Medale od Kremla

Historia, którą opowiemy, rozgrywa się w Niemczech - w Berlinie czy Monachium - ale początek ma zawsze w Moskwie. To opowieść o akcjach rosyjskiego wywiadu na kluczowym "terenie operacyjnym" Kremla: w Niemczech. To także opowieść o ludziach ambitnych, którzy pozwalają robić z siebie "pożytecznych idiotów".

30.12.2008

Czyta się kilka minut

W lipcu 2006 r. w  ministerstwie spraw wewnętrznych Bawarii, jednego z bogatszych niemieckich landów, zapowiedział się gość z Rosji. Przybył do Monachium specjalnie po to, by Günterowi Becksteinowi - ówczesnemu szefowi bawarskiego MSW - wręczyć szczególne wyróżnienie honorowe. Tym ważnym gościem był Wiktor Szewczenko, prezes moskiewskiej Akademii Bezpieczeństwa, Obronności i Porządku Prawnego - i zarazem były generał KGB.

Politycy z "Piotrem" na piersi

Ekskagiebista Szewczenko przypiął do piersi przyszłego premiera Bawarii wysokie rosyjskie odznaczenie: Order Piotra Wielkiego. Pierwszej klasy i ze wstęgą. Beckstein miał zasłużyć na nie, bo bawarska policja na początku lat 90. pomagała biednym moskiewskim dzieciom.

"Piotr Wielki" może być przyznawany politykom, naukowcom czy artystom "za zasługi dla państwa rosyjskiego". Szczególne to wyróżnienie dla osobistości z demokratycznych krajów Zachodu, skoro na liście odznaczonych "Piotrem" są takie postacie jak białoruski despota Łukaszenka czy dyktator Korei Północnej Kim Ir Sen.

A konserwatysta Beckstein nie jest jedynym prominentnym niemieckim politykiem, którego pierś ozdobił "Piotr Wielki". Około setki polityków i wyższych rangą urzędników państwowych dostąpiło już tego zaszczytu - także za pośrednictwem tajemniczej Akademii Bezpieczeństwa, Obronności i Porządku Prawnego. Wśród nich tak wpływowe osoby jak parlamentarny sekretarz stanu w MSZ Gernot Erler czy attaché wojskowy w ambasadzie w Moskwie generał Schafranek.

W 2005 r. odznaczenie otrzymał też premier Brandenburgii Matthias Platzeck (na przełomie lat 2005-06 był on również krótko przewodniczącym SPD). Tym razem do Poczdamu, stolicy Brandenburgii, pospieszył nie gen. Szewczenko, ale Władimir Kotienew, obrotny ambasador Federacji Rosyjskiej w Berlinie. W stolicy Niemiec Kotienew jest "starym znajomym": przed upadkiem muru pracował jako młody attaché w sowieckim konsulacie w Berlinie Zachodnim, przypuszczalnie nie tylko jako dyplomata. W każdym razie ten konsulat uważany był za ważną placówkę KGB. Uchodzący za "wychowanka" Jewgienija Primakowa (szefa rosyjskiego wywiadu zagranicznego SWR, potem szefa MSZ i premiera Rosji), Kotienew uprawia dziś PR na rzecz obecnego zwierzchnika; tygodnik "Stern" nazwał go "najlepszym człowiekiem Putina".

Dla szefa rządu krajowego Brandenburgii i jego otoczenia w ceremonii wręczenia orderu nie było najwyraźniej nic niestosownego. - Gdy inicjatywę taką podejmuje ambasador - mówi rzecznik socjaldemokraty Platzecka - nie trzeba przecież zaraz spekulować o jakichś złych intencjach.

Akademia szpiegów

To prawda, w takich sprawach nie należy spekulować. Należy wiedzieć: szukać faktów, łączyć konteksty i okoliczności. Także dotyczące orderów przyznawanych niemieckim politykom.

Jest ktoś, kto to robi. Urodzony w 1953 r. w Moskwie, a od 1987 r. żyjący w Berlinie rosyjski architekt i historyk Dmitrij Chmielnickij. Dawno już odkrył, co kryje się za szyldem Akademii Bezpieczeństwa, Obronności i Porządku Prawnego: swego rodzaju organizacja lobbystyczna dawnego KGB. Do ścisłego jej kręgu należy co najmniej 15 byłych wyższych oficerów tajnych służb i tyleż samo generałów z MSW. Jej prezes Szewczenko to były dyrektor pionu kontrwywiadowczego w strategicznych wojskach rakietowych Rosji. Wiceprezesem jest Walerij Radin, generał Federalnej Służby Bezpieczeństwa, jednej z następczyń KGB. Inny wiceprezes nazywa się Michaił Fradkow - od jesieni 2007 r. dyrektor wywiadu zagranicznego (SWR).

Prócz nich Akademia skupia liczne grono wyższych urzędników rządowych, ministrów, gubernatorów; jej członkiem jest nawet premier Władimir Putin. "Można powiedzieć, że Akademia jest jakby pozostającą w cieniu, tajną »partią władzy« - pisał Chmielnickij w artykule w izraelskim czasopiśmie "22". - Chodzi o gigantyczną strukturę, zakamuflowaną pod płaszczykiem organizacji społecznej, która jest poufnie finansowana przez państwo i skupia pracowników tajnej policji oraz służb wywiadowczych".

W rozmowie z "Tygodnikiem" Chmielnickij dodaje: - Prawda jest taka, że moskiewska centrala tej Akademii propaguje imperialną ideologię, walcząc z zachodnimi wartościami, takimi jak demokracja i wolność.

Człowiek, który nie tęskni

Gdy w 1987 r. Chmielnickij przybył do Berlina Zachodniego, nie mógł przypuszczać, że pewnego dnia zaangażuje się jako publicysta polityczny. Chciał przede wszystkim pracować w swoim zawodzie, jako architekt, czego zakazano mu w ZSRR. "W Związku Sowieckim są wprawdzie architekci, ale nie ma architektury" - mówił wówczas w reportażu telewizji publicznej ARD. "A poza tym - dodawał - w tym kraju Żydzi nie mają szans zawodowych". Architekt Chmielnickij, Rosjanin pochodzenia żydowskiego, latami pracował jako palacz. W końcu wraz z rodziną złożył wniosek o wyjazd na Zachód. Łagodniejsza polityka czasów Gorbaczowa umożliwiła wtedy Żydom opuszczenie ZSRR.

Dziś Chmielnickij nie cierpi na tęsknotę za Rosją, jak wielu rosyjskich emigrantów. Jest berlińczykiem - tu się doktoryzował i zdobył tytuł inżyniera, tu napisał pierwszą książkę: "Architektura Stalina. Studia nad ideologią i stylem". I z Berlina zabiera od czasu do czasu publicznie głos o wydarzeniach w Rosji Putina. Jak na przykład w poruszającym wywiadzie prasowym, którego udzielił po zamordowaniu w Londynie Aleksandra Litwinenki.

Na moskiewską Akademię i jej działalność na terenie Niemiec Chmielnickij trafił przypadkiem. W prasie bulwarowej przeczytał, że księżna von Hohenzollern - bywalczyni salonów, która przez małżeństwo weszła w kręgi arystokratyczne - została odznaczona "najwyższym medalem" pewnej rosyjskiej akademii. Bez specjalnego zainteresowania, początkowo z ciekawości, zaczął szukać w internecie, cóż to za akademia. To, czego się dowiedział z sieci, nie pozwoliło mu zostawić sprawy bez ciągu dalszego. A dowiedział się, że utworzenie Akademii Bezpieczeństwa, Obronności i Porządku Prawnego nastąpiło prawdopodobnie z inicjatywy Putina w 1999 r., gdy był on dyrektorem FSB. Być może dlatego Putin, który wkrótce potem, 31 grudnia 1999 r., przejął od Jelcyna obowiązki prezydenta, określany jest jako "członek Akademii numer jeden".

W rozmowie z "Tygodnikiem" Chmielnickij mówi, że w ten sposób tajne służby Rosji chciały zapewne stworzyć narzędzie nie tylko do budowania kontaktów za granicą, ale także przygotowania gruntu pod przyszłą działalność szpiegowską. Kamuflaż Akademii, instytucji rzekomo naukowej, nadaje się do organizowania oficjalnych spotkań, mających w istocie na celu pozyskiwanie poufnych informacji o polityce czy gospodarce. Przy okazji można wynajdywać osoby, które kiedyś nadadzą się do zwerbowania jako zwykli agenci.

Nowa Rosja, stare cele

Niemcy zawsze były ważnym "terenem operacyjnym" dla służb sowieckich, a potem rosyjskich. W czasach "zimnej wojny" KGB koncentrował się na Niemczech Zachodnich i na Berlinie, wykorzystując do tego "bratnie" służby z NRD. Budowane latami powiązania między starymi kadrami KGB a ludźmi ze wschodnioniemieckiej Stasi procentują do dziś. Czerpie z nich także moskiewska Akademia; od lat utrzymuje nawet własnego pełnomocnika ds. Niemiec. Jest nim były pracownik Stasi, oficjalnie handlujący dziś samochodami w Greifswaldzie.

Publikacje w niemieckiej prasie sprawiły, że dziwną działalnością moskiewskiej Akademii zainteresowała się ostatnio specjalna komisja Bundestagu ds. kontroli tajnych służb - i żąda wyjaśnień. Posłowie chcą wiedzieć: czy Akademia jest tylko przykrywką dla rosyjskiego wywiadu? Czy niemieccy kawalerowie rosyjskich odznaczeń są wykorzystywani jako nieświadome źródła informacji? Pytania, na które odpowiedzieć powinny niemieckie tajne służby.

Poselska inicjatywa może okazać się jednak spóźniona. Wędrując po internecie, Dmitrij Chmielnickij natrafił na informację, że w grudniu 2008 r. moskiewska Akademia została rozwiązana. - Wygląda to tak, jakby po kompromitujących publikacjach rosyjskie państwo chciało zdystansować się od tej Akademii, żeby znaleźć nowe drogi do starej roboty - mówi "Tygodnikowi". - Nie ma wątpliwości, że cele są takie same jak kiedyś.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2009