Swanowie się nie poddają

Daleko stąd, w świecie, mówiono o "konflikcie". Ale to nie był konflikt. Była to linia frontu wojny pozycyjnej: w zamieszkanej przez plemię Swanów dolinie Kodori po jednej jego stronie siedzieli Swanowie i Gruzini, a po drugiej wojska rosyjskie. Dziennikarz "Tygodnika" był w dolinie na kilka dni przed rosyjskim atakiem.

   Czyta się kilka minut

Sztab we wsi Aczaro w dolinie Kodori; generał Anzor Mergiani, szef MSW progruzińskiego rządu Abchazji. W sobotę 9 sierpnia Aczaro znalazła się pod rosyjskim ostrzałem. /fot. Andrzej Meller /
Sztab we wsi Aczaro w dolinie Kodori; generał Anzor Mergiani, szef MSW progruzińskiego rządu Abchazji. W sobotę 9 sierpnia Aczaro znalazła się pod rosyjskim ostrzałem. /fot. Andrzej Meller /

28 lipca to dla Swanów dzień święty. To Kvirikoba: dzień świętego Cerykusa Archanioła, opiekuna gór i jezior, pól i lasów. Swanowie z górzystej Swanetii i Kodori, ale także z całej Gruzji i ze świata, zjeżdżają do malutkiej wsi Kalo za Mestią, gdzie na wzgórzu stoi cerkiew ich patrona. Tam przez cały dzień składają ofiary z bydła domowego, palą świece w intencji pomyślności i rywalizują w podnoszeniu głazów i wielkiego dzwonu. A potem tęgo piją. Po Mestii, stolicy regionu, jak duchy krążą zataczający się Swanowie. Wieczorem wracają do domów u podnóża wielkich kamiennych wież obronnych, liczących nierzadko ponad tysiąc lat. Biesiady trwają do nocy.

- Jedź do Kodori i krzyknij Abchazom, że na razie siedzimy w lesie, ale już niedługo do nich zejdziemy - powtarza do znudzenia przy każdym toaście Gia.

"Tabletką" do Kodori

Rano Swanetia budzi się z wielkim kacem i o transport na dół nie jest łatwo. Aby dostać się do owianego złą sławą wąwozu Kodori, trzeba zjechać do Niżniej Swanetii i kierować się na administracyjną "stolicę" regionu Kodori - Aczaro.

Z dołu często jeżdżą wojskowi i policjanci, ale oni nie zabierają podróżnych. Rejsowy autobus z Zugdidi - najbliższego większego miasta - jest tak pełen, że przejeżdża obok przystanku w Czuberi nawet nie zwalniając. Chwilę potem jedzie "tabletka", czyli ambulans - z transportem... pomidorów i fanty do Aczaro. Miejsca nie ma, ale kierowca Lewan i jego kuzyn Muchaz pozwalają mi przysiąść w kącie, na wielkim arbuzie. Przed nami 55 kilometrów przez góry i przełęcze.

- Droga jest nowiutka - przekrzykuje ryk silnika Muchaz - i nową trakcję nasz prezydent wybudował, przez trzy lata mamy bezpłatną elektryczność.

Nasz prezydent, czyli rzecz jasna prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili, rządzący krajem od czasu demokratycznej "Rewolucji Róż" w 2004 r.

- Abchazi też by mogli to wszystko mieć i żyć z nami w zgodzie jak kiedyś - krzyczy Muchaz. - Ale wolą tańczyć pod rosyjską garmoszkę. A garmoszka już niedługo zmiecie ich do morza i pył nawet po nich nie zostanie - Lewan potakująco kiwa głową. - Dali się uwieść agitacji Kremla i zapłacą za to! Jeśli nie pogodzą się z nami, to za 20 lat ich nie będzie.

Za oknem góry podobne do Bieszczadów, ale dużo większe, olbrzymie. Gdzieniegdzie z rozłożystych dolinek schodzą ku drodze jęzory sczerniałego śniegu.

Stajemy za autobusem, czekając, aż koparka usunie głazy, które w nocy sturlały się na tonącą w błocie drogę. Z autobusu wysiada pijany gruziński żołnierz. Młody, uzbrojony i nieprzewidywalny. Wraca z przepustki. Pokazuje na mnie i mówi Muchazowi, że obcego do Kodori nie wpuszczą. Muchaz sprytnie prosi innych żołnierzy o zneutralizowanie pijanego kolegi i odebranie mu broni. Wojak idzie spać, a "tabletka" bez przeszkód przejeżdża gruzińskie posterunki - i tak, niezauważony, dostaję się do Kodori.

Naród z serca Kaukazu

Kodori - to dolina rzeki o tej samej nazwie, która wydrążyła wąwóz w Górach Kodorskich (miejscami wysokich do 4 tys. metrów). Zamieszkuje go plemię Swanów. Abchazów tu nie ma - poza paroma kobietami, które wyszły za mąż za Swanów.

Wąwóz zawsze miał znaczenie strategiczne: to najkrótsza droga do Suchumi, stolicy Abchazji, zbuntowanej od kilkunastu lat republiki autonomicznej. Formalnie należącej do Gruzji, ale będącej (jak Osetia Południowa) quasi-państwem. A naprawdę: rosyjskim protektoratem.

Swanowie uznawani są za część narodu gruzińskiego. Zamieszkują trzy rejony wysokogórskie na pograniczu Gruzji, Abchazji i Rosji: 13 tys. z nich mieszka w Górnej Swanetii, 7 tys. w Dolnej Swanetii, a 2 tys. w Małej (abchaskiej) Swanetii. W abchaskiej Kodori żyją dopiero od XIX w., dlatego w przeciwieństwie do swojej ojczyzny Swanetii, tutaj nie postawili kamiennych wież. Zasiedlali Kodori podobnie jak katorżnicy z imperium carskiego i Kozacy, którzy mieli ich pilnować.

Swanowie - znani z uporu, waleczności i brutalnej zemsty rodowej - do doliny nie wpuszczali obcych. Muchaz twierdzi nawet, że już starożytni pisali, jak Swanowie pogonili z Kodori zastępy Greków, i jak zatrzymali na przełęczy pod szczytem Uszba armię Hitlera, idącą ku roponośnym złożom pod Baku.

Przestrzeganie prawa nigdy nie było mocną stroną górali. Nawet w czasach ZSRR, gdy na Kaukazie panował względny spokój, porywali, bywało, rosyjskich alpinistów i puszczali dopiero po zapłaceniu okupu.

Świat od świata odcięty

Kiedy już w czasie wojny gruzińsko-abchaskiej, w 1993 r., do doliny wkroczył oddział złożony z Ormian żyjących w Abchazji, Swanowie wybili do nogi tych trzystu chłopa, a ciała wrzucili do rzeki Kodori.

Mimo przegranej przez Gruzinów wojny z Abchazami (wspieranymi przez wojsko rosyjskie), dolina Kodori pozostała jedyną częścią Abchazji, która nie przeszła pod kontrolę zbuntowanego quasi-rządu abchaskiego z Suchumi - czyli, jak uważa większość Gruzinów, pod panowanie Moskwy. W 1994 r. dolina stała się linią przerwania ognia, a górna część wąwozu (zwana Górną Abchazją), to jedyna część tej republiki autonomicznej, pozostającą pod kontrolą rządu w Tbilisi.

Choć "kontrola" to za mocne słowo. Wąwóz Kodori rządził się swoimi prawami, a ludzie nie zdali nikomu broni. Po wojnie w wąwozie pozostali też gruzińscy partyzanci Mchedrioni (Jeźdźcy), uprawiający antyrosyjską dywersję, oraz "Leśni Bracia", którzy tworzyli tu swój bandycki półświatek żyjący z przemytu, handlu narkotykami i porwań dla okupu.

O dolinie głośno zrobiło się w 2002 r., gdy oddział czeczeńskiego komendanta Rusłana Gełajewa przejechał tu na ciężarówkach gruzińskiego MSW z graniczącej z Czeczenią Pankisji i zaczął szturmować abchaskie posterunki, idąc na Suchumi. Do dziś nie jest jasny powód tej lokalnej awantury. Mogło się zdawać, że Gełajew chce zdobyć stolicę Abchazji. Stracił jednak kilkudziesięciu ludzi i wycofał się do Pankisji, a potem do walczącej z Rosjanami Czeczenii i Dagestanu - gdzie poległ.

W końcu w 2006 r. Gruzja, rządzona już przez Saakaszwilego, który obiecał rodakom "zebranie ziem gruzińskich do macierzy", przeprowadziła w Kodori udaną operację, zyskując większą kontrolę nad wąwozem - i przeniosła do doliny siedzibę legalnego (tj. podległego Gruzji) rządu Abchazji z Tbilisi. Moskwa - ta, która od początku lat 90. podważa integralność terytorialną Gruzji - uznała to za "agresję" i zapowiedź nowej wojny.

Gruzini przeciw Rosjanom

Minęły dwa lata - i w Kodori znów zaczęło robić się gorąco. Niepokoje trwały od wiosny: od chwili, gdy większość krajów europejskich uznała Kosowo, mimo protestów Rosji.

Pierwszy krok wykonał Władimir Putin, który w kwietniu zobowiązał rosyjski rząd do okazania "wszelkiej zgodnej z prawem pomocy ludności Abchazji i Osetii Południowej" (podobnego quasi-państwa, formalnie też będącego częścią Gruzji) i do wsparcia mieszkających tam obywateli Rosji. Ponieważ Rosja już w latach 90. rozdała Abchazom rosyjskie paszporty, wypowiedź Putina dotyczyła większości tamtejszej ludności. Jednocześnie były prezydent, a obecnie premier wezwał do współpracy z "rządami" obu republik i wyraził gotowość utworzenia tam konsulatów Federacji Rosyjskiej - co oznaczałoby de facto uznanie obu parapaństw.

W maju obie strony oskarżały się o ściąganie wojska. Zniszczono dwa gruzińskie bezzałogowe samoloty: Abchazi twierdzili, że do strącenia ich doszło nad kontrolowaną przez nich częścią wąwozu Kodori. Gruzini uważali, że samoloty nad terytorium Gruzji zestrzelili Rosjanie. Wtedy, w maju, mówiło się o zbliżającej się wojnie, której podobno zapobiegła mediacja Lecha Kaczyńskiego - w Gruzji i tu, w Kodori, darzonego wielką sympatią. Coraz częściej dochodziło do wymiany ognia między Abchazami (Rosjanami) i Gruzinami.

Najczęściej strzelano w wąwozie Kodori, gdzie siły gruzińskie chroniły zarówno progruziński rząd abchaski, jak i Swanów - i usiłowały utrzymać porządek w wąwozie, gdzie każdy trzyma w stodole broń.

Dla Tbilisi ich obecność miała też znaczenie polityczno-symboliczne: była dowodem, że to ziemia gruzińska. Ale dla Abchazów pojawienie się w wąwozie wojsk gruzińskich oznaczało śmiertelne zagrożenie dla ich "państwa": dolina Kodori przecina Abchazję na pół prawie, aż do Morza Czarnego.

Toast za Lecha

Idąc w ostatnich dniach lipca po Aczaro - w linii prostej to zaledwie 60 km od Suchumi - można było odnieść wrażenie, że jest się w "potiomkinowskiej wiosce". Schludne bungalowy progruzińskiego rządu abchaskiego tworzyły rodzaj "obozu rządowego". Obok czystego szpitala przemykali lekarze w zielonych fartuchach jak z serialu "Mash". Dzieci bawiły się w nowej sali gimnastycznej. Młody gruziński oficer wybierał pieniądze z bankomatu - w środku wsi, w sercu Kaukazu.

- Chwilowo jest spokój, choć dwa tygodnie temu wyciągałem kulę z brzucha - mówił chirurg ze szpitala, który przyjechał tu do pracy z Tbilisi miesiąc temu. - Co parę dni Abchazi i Rosjanie strzelają z automatów i moździerzy, ale nasi nie odpowiadają ogniem - twierdził.

Dolina trwała w napięciu, w oczekiwaniu rosyjskiej prowokacji. Mieszkańcy mówili, że żyją tu "w cieniu rosyjskich bomb". W okolicy Aczaro, wsi liczącej może 600 mieszkańców, rozlokowano siły policyjne i wojskowe. Na każdym kroku czuło bliskość linii frontu: worki z piaskiem otaczały kwatery gruzińskich oficerów, a wojskowe pojazdy co chwilę tankowały na prowizorycznych stacjach.

- Kto strzeli pierwszy, ten przegra - zapewniał mnie Muchaz na weselu, które odbywało się jakby nigdy nic w cieniu frontu. - Potrzebujemy wsparcia Europy, ale ona zachowuje się jak prostytutka: raz jest z Rosją, a raz z Amerykanami. Ale wiemy, że wy Polacy też mieliście swoje przejścia z naszym wspólnym "Wielkim Bratem" z Północy. Jesteśmy sojusznikami.

- Wypijmy za małego, ale mądrego Lecha Kwaśniewskiego... - Muchaz wzniósł toast, a jego śladem w górę powędrowało ze dwieście szklanek i rogów. Zanim weselnicy wypili, szepnąłem: - Kaczyńskiego, Muchaz, za Lecha Kaczyńskiego...

- Za Kaczyńskiego! - w tym toaście kryło się tyleż sympatii, co nadziei: że "jakby co", prezydent Polski pomoże. Tak jak jego poprzednik pomógł parę lat temu Ukraińcom.

"Swanowie się nie poddadzą"

Po kilku dniach pobytu w Kodori do moich gospodarzy przyjechał na obiad gen. Anzor Mergiani, minister spraw wewnętrznych Górnej Abchazji. - Andro - powiedział - nie możemy ci zagwarantować bezpieczeństwa i nie powinieneś się tu kręcić. Dostaniesz kierowcę, ochronę i jeszcze dziś zjedziesz do Zugdidi.

Był wieczór, do Zugdidi pięć godzin jazdy górami. Wioska tonęła w wieczornej mgle. We wstecznym lusterku UAZ-a odbijał się billboard: "Cel jest bliski: Abchazja". - Niedługo tam będziemy, niedługo tam będziemy - mruczał pod nosem kierowca Merab.

***

Ale chyba nieprędko.

W sobotę 9 sierpnia na Aczaro spadły rosyjskie bomby. W Kodori, na linii frontu niewypowiedzianej, ale trwającej od kilkunastu lat wojny pozycyjnej, żołnierze rosyjscy i formacje abchaskie przeszły do ofensywy.

Zadzwoniłem do Aczaro. Usłyszałem, że wioska była pod ogniem, i że gdy zaczął się ostrzał, kobiety i dzieci z wąwozu ewakuowano do Zugdidi i do Wyżniej Swanetii. Także pannę młodą. Mężczyźni, w tym pan młody, zostali i razem z siłami gruzińskimi odparli pierwszy atak rosyjsko-abchaski.

- Jeśli Rosjanie chcą nas podbić - powiedział mi Mammuka, lekarz ze szpitala w Aczaro - muszą najpierw zrównać Kodori z ziemią, jak Czeczenię. Swanowie się nie poddają.

W poniedziałek 11 sierpnia agencje podały, że Rosjanie przerzucają do Abchazji 350 wozów pancernych i kolejne tysiące żołnierzy, kierując ich na Kodori. Moskwa wystosowała ultimatum, domagając się wycofania sił gruzińskich z doliny.

Saakaszwili je odrzucił. Gdyby posłuchał, dla Swanów byłby zdrajcą. Bo oni i tak zostaliby w Kodori. Nawet gdyby musieli walczyć z Rosjanami sami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2008