś prace wykonane w latach 2008-09 w Berlinie. W fotografiach tych, jak sam autor pisze we wstępie do katalogu, "autobiograficzne motywy z życia w Berlinie mieszają się z jego własną, często niejednoznaczną przeszłością i teraźniejszością".
Wielowątkowość niewielkiej wystawy stanowi pewną trudność: znajdziemy na niej obrazy chaotycznych, rozbebeszonych "czarnych dziur" wielkiego miasta, przedstawienia parków albo zwykłych chaszczy, a także intymny pamiętnik przestrzeni prywatnej. Bez podpowiedzi, ukrytej w biografii i wyobraźni artysty, trudno odbiorcy samodzielnie odnaleźć klucz, który spajałby pojedyncze fotografie w spójny cykl. W konsekwencji wystawa rozpada się na fragmenty. Niektóre natychmiast zapisują się w pamięci. Inne - jako zbyt hermetyczne albo szkicowe - w ogóle nie zatrzymują uwagi. Szkoda. Tak jak szkoda, że nie do końca ujawnia się relacja między Briesen a Berlinem, tytułem a treścią wystawy.
Do tych zarzutów nie należy jednak przykładać nadmiernej wagi. Czy do krakowskiej prezentacji nie dałoby się bowiem przyłożyć zupełnie innego miernika? Może Krzysztof Zieliński gra z klasyczną historią sztuki? Niektóre fotografie przywołują na myśl romantyczne pejzaże Caspara Friedricha. Błękit, prześwitujący wśród liści, różowa linia na chodniku, kontrastująca z zielenią rozrośniętych krzaków, zdają się scenerią dla "Króla Olch". Inne zdjęcia przypominają XVII-wieczne martwe natury.
Nie posługują się jednak cytatem, zaś symbolicznego charakteru nabierają w nich przedmioty współczesne. Jeszcze inne mają w sobie coś ze skamieniałej atmosfery obrazów Hoppera. Pojawia się nawet tajemniczy, dziewczęcy portret - północny niczym "Dziewczyna z perłą". Pytanie, w jakim stopniu miernik, wywodzący pokazane u Starmacha fotografie z dziejów sztuki, jest w przypadku "Briesen" prawomocny.
Pojawiają się w tym cyklu prace znakomite. Najciekawsza wydaje się chyba biała ściana, o którą oparto białą poduszkę, fotografowana z błękitnego materaca stojącego na błękitnej podłodze. Między tymi plamami pojawia się kontrapunkt różu, pomarańczu, zieleni i czerni - koc i poduszka. Dalej pociąg, wpisujący się w inne poziomy: ścieżkę, linię wysokiego napięcia, budynek dworca. Wszystkie zdają się zmierzać ku nieskończoności. Wreszcie "biurko-składak", na którym listy i rachunki spotykają się z pustą butelką po winie, słoikiem dżemu - i w całym tym bałaganie panuje jakiś porządek.
We wszystkich tych zdjęciach dają się zauważyć najlepsze cechy "stylu" Krzysztofa Zielińskiego. Umiejętność patrzenia na świat w sposób abstrakcyjny, zdolność przekształcania go w linie i płaszczyzny. Wrażliwość na kolor i jego relacje ze światłem. Kompozycja równie logiczna, co lekka i nieoczywista. Estetyczność, która niczego nie stara się sztucznie upiększyć.
Czasem wydaje się, że twórczość Zielińskiego - bardzo współczesna - staje w poprzek obowiązującym w fotografii modom. Udowadnia, że nie każde zdjęcie i nie każdy dokument jest dziełem sztuki.
KRZYSZTOF ZIELIŃSKI "BRIESEN", Galeria Starmach, Kraków, kurator: Anna Bujnowska; wystawa czynna do 5 lutego 2010.