Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W dyskusji o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej krajowe media w zdecydowanej większości silnie zaangażowały się po stronie zwolenników integracji. Zaangażowanie mediów w nakłanianie do głosowania na „tak” wielu nazywa wręcz propagandą - pisze w PRESSIE (6) Paweł Siennicki.
Było widać, że 90 proc. dziennikarzy jest sercem po stronie euroentuzjastów. Dziennikarz ma prawo do własnych poglądów. Ale podczas debat powinien przede wszystkim szukać dziury w całym, także w poniekąd słusznej sprawie. Czasami miałem wrażenie, że więcej było agitacji niż dociskania i trudnych pytań. Lepiej, gdy dziennikarz występuje w roli adwokata diabła - ocenia Bogdan Rymanowski.
„Wiadomości” TVP raziły celebrą polityków agitujących za Unią i brakiem krytycyzmu.
Widzowie mogli obejrzeć obszerne relacje ze spotkań członków rządu, prezydenta i liderów prounijnych partii w terenie. Informacji o działaniach eurosceptyków było wyraźnie mniej. Szef „Wiado-
mości” TVP Piotr Sławiński broni się: Powinniśmy to robić, bo to jest misja telewizji publicznej. A na zarzuty Ligi Polskich Rodzin o łamanie zasady równości w dostępie do mediów odpowiada: W programach informacyjnych czy publicystycznych nie można utrzymać stosunku 50 do 50 między zwolennikami a przeciwnikami Unii. W społeczeństwie też jest więcej zwolenników integracji.
Polska Agencja Prasowa przyjęła regułę informowania o nawet najdrobniejszych wydarzeniach związanych z referendum (w depeszach znalazły się wiadomości o poparciu dla Unii związków sztangistów, gol-fistów i szachistów). Jednak depeszę o inauguracji kampanii antyunijnej przez LPR podano dopiero w serwisie nocnym.
W „Gazecie Wyborczej” - obok użytecznych informacji o kosztach przystąpienia do Unii oraz rozmaitych poradników - publikowano sążniste referaty polityków popierających akcesję (m.in. gen. Wojciecha Jaruzelskiego apelującego do „byłych towarzyszy, którzy mają wątpliwości” o wzięcie udziału w referendum za Unią jako „szansą dla Polski”). Wicenaczelny „Gazety” Piotr Stasiński przyznaje, że jego pismo przekroczyło granicę między informowaniem a agitacją. Argumentuje jednak, że gdyby chcieć relacjonować każdy pogląd eurosceptyków, „byłby to tępy obiektywizm”. Pada też argument zasadniczy: że wejście do Unii jest zgodne z polską racją stanu, stąd trudno było o inny ton w środkach przekazu.
Sami dziennikarze wspominają, że prowadzenie dyskusji między zwolennikami a przeciwnikami było trudne, bo obie strony były skłonne tylko referować swoje poglądy i nie sposób było sprowadzić dyskusji do jednej płaszczyzny. Andrzej Morozowski, autor programu „Europa - ostatnia prosta” mówi wprost: Niewielu jest medialnych polityków, przeciwników integracji, których można zaprosić do studia. Zauważa też, że o ile zwolennicy Unii przygotowali mnóstwo materiałów na temat akcesji, to przeciwnicy ograniczali się do ulotek z tezami w rodzaju „ceny wzrosną o 55 proc., kościoły będą puste i Niemcy nas wykupią” bądź - jak w przypadku narodowców - hasłami nie nadającymi się do cytowania. Tak samo kaja się „Przegląd”: Staliśmy się propagandystami. Ale jaki mieliśmy wybór?
Dziennikarze żalą się jednak, że w redakcjach nastąpiło „prounijne szaleństwo”. W jednym z opiniotwórczych dzienników redaktorzy musieli ponoć szybko - między zamknięciem wydania krajowego i stołecznego zmienić tekst o kosztach integracji tak, by jego wymowa była bardziej optymistyczna i korzystniejsza dla zwolenników Unii.
Są jednak głosy, że dziennikarze zrobili dla promocji Unii za mało. Andrzej Jonas, naczelny „The Warsaw Voice” jest zdania, że środowisko dziennikarskie - jako ważna grupa obywatelska - powinno zabrać głos, wzywając do poparcia integracji.
Pewne jest jedno: jeżeli społeczeństwo rozczaruje się Unią, odbije się to na euroentuzjastycznych mediach - stracą one część społecznego zaufania.
KB