Mędrzec z Mysikiszek

Kto jeszcze pamięta Antoniego Gołubiewa? Na pewno czytelnicy "Bolesława Chrobrego - monumentalnej epopei o początkach polskiej państwowości i naszego chrześcijaństwa. Że w styczniowym numerze "Znaku z 1951 r. opublikował wielki - tak rozmiarem, jak głębią ujęcia - esej "Dlaczego jestem katolikiem?, wiedzą już chyba tylko znawcy katolickiej publicystyki. Także jego "Tygodnikowe publikacje stały się przede wszystkim, choć nie zawsze sprawiedliwie, częścią archiwum. W samym środowisku "TP, którego redaktorem został w 1946 r., współtworząc pismo przez kilkadziesiąt lat, niewielu już osobom - w tym moim Rozmówcom i Naczelnemu - było dane nie tylko go znać, ale i zaprzyjaźnić się z nim. Dlatego ta rozmowa jest nie tyle o Gołubiewie-pisarzu, ile o Gołubiewie-redaktorze "Tygodnika w czasie trudnym, niezawodnym przyjacielu. To jednocześnie skromna próba oddania sprawiedliwości ludziom niewątpliwie wielkim, a dziś prawie zapomnianym.

20.02.2007

Czyta się kilka minut

Antoni Gołubiew w latach 50. /fot. archiwum Jerzego Turowicza /
Antoni Gołubiew w latach 50. /fot. archiwum Jerzego Turowicza /

Anna Mateja: - Dlaczego warto przypominać Gołubiewa i wracać do jego publicystyki? Dlaczego stulecie jego urodzin nie jest tylko lokalną "Tygodnikową" rocznicą?

JÓZEFA HENNELOWA: - Choćby dlatego, że "Bolesław Chrobry" to wspaniała powieść. Byłoby szkoda, gdyby jej autor o tak barwnej biografii poszedł w zapomnienie.

Nieznane światy

Na przykład jego dramatyczne losy wojenne - one są jak wyjęte z powieści! Po wkroczeniu Armii Czerwonej we wrześniu 1939 r. Gołubiew z przyjacielem, Staszkiem Stommą, uciekł z Wileńszczyzny na Łotwę. Tolo miał już wtedy żonę i dwójkę dzieci, Maryjkę i Stasia, a mimo to ryzykował ich opuszczenie i udał się na wojenną poniewierkę.

KRZYSZTOF KOZŁOWSKI: - Zamierzali przeczekać, licząc, że wojna szybko się zakończy (uciekli przecież do państwa, które, przynajmniej formalnie, do czerwca 1940 r. było niepodległe); gdyby tak się nie stało, skorzystaliby z trasy przerzutowej do Szwecji, by dostać się na Zachód.

JH: - W tym czasie Janka, żona Tola, przeszła z Drui nad Dźwiną przez "zieloną granicę", by dostać się do Wilna, przyłączonego do Litwy. Z mężem spotkała się dopiero latem i już razem zamieszkali w Kolonii Wileńskiej, gdzie Tolo był najpierw woźnicą, a potem pracował w składzie drewna.

- I gdzie pisał "Szło nowe" - drugi tom "Bolesława".

JH: - Pamiętam rozmowę Gołubiewa z Janem Pawłem Gawlikiem - to się działo jeszcze w pierwszym "Tygodniku", czyli między 1945 a 1953 r. - na temat koni: jak ciągną, jak się zachowują, co się robi, gdy nie chcą ciągnąć. Drugi temat jego nietypowych, acz lubianych monologów dotyczył zachowania się drewna, nad którym pracuje stolarz: jak je trzeba piłować, rąbać i do czego jakiego używać. Tak mogli rozmawiać tylko ludzie, którzy te niełatwe realia poznali na własnej skórze. Uderzyło mnie wówczas, że Tolo zna światy, o których nie mam najmniejszego pojęcia. Wiedziałam też dlaczego, gdy rozbito pierwszy "Tygodnik" i nie bardzo mieliśmy się z czego utrzymywać, Tolo i Janka zarabiali robieniem zabawek i ozdób choinkowych.

Naczynia połączone

- Czy "Bolesław Chrobry" jest tylko opowieścią historyczną?

KK: - Żadną miarą - scalanie się państwa Chrobrego to wielka metafora odzyskanej przez Polskę w 1918 r. niepodległości i jej późniejszych losów.

JH: - Nie tylko tego. Przypomnijcie sobie scenę, gdy Bolesław prowadzi wojnę z Henrykiem, przyjeżdżają posłowie i rozpoczyna się długa nasiadówa. Płyną dni, ale, nie wiadomo dlaczego, Chrobry posłów nie przyjmuje.

KK: - Toczy się wojna psychologiczna.

JH: - Gołubiew opisuje irytację posłów, nawet wojowie Bolesława nie rozumieją, co się dzieje, ktoś tam przychodzi z meldunkiem w trakcie narady... Odbierałam to jako metaforę tego, co się dzieje w Biurze Politycznym PZPR, naszych siłowań się z partią przed zamknięciem pierwszego "Tygodnika". Tolo zresztą miał w tej materii informacje z pierwszej ręki, bo był w 1953 r. głównym negocjatorem "Tygodnika" podczas pertraktacji z władzami. Władze odmówiły wszak rozmów z Jerzym Turowiczem i Stommą, celowo ich marginalizując, i to jemu właśnie zaproponowały objęcie funkcji naczelnego, o ile Turowicza i Stommę z redakcji się wyrzuci. Tolo propozycji nie przyjął i wrócił z Warszawy ze słowami: "Rozbiłem »Tygodnik«".

KK: - Pisząc epopeję historyczną, Gołubiew inspirował się tym, co było mu dane przeżywać w pierwszej połowie XX w. Scalanie podzielonych plemion było przecież odbiciem jednoczenia dzielnic po zaborach, wojna obronna to przełożenie sytuacji z początku lat 20., kiedy trzeba było wywalczyć granice nowego państwa, zapewniając mu, jak dziewięć wieków wcześniej, samodzielność i suwerenność. A jak się kończy "Bolesław"? Dość dziwnie - tomem "Rozdroża", kiedy władca ma już państwo w garści i staje przed nieznanymi mu problemami, które go przerastają. Tak jak Gołubiewa przerosło wymyślenie prawdziwego, nie improwizowanego zakończenia w momencie, kiedy nie stało inspiracji z historii najnowszej, które mógłby odnieść do wydarzeń z początku polskiej państwowości.

Dla Gołubiewa historia i współczesność były naczyniami połączonymi. To nie znaczy, że historia wyznacza jakość czasów dzisiejszych. Po prostu - mamy historię w sobie. Nieprzypadkowo jeden ze zbiorów swoich esejów zatytułował "Unoszeni historią", a samą epopeję o Chrobrym uznał za największą przygodę życia.

Polityka i brydż

JH: - Jego sądy i opinie były ważne także dlatego, że, jak mało kto, przeżył utratę Kresów. Nie zamknął się jednak w swoim bólu i poczuciu niesprawiedliwości. Uważał, czego odbiciem jest tekst "Polska leży nad Wisłą", że choć on i jego rodzina stracili dom i ojczyznę, wszystko ma nadal sens. Zostawili na Litwie majątek Janki w Ukropiszkach pod Oszmianą, jakoś ułożone życie. W Krakowie gnieździli się z rodzicami Tola i czwórką dzieci (poza wymienionymi byli jeszcze Hanka i Wojtek) w trzypokojowym mieszkaniu przy Jaskółczej. Szczególnie jego rodzice - dwoje przeuroczych ludzi - wyrwani ze swojej ziemi, byli w Krakowie jakby zagubieni.

KK: - Artykuł "Polska leży nad Wisłą" był wielką polemiką z emigracją, która nie nazywała wówczas ojczyzny "Polską", tylko "krajem", bo Polska mogła powstać dopiero z połączenia emigracji i kraju.

JH: - Kraju z Wilnem i Lwowem, oczywiście.

KK: - Gołubiew polemizuje z takim nastawieniem: Polska bez Kresów, z Wrocławiem i Szczecinem, czy nam się to podoba, czy nie, też jest naszą ojczyzną. Tyle że nad Wisłą, a nie Wilią - i tak już musi być. To było do bólu realistyczne, na dodatek pisane przez kogoś, kto wie, co to znaczy być wydziedziczonym. U niego ten realizm - niektórzy nazywali to neopozytywizmem - był we krwi. Ale... Gołubiew nie był pozbawiony szaleńczej fantazji. Latami grywałem z nim w brydża i zawsze korzystał z tzw. zapisu polskiego rozgrywek. Jest jeszcze międzynarodowy, którego nie znosił, ponieważ tylko polski pozwalał na brydżowe szarże kawaleryjskie, szaleńcze licytacje, ryzyko: wyjdzie - nie wyjdzie. Zachowanie przy brydżu całkowicie odbiegało od jego zachowań politycznych, od odpowiedzialności za dziś, za środowisko, kraj.

- Jerzy Turowicz w "Trzech ćwiartkach wieku" mówi o nim: "nie był może politykiem, ale miał ogromne poczucie odpowiedzialności, był moralistą i posiadał w redakcji duży autorytet".

KK: - Otóż to. Fascynowało mnie w Gołubiewie, że tak gładko godził w sobie sprzeczne temperamenty: widać można z niebywałą brawurą licytować i równocześnie rozważnie myśleć o polityce. W jego publicystyce nie ma przecież rzeczy emocjonalnych, odruchów podyktowanych chwilą.

Pamiętam pierwszą z nim rozmowę, na przełomie lat 1955/56, kiedy zaczęła się odwilż i w kilka osób wymyśliliśmy na KUL-u wydawanie miesięcznika, czegoś w rodzaju "Znaku". Przyjechałem do niego, by poradzić się, jak to zrobić. Gołubiew przyjął nas, zupełnie nieznanych sobie młodych ludzi, przy Jaskółczej 4: "Aha, to chcecie miesięcznik?". "No tak, chcemy, żeby był opasły, żeby były rysunki, a tu publicystyka...". Przedstawialiśmy mu wizję, a on zadał tylko jedno pytanie, tyle że przygważdżające: "Czy zastanowiliście się może, po co chcecie to wydawać?".

- A nie przyszło wam do głowy pytanie o czytelnika?

KK: - Okazało się, że nie bardzo. Strona techniczno-redaktorska przesłoniła pytania najprostsze: co i komu mamy do powiedzenia?

JH: - Trzeba przypomnieć jeszcze dwa teksty, napisane w 1979 r., przed i po pielgrzymce Jana Pawła II do Polski; Tolo był już wtedy śmiertelnie chory, zmarł niedługo po zakończeniu pielgrzymki. Widać w nich zdumiewająco uniwersalistyczne spojrzenie na Papieża, jakie trudno spotkać nawet w dzisiejszych publikacjach. - Daliśmy Wojtyłę na Stolicę Piotrową - zdaje się mówić autor - ale on musi się z nami pożegnać, to już koniec "polskiego gniazdka". Teraz to będzie Papież dla całego świata, dla wszystkich, przede wszystkim tych odtrąconych, nie tylko dla nas, Polaków.

Słychać w tych słowach pogodzenie się i ostateczne pożegnanie, ale też wielką wdzięczność. I takie spojrzenie było dane osobie, która nie wyjeżdżała na Zachód, a z języków obcych znała chyba tylko rosyjski. Tolo nie miał w sobie nic z naszej rozpaczy, że oto tracimy Papieża! Takie myślenie uderza mnie do dziś, tym bardziej że wciąż nie brakuje tego kotłowania się wokół "polskiego Papieża", czego potwierdzenie znajduję także w bestsellerowym "Świadectwie" - zapewnianie, że Papież był do końca Polakiem i najważniejsze jest to, co zrobił w Polsce.

- To zadziwiające horyzonty, zważywszy że Kisielewski w "Rozmówkach z Gołubiewem" nazywa go "człowiekiem z Puszczy", co mieszkał "w jakichś zacieczonych Wierzgajliszkach i Mysikiszkach".

KK: - Nawet w "Bolesławie" zaściankowość zagubionych gdzieś w puszczy osad naszych praojców zderza się z uniwersalną ideą tworzenia państwa i przyjęcia chrześcijaństwa. Gołubiew doskonale zdawał sobie sprawę z istnienia polskiej zaściankowości i ją zwalczał, wyraźnie pokazując, że chodzi o coś szerszego i większego.

- Gdzie szukać źródeł takiej postawy? Czy to specyfika formacji kresowej?

KK: - Tak. Tak można się było uformować tylko tam, na przecięciu narodowości i wyznań. Nieprawdaż, Ziuto?

JH: - Ale każdy z tych kresowiaków, bo i Miłosz, i Sławińska, i Zgorzelski, i Józef Mackiewicz, i wielu innych - był osobny. Kiedy sięgam pamięcią do swoich pedagogów czy instruktorów harcerskich - był to prawdziwy ogród indywidualności.

KK: - Ojciec Gołubiewa był prawosławnym, rodzina pani Janki jakiś czas mieszkała na Ukrainie. Kresy zmuszały do myślenia w szerszych kategoriach.

Pisarz wciąż niespełniony

- Było coś, czego nie chcieliście mu drukować: wiersze i dramaty. W wywiadzie dla "TP" z 1957 r. wyznaje: "Autor może i musi próbować, może i musi ponosić klęski, ma prawo nieustannie debiutować i wolno mu narazić się wręcz na kompromitację. Wcale nie jestem pewien, czy ranga »Bolesława Chrobrego« jest tak bardzo wysoka, jaką w pewnych kołach się jej nadaje (...). Być może jestem pisarzem o trzy klasy niższym, niż niektórzy to uważają, być może owe wiersze i dramaty demaskują istotny poziom mego pisarstwa. Niech i tak będzie! Lecz jeśli mam być pisarzem tylko żywym, mam prawo do chodzenia po owej wąskiej grani między twórczością a grafomanią".

JH: - Boże, jak Tolo kochał te swoje wiersze...

KK: - Ale Turowicz był nieubłagany. U pisarza jednak takie słowa o swojej twórczości to chyba rzadkość, niewielu potrafiłoby się zdobyć na taki dystans, tym bardziej że w Polsce Ludowej "Bolesław" cieszył się niebywałym powodzeniem. To była rzecz o innym świecie, prawdziwych polskich sukcesach państwowotwórczych czy chrześcijańskich, dlatego może trafiła w ówczesny klimat i potrzeby. Nawet archaizowany, stworzony specjalnie na użytek epopei język nie był przeszkodą.

JH: - Ale jest też wielki esej ze "Znaku": "Dlaczego jestem katolikiem?" - w taki sposób o wierze i religii w 1951 r. nikt nie pisał. Tolo powiedział - i to publicznie, wręcz ostentacyjnie, nie obnażając się jednak duchowo, ale pisząc rzetelny esej - całemu ówczesnemu pokoleniu, że wiara to właściwie najważniejsza sprawa, a był to czas, kiedy z religią obchodzono się twardo.

- Skąd czerpaliście siłę, by mierzyć się z wyzwaniami czasu stalinizmu?

JH: - Stary "Tygodnik" to byli przyjaciele. Pismo było małe, biedne, a współpracowników raczej mu ubywało, niż przybywało, bo władzom co i rusz udawało się kogoś zniechęcić do pracy z nami - trzymaliśmy się dzięki przyjaźni.

KK: - Ale byli też tacy ludzie jak Gołubiew - oni do "TP" przyciągali. Trudno przy tym określić rolę ludzi jemu podobnych. Właściwie dlaczego był taki ważny? Dlaczego np. Mieczysław Pszon (1915-1995), zastępca naczelnego "TP", był taki ważny? O co chodzi? Nie byli przecież prezesami, dyrektorami, nie piastowali ważnych funkcji... Dlaczego Jerzy Giedroyc stał się kluczową postacią Polski drugiej połowy XX wieku? Przecież wydawał małe pismo dla rozsianych po świecie Polaków. Tego się nie wyjaśni, musimy poprzestać na dość banalnym stwierdzeniu, że oddziaływanie ludzi nie musi iść w parze z obfitością ich dorobku czy stanowiskiem.

JH: - W Tolu, to też ważne, buzował wciąż niespełniony pisarz. Na drzwiach pokoju, w którym pracował, wisiała słynna karteczka: "Piszę. Myśl raz przerwana nawiązuje się z trudem. Czasem ucieka na zawsze. Błagam o nieprzerywanie". To było niejako przyjęte, że Tolo ciągle coś zaczyna, zmienia, nie kończy... Gdy sięgnęłam do wznowionego po latach "Bolesława", już po przeczytaniu pierwszego tomu zorientowałam się, że rzecz przynajmniej w połowie jest nowa! "Wnuk" - piąta część epopei - ukazał się ponad dwadzieścia lat po "Rozdrożach", potem jeszcze powstała opasła książka o powstawaniu "Bolesława", a jeszcze później "Zawiła droga Latorosłki", kontynuacja powieści. Gdy napisałam recenzję z jednej z jego książek, odpisał, że "Golmontówna-Hennelowa nic nie rozumie", po czym dał świetny esej na temat. I to wcale nie było tak, że kręcił się wokół własnego pępka.

KK: - Jego teksty właśnie dlatego się broniły, że nie powtarzały ciągle tych samych tez - one żyły, pączkowały, zmieniały bieg. Widać, że o tym, co dla niego było ważne, myślał stale.

- W takim razie ile godzin liczyła jego doba?

JH: - Zapytałabym raczej, jak ta Janka to wytrzymywała?

KK: - Gołubiew miał swoją definicję kobiety, która może wam pomóc: kobieta to taka istota, którą gdy dotknąć, pozostaje siniec, ale jak najechać ją czołgiem, to się co najwyżej pognie.

JH: - Tym Jankę rozszyfrował! To była czarująca osoba. Absolwentka Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, która jeszcze przed wojną uczyła mnie rysunków w szkole u benedyktynek w Wilnie. Zbierałam zresztą u niej dwóje za zły gust. Janka była niesłychanie nowatorska i jeśli rysowało się kolorami sentymentalnymi czy haftowało "po mieszczańsku", nie było "zmiłuj się". Prezentowała robótki szkolne uczennic, które pięknie haftowały, ale używały cieniowanego w kolorze kordonka, co Janka uważała za straszliwą herezję, by powiedzieć: "One też dostały dwóje".

W ich domu na Jaskółczej odbywało się sporo "Tygodnikowych" narad na temat "ważnych spraw". Zauważyłam wtedy, że Janka w pewnym momencie wychodzi na pół godziny do kuchni, po czym przynosi fantastyczne jedzenie dla dziesięciorga osób. Teraz się zastanawiam, jak się mieściliśmy w tym jego pokoju: ściany obudowane książkami, mały tapczan, na środku maszyna do pisania - pokój na parterze, ciemny. Mieszkali tuż nad Wisłą, z czym związana jest pewna anegdota. Kiedyś Tolo zastał najmłodsze dziecko, kilkuletniego wówczas Wojtka, na brzegu rzeki, dokąd nie wolno mu było chodzić. Dygocząc ze strachu, co by się mogło stać, gdyby nie przyszedł w porę, z nerwów sprał małego. Na to Wojtek z godnością: "Mój tatuś zwariował. Kto widział tak mocno bić człowieka...". Tolo strasznie przeżył, że tak się na niego uniósł.

- Ks. Adam Boniecki powiedział mi kiedyś, że Gołubiewa zabiła tragiczna śmierć jego dwu synów - zmarł w niecały rok po śmierci drugiego.

JH: - Obaj utonęli: Staszek na Mazurach w czerwcu 1975 r., Wojtek w Finlandii w sierpniu 1978 r. Nie wiem, czy po drugiej stronie jest taka możliwość, ale ktoś jeszcze będzie się kłócił o to z Panem Bogiem: "Różnym ludziom dajesz po głowie, ale raz; gdy komuś dajesz dwa razy...".

KK: - Wyrzucał sobie, że to on nauczył ich miłości do jezior: rodzinne spływy kajakowe, dom na mazurskim odludziu w Orzyszu. "Coś jest nie tak, gdy dzieci umierają przed rodzicami" - powiedział mi później zbolałym głosem, gdy odwiedziłem go u córki w Warszawie.

***

- Niewielu znajdzie dziś czas, by czytać "Bolesława Chrobrego", biografia Gołubiewa do dzisiaj nie powstała. Inaczej nie będzie?

JH: - W tej książce jest oddech i przestrzeń, ale kto się dziś zdecyduje czytać powieść, której dialogi są archaizowane... Mimo to, i mimo zapomnienia, w jakim się z każdym rokiem pogrąża postać Gołubiewa, książka o nim byłaby biografią człowieka fascynującego.

KK: - Gołubiewa nigdy nie interesowały tzw. działania promocyjne, jakieś tam honory. W PRL-u akurat pisarze mieli prestiż, tyle że on nie był na niego łasy. On był ten siedzący w kącie, ponury, zaszyty w sobie; nie lubił nawet za dużo mówić - długo trwało, nim się rozkręcił. Nie był pisarzem "dobrze widzianym", ale nie puszył się z tego powodu; nie potrzebował błyszczeć. A dzisiaj - jak opowiedzieć jego wielkość? Że niby co? Przecież wydawał w oficjalnym wydawnictwie, pracę miał, w więzieniu go nie zamknęli - jakież to powody do chwały? Nie widzę możliwości, by oddać sprawiedliwość takim ludziom.

- I tak już musi być?

KK: - Nic nie musi, ale czemuś smutno. Gdy w 1946 r. Gołubiew z rodziną znalazł się w Krakowie (po wyjeździe z Wilna mieszkali najpierw na łódzkich Bałutach), wyglądał jak ostatni łachmaniarz. Dorożkarz, nie wiedząc, jak się do niego zwrócić, a nie użyć tytułu zdało mu się niepodobnym, zapytał: "A więc dokąd jedziemy, wiceradco?".

JH: - Tytułu "radco" używało się w Krakowie wobec wszystkich, ale - o czym Tolo opowiadał zarykując się ze śmiechu - "Na radcę to myśmy już nie wyglądali...".

ANTONI GOŁUBIEW (ur. 25 lutego 1907 r. w Wilnie, zmarł 27 czerwca 1979 r. w Krakowie) był absolwentem wileńskiego Gimnazjum Zygmunta Augusta i tamtejszego Uniwersytetu Stefana Batorego (studiował najpierw fizykę i astronomię, a potem filologię polską i historię). Działał w Stowarzyszeniu Katolickiej Młodzieży Akademickiej "Odrodzenie" (wraz ze Stommą, Turowiczem i Stefanem Swieżawskim); współzakładał grupę i pismo "Żagary" (do zespołu należał m.in. Czesław Miłosz). Uczył historii, najpierw w gimnazjum w Drui nad Dźwiną, potem w Wilnie; w latach 1932-36 był redaktorem katolickiego miesięcznika "Pax". Wojnę spędził z rodziną w Kolonii Wileńskiej, pracując fizycznie. W ramach tzw. repatriacji wyjechał z Wilna; zamieszkał najpierw w Łodzi, a potem w Krakowie, gdzie został redaktorem "TP".

Zadebiutował w 1935 r. powieścią "Mędr­ cy na arenie"; poza dziełem życia - epopeją historyczną "Bolesław Chrobry" (1947-74) - wydał m.in. tomy szkiców "Listy do przyjaciela" (1955), "Poszukiwania" (1960), "Unoszeni historią" (1971) i "Świadkowie przemian" (1974), powieść "Kazimierzówka" (1981) i kilka zbiorów opowiadań. Jego żoną była JANINA z OŚWIECIMSKICH (1906-1996) - malarka, nauczycielka. Mieli pięcioro dzieci.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2007