Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wprawdzie statystyka i wielkie liczby nie ogarniają masy życiowych niuansów, ale żadne dalsze zastrzeżenia typu „mieszkam sam, ale od dawna co weekend spotykam się z partnerką” nie zaprzeczą wrażeniu, że jest to ocean osobności. Użyjmy na razie tego słowa, bo w naszym języku „samotność” ma za duży garb uczuciowy, brzmi jak wyrok, jak piętno niepełnego życia. Brak nam tego subtelnego rozróżnienia, jakie po angielsku pozwala komuś deklarować solitude, czyli bycie samemu, na osobności, ale nie czuć loneliness. Od kiedy najbardziej modnym – i najbardziej prospołecznym! – hasztagiem we włoskich mediach społecznościowych jest #restaacasa, czyli „zostań w domu”, ta osobność, do niedawna będąca tylko powodem zmartwienia dla demografów, zacznie być wyzwaniem dla lekarzy i terapeutów.
Wokół specjalnych restrykcji, które rząd nałożył teraz m.in. na Lombardię – a więc i na to wspaniałe, frenetycznie zakrzątane miasto – narosło trochę nieporozumień. Nikt nie otoczył regionu zasiekami, ludzie mogą jechać rano do pracy także do sąsiednich regionów (albo do Szwajcarii, pobliski kanton Ticino zatrudnia ok. 70 tys. Włochów), tyle że muszą wozić ze sobą własnoręcznie wydrukowany i wypełniony kwit, który stwierdza, skąd i dokąd się udają, i ewentualnie wręczać go w trakcie wyrywkowej kontroli na dworcu czy autostradzie. Całkowicie swobodny jest ruch towarów, nawet centra handlowe działają, chociaż zachęca się ludzi, żeby chodzili na zakupy tylko po jedzenie i produkty higieniczne, darowując sobie shopping modowy albo szukanie większego telewizora bądź inteligentnej lodówki. To wszystko pod warunkiem, że placówka zapewni klientom możliwość utrzymania metra dystansu od najbliższego człowieka i jego kichającego nosa.
No i o ten metr – łatwy do utrzymania w wielkopowierzchniowym sklepie, za to praktycznie niemożliwy do zapewnienia w ciasnej knajpce i przy barze – najbardziej się rozchodzi. Bo razem z tamtymi 400 tysiącami singielskich gospodarstw tworzy on równanie o niewiadomej jeszcze głębi społecznych skutków. Żeby bowiem osobność nie przerodziła się w samotność, trzeba móc zachować regularny, fizyczny, wzrokowy, ale i dotykowy kontakt z bliźnimi. A to w kulturach mających zapisane w DNA spędzanie mnóstwa czasu na ulicy, na agorze, jest akurat łatwe i przyjemne. Być może zresztą dlatego Włosi szybciej od innych zaczęli rezygnować z uciążliwego skądinąd utrzymywania stałych związków pod jednym dachem, skoro i tak można się wytarzać w cudzym cieple, wydając 4,5 euro na popołudniowego spritza, który trwa w najlepsze i w najgłośniejsze aż do wieczora?
Nigdy w życiu nie zaznałem naraz tylu dobrych przekąsek z gatunku finger food, tych przeróżnych kąseczków sera, plasterków słoninki, kawałków tarty, warzyw w zalewie i z pieca, mikrokanapeczek, pulpecików, kulek, nadziewanych oliwek, chrupiących placuszków – jak w mediolańskich barach, które propagują lokalny rytuał apericena, czyli tego postbiurowego aperitifu, w czasie którego człowiek tak się po troszeczku obżera, że już mu to starcza zamiast kolacji. A że skubiąc drobiazgi, nie jesteśmy przykuci do stolika, wszystko dzieje się bardziej ruchliwie niż w porządnej restauracji, ludzie tworzą ciągle zmienne układy towarzyskie, stoją, kiwają się, obracają, przeciskają się z kąta w kąt z kieliszkiem w dłoni.
A raczej – przeciskali się. Teraz to wszystko, z powodu reguły złotego metra, właśnie szlag trafił, na nie wiadomo jak długo. Już mniejsza o zakaz całowania się ze wszystkimi na dzień dobry. (Dwa razy? Trzy? Od prawego czy od lewego? Od razu człowiek się zdradza, że przyjezdny. Kiedyś widziałem w „The Economist” mapkę Francji z zasadami powitalnego całowania, włoskiej niestety nie opracowali). Da się bez tego funkcjonować. Ale niemożność bycia w kupie, w hałasie i chaosie może stanowić skok w bliżej nierozpoznaną jeszcze przepaść.
Albowiem dla większości z nas czas „wolny”, coraz dłuższy dzięki dobrodziejstwom wysokowydajnej gospodarki i łaskawego kodeksu pracy (koniec roboty w piątek o 14? – tysiąc kilometrów stąd to już świętość), nie jest wcale wolny, ale pusty. To jest „wolność od”, jak powiedziałby Fromm, lecz jakie jest w tej wolności „do”? Ze wszystkich sposobów zapychania pustki siedzenie z bliźnimi w knajpie wydaje się i tak najzdrowsze, bo nie dość, że odkleja nas od smartfona, to jeszcze karmi głód bycia w fizycznym kontakcie.
Miłość poczeka, odpowiedział włoski minister zdrowia na pytanie, co ma zrobić chłopak z Rzymu, jeśli jego dziewczynę dekret uwięził w Mediolanie. Racja, miłość na pewno polega w dużym stopniu na czekaniu i coraz mniej jej krąży w powietrzu. Ale bez pierwotnego ciepła ludzkiego stada na pewno zaczniemy wariować szybciej.
Czy osobni mediolańczycy zamknięci w domach zaczną nagle dużo czytać i nadrabiać zaległości filmowe? To im radzą na Instagramie celebryci, którzy swoje trzy grosze muszą wcisnąć w każdą, choćby najbardziej dramatyczną szparę. Sam w takiej sytuacji zacząłbym więcej gotować, utracone finger food zamieniając na comfort food, jakiś przysłowiowy przedszkolny budyń z sokiem albo babcine mielone. Ale nie łudzę się, smagli kurierzy sieci dostawczych z kwadratowymi jaskrawymi plecakami zaroją się na pustawych ulicach. I może wreszcie klienci zaczną z nimi rozmawiać. Zachowując metr dystansu, rzecz jasna. ©℗