Miasto w płomieniach

Spór o budowę meczetu w pobliżu miejsca, gdzie stały wieżowce World Trade Center, zdominował dziewiątą rocznicę zamachów z 11 września 2001 roku.

07.09.2010

Czyta się kilka minut

Plac budowy Wiezy Wolności w Strefie Zero, Nowy Jork, czerwiec 2010 r. /fot. RAMIN TALAIE / CORBIS /
Plac budowy Wiezy Wolności w Strefie Zero, Nowy Jork, czerwiec 2010 r. /fot. RAMIN TALAIE / CORBIS /

Przy wejściu, na pordzewiałym kawałku blachy, ktoś wypisał kredą: "Naszym wspólnym wrogiem jest strach". Tuż obok mężczyzna w beżowym garniturze i białym krawacie trzyma transparent. Flamastrem wypisał koślawo kilka zdań: "Tu musi stanąć meczet; Bóg kocha wszystkich, zawsze". Na głowie ma białą chustę, przewiązaną dwoma sznurami, na szyi błękitny różaniec. Dlaczego tu stoi? - Ameryka nie jest tak wspaniała, jak nam się zdaje - odpowiada. - Bywamy aroganccy. Jestem chrześcijaninem. Muzułmanie wierzą w tego samego Boga. Musimy nauczyć się z nimi żyć. W przeciwnym razie, wcześniej czy później, ktoś zrzuci na Manhattan bombę nuklearną.

Kilkaset metrów dalej, na rogu tej samej ulicy, błyszczy w słońcu zielonkawa wieża budynku Woolwortha. Nazywany katedrą handlu, był jednym z pierwszych wieżowców wzniesionych na Manhattanie. Dziś postrzegany jest jako kwintesencja tego, co na owej wyspie najwspanialsze: ludzkiej inwencji, ambicji, wytrwałości, energii.

Dwie przecznice dalej znajduje się Strefa Zero: miejsce, gdzie stały dwie wieże WTC, zburzone dziewięć lat temu, 11 września 2001 r. Symbole potęgi - czy jak kto woli: pychy - Stanów Zjednoczonych Ameryki.

"Zbezczeszczenie świętego miejsca"

Idąc wzdłuż Park Place, ktoś, kto nie zna dobrze tej części miasta, może nie mieć pojęcia, jak blisko tych wszystkich ikon się znajduje. Jak większość biegnących w poprzek Manhattanu ulic, otoczona zewsząd wysokimi budynkami, jest wąska i ciemna. Stanowi odrębne uniwersum. Wcześnie rano, w powszedni dzień, chodnik pełen jest ludzi spieszących do pracy. Jeśli nie liczyć młodej dziewczyny, która uparcie ze wszystkich stron go fotografuje, mężczyzna z transparentem stojący przy Park51 (to nowe pojęcie klucz, wszyscy piszą je razem, jako jeden wyraz) raczej nie budzi większego zainteresowania.

Ale budynek - i to, co się wokół niego dzieje - od kilku tygodni jest w Stanach przedmiotem ostrych kontrowersji.

W ich centrum znaleźli się Sharif El Gamal, arabski deweloper (który na początku roku wykupił mieszczącą się w tym budynku fabrykę płaszczy) i imam Feisal Abdul Rauf z żoną Daisy Kahn (którzy chcą stworzyć tu meczet i muzułmańskie centrum kultury). Uchodzą za przedstawicieli umiarkowanego islamu. Rauf, który od kilku lat przewodzi położonemu opodal meczetowi, jest przekonany, że właśnie tu, w dzielnicy, która w ciągu ostatniej dekady trwała w letargu, a dziś znów budzi się do życia, potrzebna jest nowa, większa świątynia.

Przeciwnicy projektu zarzucają mu hipokryzję i brak taktu. Rudy Giuliani, który w 2001 r. jako burmistrz Nowego Jorku przeprowadził miasto przez najtrudniejsze momenty, okazując hart ducha i zyskując ogromny szacunek mieszkańców, twierdzi, że budowa meczetu w bezpośrednim sąsiedztwie Strefy Zero byłaby zbezczeszczeniem świętego miejsca, i że "przyzwoici" muzułmanie powinni to rozumieć. Znany przywódca republikański Newt Gingrich idzie dalej: "Ameryka musi zdecydowanie sprzeciwić się ofensywie islamu, która ma na celu osłabienie i unicestwienie naszej cywilizacji".

Zarzuty próbuje odpierać Daisy Kahn. Podczas internetowej konferencji prasowej mówiła: "Jesteśmy częścią tego miasta, potężnego i różnorodnego. To nasza dzielnica i nasza tragedia w stopniu nie mniejszym niż innych nowojorczyków. Jako amerykańscy muzułmanie odczuwamy szczególny rodzaj odpowiedzialności - chcemy tu być obecni. Sprawcy 11/9 odwoływali się do naszej religii. Zależy nam, by ich zdyskredytować i pokazać, że naszą religię i święte księgi źle odczytali".

Ale wielu Amerykanom nie trafia to do przekonania. W sondażu przeprowadzonym przez tygodnik "Time" tylko jedna czwarta respondentów popiera ideę budowy meczetu, 61 proc. jest przeciw, a 44 proc. twierdzi, że obrażałoby to ofiary zamachów. Prawie połowa uważa, że muzułmanie częściej niż wyznawcy innych religii uciekają się do przemocy.

To Nowy Jork!

- Budynek Ahlul Bayt przy Atlantic Avenue wybudowali i poświęcili jako kościół episkopalny afrykańscy metodyści. Był rok 1851 - opowiada Joe Svehlak, który w tej arabsko--skandynawskiej części Brooklynu mieszka od urodzenia i jako ochotnik oprowadza po dzielnicy zainteresowanych historią Nowego Jorku. - W roku 1900 przejęli go szwedzcy baptyści, a w 1929 r. Armia Zbawienia. Potem w latach 70. sprowadzili się tu Czciciele Tabernakulum, wielowyznaniowy kościół ewangelikalny.

Z trudem nadążam z notowaniem dat i wyznań. Zaprzyjaźniony architekt powtarza często, że w Nowym Jorku nic nie trwa dłużej niż 15 minut. Przesadza. Ale tylko trochę. - Dziś Ahlul Bayt to meczet i centrum kultury islamskiej - ciągnie Svehlak. - Związani są z radykalnym odłamem szyitów i wahabitów. Po drugiej stronie ulicy za sąsiadów mają za to umiarkowanych sunnitów. Od czasu Iraku raz po raz między nimi iskrzy. Ale jakoś muszą ze sobą żyć. To Nowy Jork!

Przypominam sobie tę wyliczankę Svehlaka, zasłyszaną podczas niedawnej wycieczki po Brooklynie, gdy idę teraz z Park Place w kierunku Strefy Zero. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu w tym miejscu jakby niewiele się działo. Burmistrz nie mógł dojść do porozumienia z gubernatorem stanu, architekci kłócili się z Portem Nowy Jork, dzierżawca terenu procesował się z firmami ubezpieczeniowymi. Wszystko wskazywało na to, że odbudowy nie uda się zakończyć przed dziesiątą rocznicą zamachów.

Ale dziś ogromny plac budowy, na którym pracuje dwa tysiące ludzi, zapiera dech w piersiach. W imponującym tempie pnie się do góry stalowo-betonowy szkielet Wieży Wolności. Zaprojektowany przez Davida Childsa biurowiec, który zwieńczy podświetlana antena - i którego symboliczna wysokość (1776 stóp) nawiązuje do daty przyjęcia amerykańskiej konstytucji - ma być jednocześnie pomnikiem upamiętniającym zamachy.

Patrzę jak zahipnotyzowana na koparki, dźwigi, betoniarki i setki innych urządzeń, których nazw ani funkcji nie próbuję się domyślać, na krzątających się w tym gąszczu ludzi w kaskach i odblaskowych kamizelkach. Biali, czarni, żółci, brązowi, dwoją się i troją niczym w mrowisku. Energia emanująca z tego miejsca sprawia, że na kilka chwil spór o pobliski meczet odsuwa się na dalszy plan, wydaje się błahy, nierealny.

Spoglądam na dwa kwadratowe wgłębienia pośrodku placu: betonowe kratery, nad którymi umieszczone zostaną tafle wody z nazwiskami blisko 3 tys. zabitych. Symboliczne ślady po zburzonych wieżach. Kilka dni temu zasadzono wokół nich pierwsze drzewa. Miasto, w którym nic ma nie trwać dłużej niż 15 minut, które nieustannie się zmienia, gdzie zawsze można zacząć od nowa.

"Wielka architektura musi inspirować - twierdzi Daniel Libeskind, architekt odpowiedzialny za koncepcję odbudowy Strefy Zero. - Budzić w ludziach duchowe, emocjonalne i intelektualne tęsknoty. W Nowym Jorku łatwo się poddać magii takich tęsknot. Gdy patrzy się na sięgające chmur wieżowce Manhattanu - błyszczące w słońcu, wyglądają jak zabawki - łatwo zapomnieć, że ta niewielka wyspa z supertwardych skał nie jest miejscem lekkich snów czy łatwych pragnień. Ale tutaj marzenia zawsze wykuwano mozolnie".

"Scalimy z powrotem tę linię horyzontu" - obiecywał burmistrz Giuliani, gdy stał w ruinach WTC kilka godzin po zamachach. - "Podniesiemy się z tego silniejsi". Z horyzontem Nowy Jork nie ma zwykle kłopotów. Ale czy z klęski, jaka dotknęła miasto dziewięć lat temu, rzeczywiście podniosło się silniejsze?

Kto zechce, gdzie zechce

Nazwa fundacji, która ma budować meczet - Cordoba House - nawiązuje do miasta w hiszpańskiej Andaluzji, gdzie współżyjący ze sobą żydzi, muzułmanie i chrześcijanie stworzyli jeden z najważniejszych ośrodków kulturalnych i naukowych średniowiecznej Europy. Czy kosmopolityczny Nowy Jork, który zawsze szczycił się tolerancją, otwartością, różnorodnością, jest współczesną Cordobą?

Burmistrz Michael Bloomberg jest przekonany, że tak: "My, nowojorczycy, jesteśmy żydami, chrześcijanami, muzułmanami. Zawsze tak było. Każdy może się tu modlić, do kogo zechce, gdzie zechce, kiedy zechce. Sprzeniewierzylibyśmy się naszym ideałom i wyszlibyśmy naprzeciw pragnieniom naszych wrogów, gdybyśmy zaczęli traktować muzułmanów inaczej niż innych".

Ale sondaż dziennika "New York Times" pokazuje, że wielu mieszkańców nie podziela przekonań burmistrza. Spośród 892 nowojorczyków, którzy wzięli udział w badaniu, 20 proc. otwarcie deklarowało, że wobec muzułmanów żywią wrogie uczucia (trzykrotnie więcej twierdziło, że znają kogoś negatywnie nastawionego do muzułmanów). 33 proc. uważało, że amerykańscy muzułmanie, w porównaniu z resztą Amerykanów, są bardziej skłonni popierać terrorystów. Ponad dwie trzecie, 67 proc., twierdziło, że choć islamska fundacja ma prawo wybudować meczet przy Park Place, to powinna poszukać innego miejsca.

"To Ameryka. Nic nie może zachwiać naszego przywiązania do wolności religijnej" - tak prezydent Obama zapewniał przedstawicieli wspólnoty muzułmańskiej. Z okazji rozpoczęcia ramadanu podjął ich uroczystą kolacją w Białym Domu. "To, że życzliwie przyjmujemy ludzi wszystkich wyznań, i to, że nasz rząd wszystkich traktuje jednakowo, jest kwintesencją tego, kim jesteśmy". Ale już następnego dnia, gdy okazało się, że wypowiedź jest interpretowana jako poparcie dla budowy meczetu, Obama tłumaczył, iż chodziło mu o konstytucyjne zasady, a nie stosowność konkretnej decyzji.

Lee Ielpi nie chce rozmawiać

Obamie zarzucono pokrętność. Ale wiele wskazuje, że nie tylko on ma w związku z meczetem mieszane uczucia. Mieszkający w Londynie Sheldon Mordsley, który przyjechał zwiedzić Ground Zero z grupą żydowskiej młodzieży, był zaskoczony, że w Nowym Jorku sprawa budzi tak wiele negatywnych emocji. - W Europie Zachodniej takie spory są na porządku dziennym, ale tu zupełnie się ich nie spodziewałem - mówi. - Przecież to Ameryka, w której ludzie potrafią się pięknie różnić.

Czy widzi wyjście? - W naszej grupie dużo o tym rozmawialiśmy. Prawo i racja jest po stronie muzułmanów. Ale w takich sprawach racjonalne przesłanki to nie wszystko.

Lee Ielpi, emerytowany strażak, którego syn Jonathan zginął w WTC, jest prezesem Stowarzyszenia Rodzin 11 Września. Spotykam go przy Ground Zero, w tymczasowym muzeum, gdzie zgromadzono pamiątki. Codziennie przychodzi tu blisko 3 tys. ludzi.

- Jeśli będziemy mądrze uczyć historii, może uda się uczynić przyszłość nieco lepszą - mówi z przejęciem Ielpi. Gdy pytam o meczet, jego twarz tężeje. - O tym nie chcę rozmawiać. Zbyt dużo narosło wokół tego tematu negatywnych emocji.

Podobnie reaguje mężczyzna ubrany w pomarańczową kamizelkę, który odpoczywa na ławce obok kościoła św. Pawła. To najstarszy budynek użyteczności publicznej na Manhattanie; choć stał tylko kilkadziesiąt metrów od południowej wieży WTC, w jakiś cudowny sposób ocalał nietknięty. Mężczyzna jest elektrykiem, przygotowuje przewody dla linii metra, która będzie częścią centrum komunikacyjnego, zaprojektowanego przez hiszpańskiego architekta Santiago Calatravę. - Dotąd gubię się w tym niesamowitym gąszczu. Ale to wspaniałe, tętniące życiem miejsce. Cieszę się, że tu pracuję - mówi.

Gdy pytam o meczet, z jego twarzy znika uśmiech. - Chcesz napisać, co myślą elektrycy? - ironizuje. - Nie, dziękuję. Nie mam ochoty zostać zaszufladkowany. Media szkodzą tej sprawie. Wszystko ponad miarę rozdmuchano. Zupełnie niepotrzebnie.

Pożar

Gdy potem, w porze lunchu, wracam na Park Place, "pod meczetem" stoi spora grupa ludzi. Porządku pilnuje kilku policjantów; jest też trzech fotografów i telewizyjna kamera. Drzwi są otwarte; na szybie informacja o zbiórce ubrań dla ofiar powodzi w Pakistanie. Portier pozwala mi wejść do środka; prosi, by zdjąć buty. Ale w środku pustego budynku, który nadal bardziej przypomina fabrykę niż meczet, niewiele się dzieje. Wracam na zewnątrz.

- To nie ma nic wspólnego z religią. Chodzi o to, aby nas wszystkich przestraszyć - kobieta w średnim wieku, ubrana we wzorzystą sukienkę, przedstawia się jako JoAnne. - Dlaczego akurat tu? Gdyby rzeczywiście chodziło im o to, żeby się w spokoju pomodlić, mogliby to przecież robić gdzie indziej - mówi rozgorączkowana.

Przerywa jej drobna, siwa kobieta, która na wstępie informuje, że mieszka nieopodal, w dzielnicy Tribeca. - Jesteś z Nowego Jorku? - pyta JoAnne, jak gdyby kwestia adresu miała być argumentem rozstrzygającym. - Zupełnie się z tobą nie zgadzam. Wtedy, we wrześniu, oglądałam wszystko z moich okien. Nikt nie ma prawa przywłaszczać sobie Ground Zero. Oni mają prawo tu być tak samo, jak ty i ja.

JoAnne pośpiesznie zapewnia, że choć w 2001 r. mieszkała na Long Island, też czuje się nowojorką i będzie bronić miasta do upadłego: - Niech sobie idą gdzieś indziej. Tylu ludzi straciło tutaj bliskich. A ja mam się teraz troszczyć o uczucia religijne muzułmanów?

Nic nie wskazuje, aby panie miały dojść do porozumienia. Ale mieszkanka Tribeki zdaje się nie mieć czasu na dyskusje. Odchodzi w swoją stronę. JoAnne posyła jej uśmiech i życzy miłego dnia.

Mężczyzna z transparentem - stoi dokładnie w tym samym miejscu, co rano - zdjął z głowy chustę i założył słoneczne okulary. Nadal nie wzbudza większego zainteresowania. Z drugiej strony wejścia pojawiła się jednak konkurencja: młodzieniec z kucykiem, w poplamionych farbami buciorach, rozłożył na chodniku sztalugi. - Jestem artystą, moim zadaniem jest prowokować - mówi. - Staram się pokazać to, co mnie otacza: ludzi, miasto, kulturę.

Na pełnym jaskrawych kolorów płótnie widać dwie głowy: jedna z amerykańską flagą, druga z islamskim księżycem. Łączący je most stoi w płomieniach. Pod mostem imam Rauf unosi do góry płonącą pochodnię. - Imam miał może dobre intencje - mówi chłopak. - Ale nic dobrego z tego nie wynikło. Wzniecił pożar, który teraz ciężko będzie ugasić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2010