Mauritius kontra Imperium

Dawna kolonia sądzi się z dawną metropolią o wyspy pośrodku Oceanu Indyjskiego. Jedna z nich to dzierżawiona przez USA Diego Garcia – dziś strategiczna baza wojskowa.

17.09.2018

Czyta się kilka minut

 / TERRY BOUGHTON / AFP / EAST NEWS // GETTY IMAGES
/ TERRY BOUGHTON / AFP / EAST NEWS // GETTY IMAGES

Amerykanie nazywają tę wyspę swoim „niezatapialnym lotniskowcem”. Zazdroszczą im jej wszystkie mocarstwa.

Położona na środku Oceanu Indyjskiego – w równej niemal odległości od afrykańskiego Zanzibaru, bliskowschodniego Omanu, indyjskiego Komorynu i indonezyjskiej Jawy – Diego Garcia znakomicie nadaje się na morsko-lotniczą bazę wojskową. Kto ją kontroluje, trzyma w szachu innych, a sam jest niedostępny.

Formalnie właścicielami wyspy są Brytyjczycy, ale od ponad pół wieku zarządzają nią właśnie Amerykanie, płacąc za dzierżawę symbolicznego dolara rocznie. Przejmując pod koniec lat 60. XX w. wyspę od swoich brytyjskich sojuszników, zapewne nie przypuszczali, jak bardzo przyda im się Diego Garcia – tych zaledwie kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych.

Wysepka pośrodku oceanu

Lata 70. XX stulecia były dla USA pasmem porażek w tzw. wojnach zastępczych – gorących frontach konfrontacji Wschodu i Zachodu. Wietnam, przejęcie władzy w Kambodży przez Czerwonych Khmerów, obalenie cesarza Hajle Sellasjego w Etiopii przez wspieranych przez Moskwę oficerów, zwycięstwa lewicowych partyzantek w Mozambiku i Angoli... Fatalną dekadę zamknęły zwycięstwo sandinistów w Nikaragui, islamska rewolucja w Iranie i inwazja sowiecka na Afganistan. Baza na wyspie Diego Garcia znalazła się na pierwszej linii zimnowojennego frontu.


ZDJĘCIA NA GÓRZE: W 2006 r. grupa 102 mieszkańców wysp Czagos, ­wysiedlonych w latach 60. i 70. XX wieku, otrzymała zgodę na odwiedziny ziemi rodzinnej. Na zdjęciu z lewej: Marie Rita Isou w towarzystwie opiekujących się nią brytyjskich marines na Peros Banhos, jednej z wysp archipelagu. Z prawej: zdjęcie lotnicze wyspy Diego Garcia z lipca 2013 r.; w środkowej części atolu widoczne amerykańskie lotnisko wojskowe.


W latach 70. i 80., gdy Bliski Wschód zaczął się buntować przeciw Zachodowi, podnosić ceny ropy naftowej i szantażować przerwaniem dostaw bezcennego paliwa, Amerykanie z Diego Garcii pilnowali bezpieczeństwa morskich szlaków, zwłaszcza tankowców płynących przez cieśninę Ormuz. Na początku lat 90., w pierwszej wojnie z Irakiem (o Kuwejt, zajęty przez Saddama Husajna), z lotnisk w bazie na Diego Garcii amerykańskie bombowce startowały do nalotów na Bagdad. Na początku obecnego stulecia ruszały do powietrznych rajdów nad Afganistan i znów nad Irak. Na wyspę przywożono też wziętych do niewoli mudżahedinów, aby z dala od postronnych przesłuchiwać jeńców metodami uznawanymi na Zachodzie za barbarzyńskie i zakazane.

Nie mogąc odebrać Amerykanom „lotniskowca”, z którego strategiczne bombowce mogły dolecieć nie tylko nad Bliski Wschód, ale też nad Tajwan, w czasach zimnej wojny Związek Sowiecki podburzał przeciw nim zaprzyjaźnionych wtedy Hindusów. Indie, same uważające się za światowe mocarstwo, krzywo patrzyły na obecność Amerykanów na Oceanie Indyjskim i aby się ich pozbyć, żądały ogłoszenia oceanu zdemilitaryzowaną „strefą pokoju”. Dziś Hindusi przyjaźnią się z Amerykanami, a nawet uczestniczą wraz z Japończykami w urządzanych na Diego Garcii wspólnych ćwiczeniach wojskowych.

Amerykańskiemu „lotniskowcowi” zagroził za to wyspiarski mikrus Mauritius: upiera się, że to jemu i tylko jemu należy się zagarnięty przed laty przez Brytyjczyków archipelag Czagos, wraz z Diego Garcią – największą z pięciu tuzinów wysp.

We wrześniu tego roku sprawa trafiła do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze.

Trędowaci, koloniści i niewolnicy

Brytyjczycy przejęli wyspy Czagos wraz z Mauritiusem jako wojenną zdobycz od Francuzów na początku XIX w., po zwycięstwie nad Napoleonem Bonapartem. Francuzi jako pierwsi uznali, że zagubione na środku oceanu wyspy są coś warte.

Wcześniejsi przybysze z Europy – Portugalczycy, Hiszpanie i Holendrzy – uważali je za pozbawione znaczenia. Poza palmami kokosowymi nie było tam nic. Dopiero pod koniec XVIII w. Francuzi zaczęli wywozić tam trędowatych, którzy stali się pierwszymi mieszkańcami wysp.

Później powstały plantacje kokosowe i zaczęto sprowadzać niewolników z Madagaskaru, Sumatry i Indii. To ich potomkowie, a także potomkowie francuskich zarządców i właścicieli niewolników, dali początek kreolskiemu ludowi z archipelagu Czagos. A w zasadzie z Diego Garcii, jedynej zamieszkanej na dobre wyspy.

Brytyjczycy zarządzali Diego Garcią oraz archipelagiem z Mauritiusa, uważając je za jedną wyspiarską posiadłość. Ale gdy po II wojnie światowej doszli do wniosku, że kolonie to przeżytek i ciężar dla państwa, i gdy postanowili się z nimi rozstać, przed przyznaniem w 1968 r. niepodległości Mauritiusowi odłączyli administracyjnie od niego wyspy Czagos i ogłosili je brytyjskim terytorium zamorskim. Zrobili to wyłącznie po to, żeby wydzierżawić Diego Garcię Amerykanom na wojenną bazę.

Amerykanie chcieli wyspę, ale bezludną, żeby nikt postronny nie miał dostępu do ich wojskowych tajemnic, nikt nie szpiegował, nikt nie podnosił buntów przeciwko obecności i szarogęszeniu się cudzoziemskich przybyszów. Powiedzieli więc Brytyjczykom, że przed oddaniem im wyspy muszą jeszcze pozbyć się z niej Kreolów. W 1965 r. rząd Wielkiej Brytanii za trzy miliony funtów kupił zatem wyspy Czagos od władz kolonii Mauritiusa, a zaraz potem wykupił od prywatnych właścicieli wszystkie plantacje palm kokosowych, żeby je potem jedna po drugiej pozamykać.

Pozbawieni zarobku robotnicy sami wyjeżdżali z wysp za chlebem. Pozostałym Brytyjczycy obiecywali złote życie na Mauritiusie czy Seszelach. Opornym zaś uprzykrzali życie na Diego Garcii, by zmusić ich do wyjazdu. Najbardziej upartych zapędzono w końcu na statki i wywieziono.

W ten sposób do 1973 r. z wysp – odebranych szykującemu się do niepodległości Mauritiusowi i przekazanych Amerykanom – usunięto około półtora tysiąca ludzi. Część z nich trafiła na Mauritius, część na Seszele (inną brytyjską kolonię wyspiarską na Oceanie Indyjskim, która niepodległość ogłosiła w 1976 r.). Nieliczni Kreole z Diego Garcii i archipelagu Czagos dotarli aż na Wyspy Brytyjskie. Wszędzie klepali biedę i tęsknili za swoimi wioskami pośród kokosowych palm.

Zanim jeszcze wypędzono Kreolów, 30 grudnia 1966 r. Wielka Brytania podpisała z USA umowę dzierżawną i na 50 lat wyspa Diego Garcia przeszła w ręce Amerykanów. Ustalono, że jeśli żadna ze stron umowy nie wypowie, to w grudniu 2016 r. zostanie ona automatycznie przedłużona na kolejnych 20 lat. Tak też się stało.

Londyn kontra Kreole

Wysiedlonym z Diego Garcii i sąsiednich wysp, a także ich potomkom nie udało się zapuścić korzeni na Mauritiusie ani na Wyspach Brytyjskich. Od lat domagają się od rządów w Londynie prawa powrotu albo odszkodowania za tułaczkę. Dochodzą tego w londyńskich sądach, a te przyznają im rację. Sędziowie z trybunałów rozmaitych instancji nieraz orzekali, że wysiedlenie Kreolów było bezprawne i powinno się im pozwolić wrócić do domu. Na koszt brytyjskiego podatnika.

Jednak londyńskie rządy, odwołując się od kolejnych orzeczeń albo stosując kruczki prawne jeszcze z przepisów kolonialnych, odmawiają zastosowania się do wyroków. Żeby uniemożliwić wygnańcom powrót na Diego Garcię, Wielka Brytania ogłosiła nawet cały archipelag Czagos morskim parkiem narodowym, w którym nie wydaje się pozwoleń na budowę domów. Z kolei na żądania odszkodowań odpowiada, że wysiedleńcy otrzymali już po 6 tys. funtów zapomogi na urządzenie się na obczyźnie i żadne dodatkowe odszkodowania im się nie należą. Dodatkowo Londyn wypłacił władzom Mauritiusa 650 tys. funtów na akcję osiedleńczą przybyszów z archipelagu Czagos.

Dziesięć lat temu brytyjski rząd na swój koszt urządził grupie Kreolów z Czagos podróż z Londynu na wyspy nad równikiem. Ale na następne wycieczki, a co dopiero pobyt obcych osadników – za takich zaś USA uważają dawnych tubylców – na Diego Garcii ani na żadnej z wysp archipelagu nie zgadzają się Amerykanie. Zresztą dzierżawne porozumienie z Londynem sprzed pół wieku daje im do tego prawny tytuł.

Ale roszczenie do Diego Garcii i reszty archipelagu Czagos zgłosił po latach także dawny właściciel – Mauritius.

„Wyspy albo niepodległość”

Przywódcy tej wyspiarskiej republiki – uważanej za najbogatszą i najlepiej rządzoną w całej Afryce (wprawdzie Mauritius leży 900 km na wschód od Madagaskaru, ale traktowany jest jako część Afryki) – twierdzą, że Londyn złamał między­narodowe prawo. I to nie tylko wysiedlając ludność archipelagu Czagos, ale też odłączając go od Mauritiusa. Prawo to zabrania bowiem rozbioru krajów w przeddzień przyznania im niepodległości.

„Jestem jedynym żyjącym spośród tych, którzy w 1965 r. brali udział w rokowaniach mających przynieść Mauritiusowi niepodległość” – mówił we wrześniu przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości sir Anerood Jugnauth, minister obrony Mauritiusa, dobiegający dziewięćdziesiątki trzykrotny premier tej wyspiarskiej republiki. „Doskonale pamiętam – argumentował – że do Londynu przyjechało nas pięciu, a przedstawiciele brytyjskiego rządu nie dali nam wiele do wyboru”.

Jugnauth twierdzi, że premier Harold Wilson nie owijał w bawełnę. „Albo wyspy, albo niepodległość” – miał oznajmić prywatnie premierowi Mauritiusa Seewoo­sagurowi Ramgoolamowi (Jugnauthowie i Ramgoolamowie to polityczne dynastie, których przedstawiciele na przemian rządzą wyspą). „Przystaliśmy na to, bo co innego mogliśmy zrobić?” – skarżył się w Hadze Jugnauth. „To nie były rokowania równych z równymi. Przymuszono nas do tej ugody, a proces dekolonizacji Mauritiusa nie został zakończony”.

Opinię tę podzieliło Zgromadzenie Ogólne ONZ, które (głosami 94 do 15, przy 65 wstrzymujących się) w 2017 r. postanowiło zwrócić się do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości o opinię, czy podczas dekolonizacji Mauritiusa i wysp Czago, Londyn złamał prawo, a jeśli tak, to jakie mogą być tego dzisiaj skutki.

W 1968 r. Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych trzykrotnie ostrzegało Wielką Brytanię, że dzieląc swe kolonie w Mauritiusie przed przyznaniem mu niepodległości, narusza rezolucję ONZ. Brytyjczycy zignorowali wtedy te przestrogi.

„Mauritius wziął pieniądze”

Londyn przekonuje, że Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, który wydaje wyroki w sporach wyłącznie międzypaństwowych i za zgodą wszystkich stron sporu, w ogóle nie powinien zajmować się wyspami Czagos. Nie powinien nawet wydawać w ich sprawie opinii, choć miałaby ona jedynie charakter doradczy i nie byłaby dla nikogo wiążąca.

Brytyjczycy przyznają dziś, że wysiedlanym Kreolom stała się krzywda, ale nie da się cofnąć czasu. Londyn zaprzecza skargom Mauritiusa, że został zmuszony do ugody. Przeciwnie: przywódcy Mauritiusa przyjęli zapłatę za wyspy, a w 1982 r., już jako władze niepodległego od 14 lat państwa, podpisali z Wielką Brytanią układ, w którym sprawę wysp Czagos uznali za „całkowicie i ostatecznie” załatwioną.

Brytyjczycy obawiają się, że orzeczenie sędziów z Hagi może być dla nich niekorzystne. I choć do niczego ich nie przymusi, będzie prestiżową porażką. Podobną do tej sprzed roku, gdy brytyjskim dyplomatom nie udało się doprowadzić do reelekcji sędziego Christophera Green­wooda na jednego z 15 sędziów trybunału (po raz pierwszy w historii trybunału Wielka Brytania nie ma w nim żadnego sędziego).

Z 22 państw, które zgłosiły chęć udziału w postępowaniu trybunału w sprawie wysp Czagos, tylko Stany Zjednoczone, Australia i Izrael trzymają stronę Brytyjczyków. Pretensje Mauritiusa do spornych wysp popierają m.in. jego afrykańscy krajanie z Botswany, Kenii czy Zam­bii, a także Tajlandia, Gwatemala, Serbia i Cypr, jak też liczące się w międzynarodowej polityce Nigeria, RPA, Brazylia, Indie oraz Niemcy.

Zwłaszcza dyplomaci z RPA zapowiadają, że poruszą niebo i ziemię, by ostatnia kolonia Wielkiej Brytanii na Czarnym Lądzie została jej odebrana.

Gdy przestaną być potrzebne

Jeszcze jako premier (w 2017 r. przekazał to stanowisko i władzę synowi Pravindowi) sir Jugnauth żądał od Wielkiej Brytanii, żeby zwróciła Mauritiusowi wyspy Czagos, tak jak niedawno zwróciła Hongkong Chinom.

Aby uspokoić Amerykanów, rządzący z Mauritiusa powtarzają, że nie mają nic przeciwko dalszemu dzierżawieniu przez nich Diego Garcii ani przeciwko utrzymywaniu na niej bazy wojskowej.

Brytyjczycy zaś przypominają Mauritiusowi, że w podpisanej umowie jasno zobowiązali się przecież do zwrotu wysp, gdy tylko przestaną być im potrzebne. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2018