Niech żyje republika!

Karaibska wyspa Barbados nie chce dłużej podlegać brytyjskiej królowej. W przyszłym roku zamierza ogłosić się republiką i wybrać własnego prezydenta.
w cyklu STRONA ŚWIATA

25.09.2020

Czyta się kilka minut

Premier Barbadosu Mia Mottley i Rihanna podczas gali charytatywnej w Nowym Jorku, 9 września 2019 r. / FOT. Dave Kotinsky/Getty AFP/East News /
Premier Barbadosu Mia Mottley i Rihanna podczas gali charytatywnej w Nowym Jorku, 9 września 2019 r. / FOT. Dave Kotinsky/Getty AFP/East News /

W Wielkiej Brytanii mowę tronową, wygłaszaną co roku przez monarchę na rozpoczęcie nowej sesji parlamentu, pisze tak naprawdę premier z rządzącej partii. Na karaibskim Barbadosie, a także w tuzinie niepodległych państw, będących kiedyś brytyjskimi koloniami, mowy tronowe w imieniu królowej Elżbiety II wygłaszają jej namiestnicy, gubernatorzy, a piszą je szefowie miejscowych rządów. We wrześniu, gdy mowę tronową na Barbadosie wygłaszała gubernator Sandra Mason, doszło do niecodziennej dość sytuacji. Przemawiając w imieniu królowej, pani gubernator zapowiedziała bowiem zniesienie monarchii.

Ma to nastąpić ostatniego dnia listopada, ale dopiero za rok, gdy Barbados, dawna kolonia brytyjska na Karaibach, świętować będzie 55. rocznicę zdobycia niepodległości. „Nadszedł czas, byśmy na dobre zostawili za sobą kolonialną przeszłość” – odczytała gubernator Sandra Mason w imieniu królowej Elżbiety II mowę tronową napisaną przez premier Mię Mottley. „My, mieszkańcy Barbadosu, chcemy, żeby szefem naszego państwa był jeden z nas. To będzie ostateczny dowód naszej dojrzałości i wiary w siebie, dumy z tego, kim jesteśmy i co osiągnęliśmy”.

Żeby nie utkwić

Barbados, wyspiarskie państewko z karaibskiego archipelagu Małych Antyli, zapowiadał to już w pierwszych dniach swojego niepodległego istnienia. Pierwszy premier niepodległego kraju Errol Walton Barrow przestrzegał rodaków, że nie wolno im utknąć w kolonialnym dziedzictwie. W latach 70. zerwania z brytyjską koroną (przyjmując z rąk Brytyjczyków niepodległość, Barbados zgodził się pozostać w Brytyjskiej Wspólnocie Narodów i zachować panującą od 1952 roku Elżbietę II jako królową) domagali się przywódcy miejscowej odnogi ruchu Black Power. Władze obiecały się nad tym zastanowić, ale tak naprawdę nie zamierzały ulegać buntownikom i radykałom, którzy mogliby uznać ustępstwa za oznakę słabości i zachętę do rewolucji.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


Ale pod koniec XX stulecia, podczas prac nad nową konstytucją, sami posłowie zaproponowali, by staromodną, dziedziczną monarchię zastąpić nowoczesną republiką, a królową zza oceanu tubylczym prezydentem.  Rząd obiecał, że przeprowadzi w tej sprawie specjalny plebiscyt. Nigdy jednak nie dotrzymał słowa. Na początku XXI wieku Barbados ogłosił, że jego sądy nie będą dłużej podlegać sądom w Wielkiej Brytanii, ale Karaibskiemu Trybunałowi Sprawiedliwości z odległego o niecałe 500 km Trynidadu i Tobago. Parlament uchwalił też specjalną ustawę w sprawie plebiscytu o przyszłości monarchii. W 2015 roku premier Freundel Stuart oznajmił, że Barbados nie może mieć dłużej za królową białej cudzoziemki, której w dodatku nie widziano na wyspie od ponad 30 lat, i zapowiedział, że swoje 50. urodziny Barbados uczci, ogłaszając się republiką. Znów skończyło się na słowach.

Czyje berło? Czyja korona?

Ślamazarność barbadoskich polityków – a także większości karaibskich – w sprawie zastąpienia monarchii republiką tłumaczono ich obawą, że obalenie królowej z dalekiego Londynu i zastąpienie jej miejscowymi prezydentami utrudni rządy i życie miejscowym premierom. Premierów, sprawujących realną władzę, urządzała obowiązująca westminsterska zasada, w myśl której królowa panuje, ale nie rządzi. Nie byli pewni, czy republikańscy prezydenci będą przestrzegać tej zasady równie pilnie oraz czy powierzone im urzędy nie rozbudzą w nich apetytu na władzę i nie zaczną o nią rywalizować.

Barbadoska premier Mia Amor Mottley nie musi się obawiać konkurentów do władzy. Podczas ostatnich wyborów w 2018 roku odniosła zwycięstwo całkowite, zdobywając wszystkie miejsca w 30-osobowym parlamencie. Było to wydarzenie bez precedensu także dlatego, że wskutek wyborów rządy na Barbadosie po raz pierwszy objęła kobieta (a licząc królową i jej panią gubernator – trzy kobiety). Następne wybory ją i jej Partię Pracy Barbadosu, najstarsze tubylcze ugrupowanie polityczne na wyspie (w dwupartyjnym systemie, odziedziczonym po Brytyjczykach, konkurentką lejburzystów jest nieco bardziej lewicująca Demokratyczna Partia Pracy), czekają dopiero za trzy lata.

Jeśli postanowi zmienić ustrój Barbadosu na republikański, Mottley bez trudu uzyska dla tej decyzji poparcie dwóch trzecich posłów. Plebiscytu w tej sprawie przeprowadzać nawet nie zamierza, w przeciwieństwie do kwestii legalizacji marihuany oraz małżeństw tej samej płci – plebiscyty w tych sprawach mają się odbyć w przyszłym roku.

Mia Mottley, tylko o rok starsza od niepodległego Barbadosu, którym przyszło jej rządzić, jest zadeklarowaną republikanką, wolną od sentymentalnych związków z monarchią i tęsknot za kolonialną przeszłością i „Małą Anglią” na Karaibach, za jaką uważany był przez lata Barbados. Co gorsza dla monarchii i epoki kolonialnej, pani Mottley należy do coraz liczniejszej grupy przywódców wzywających dawne kolonie Zachodu do wyzwolenia się z niewolniczej mentalności (najpiękniej śpiewał o tym Bob Marley), a także domagających się od Zachodu rozliczeń za kolonializm i niewolnictwo oraz wypłaty stosownych odszkodowań. W lipcu mówiła o tym ponownie w wywiadzie dla brytyjskiej telewizji.

Życie czarnych ma znaczenie

Mówiła też wtedy, żeby londyński rząd wywiózł z barbadoskiej stolicy Bridgetown pomnik, jaki brytyjscy osadnicy wystawili tam swojemu najsławniejszemu admirałowi lordowi Horatio Nelsonowi (starszy od Kolumny Nelsona z Trafalgar Square). Usunięcia posągu, jako reliktu niesławnej, kolonialnej przeszłości, zażądali w czerwcu czarni obywatele wyspy. W tym samym czasie w Stanach Zjednoczonych i zachodniej Europie trwały uliczne zamieszki, demonstracje i pochody przeciwko brutalności i rasizmowi policji (amerykańskie rozruchy wywołała śmierć czarnego George’a Floyda, zabitego w Minneapolis przez białego policjanta). Demonstranci również obalali, niszczyli albo domagali się usunięcia pomników wzniesionych przed laty ludziom zamieszanym w handel „żywym towarem” oraz kolonialne podboje, a oskarżanym dziś o rasistowskie poglądy i wspieranie dyskryminacji rasowej. Mottley poparła pomysł usunięcia z Barbadosu pomnika Nelsona, a żeby zademonstrować solidarność z ojczyzną przodków, Afryką, postanowiła otworzyć nowe ambasady w Ghanie i Kenii.

Guy Hewitt, były ambasador Barbadosu w Londynu, w artykule dla „Guardiana” napisał też, że rasowe zamieszki w USA przypomniały jego rodakom, a także wszystkim czarnym mieszkańcom Karaibów, jak dwa lata temu brytyjska premier Theresa May obiecywała nagrody urzędnikom, którzy doprowadzą do deportacji z Wielkiej Brytanii jej obywateli karaibskiego pochodzenia. Oficjalnie chodziło o ostatnich, nielegalnych imigrantów, ale zachęcani przez władze nadgorliwi urzędnicy z Home Office odbierali i łamali prawa obywatelskie także tym, którzy nie tylko przybyli na wyspy zgodnie z prawem, ale nawet na zaproszenie brytyjskich rządów. Represje dotknęły bowiem również pół miliona mieszkańców brytyjskich kolonii na Karaibach, ściągniętych po II wojnie światowej do Europy do powojennej odbudowy brytyjskiej gospodarki (w podobny sposób Francja czy Belgia ściągały imigrantów z Maghrebu, a nieco później również Niemcy – z Turcji czy Jugosławii). „Królowa nie ruszyła w ich obronie palcem” – przypomniał były ambasador, kończąc list do redakcji prowokacyjnym wezwaniem „Vive la Republique!”.

Mała Anglia

Karaibski Barbados (nazwę zawdzięcza ponoć hiszpańskim czy portugalskim żeglarzom, którzy jako pierwsi Europejczycy przybyli na wyspę i drzewami brodatymi – barbudos znaczy brodacze – nazwali miejscowe figowce) stał się jedną z pierwszych osadniczych destynacji Brytyjczyków w Nowym Świecie. Jedyna równinna wyspa na Małych Antylach (najwyższa góra, pagórek właściwie, Mount Hillaby wznosi się na wysokość ok. 350 metrów), położona poza szlakami huraganów i w dodatku niedaleko stałego lądu, niemal bezludna (konkwistadorzy z Portugalii i Hiszpanii zdążyli już wybić prawie do nogi miejscowych Indian Arawaków i Kalinagów) świetnie nadawała się pod plantacje.

Pierwsi Brytyjczycy zawinęli tu już w 1625 roku, a dwa lata później powstała pierwsza osada, w której zamieszkała setka ludzi. W XVII wieku znacznie więcej Brytyjczyków udających się za ocean w poszukiwaniu lepszego życia wyruszało na Barbados niż do Ameryki Północnej, gdzie osadnicze kolonie powstały na atlantyckich wybrzeżach Nowej Anglii i w zatoce Chesapeake. Większość przybyszów przyjeżdżała na Barbados do pracy na plantacjach bawełny, tytoniu, indygowców, imbiru, a przede wszystkim sprowadzonej z Brazylii trzciny cukrowej. Po upłynięciu zawartej umowy wielu zostawało na wyspie na dobre, a w nagrodę za pracę otrzymywało nadziały ziemi. W późniejszych latach na Barbados zsyłano także więźniów, pospolitych i politycznych, oraz jeńców wojennych, w większości Irlandczyków.

Z czasem uprawa trzciny cukrowej, pod którą oddano większość wyspy, sprawiła, że plantatorzy zaczęli ściągać na Barbados niewolników z Afryki. W 1644 roku mieszkało tam 30 tys. osadników z Wielkiej Brytanii i niespełna tysiąc czarnych niewolników z Afryki. 20 lat później białych osadników zrobiło się nieco mniej (25 tys.), za to liczba niewolników wzrosła do prawie 30 tys. W XVIII wieku liczba białych osadników spadła poniżej 20 tys., za to liczba niewolników wzrosła do prawie 60 tys.

Dziś potomkowie niewolników, czarni i Kreole, stanowią ponad 90 proc. blisko 300-tysięcznej ludności wyspy (jedna trzecia mieszka w stołecznym Bridgetown), a biali odwiedzają ją głównie jako turyści podczas wakacji. Z plantacji wciąż uprawianej tam trzciny cukrowej dzięki wspaniałym plażom i ciepłej pogodzie (temperatura nigdy nie spadła tu poniżej zera, a najniższa, jaką zanotowano, wyniosła nieco ponad 15 stopni Celsjusza) Barbados przemienił się w ostatnich latach w turystyczny kurort, najchętniej odwiedzany właśnie przez Brytyjczyków, a także Amerykanów i Kanadyjczyków.

Światowa epidemia COVID-19 bardzo nadszarpnęła turystyczne dochody Barbadosu i dodatkowo zagrozi przyszłości monarchii na wyspie. Zdaniem badaczy karaibskiej polityki sprawa zmiany ustroju na republikański i zerwania z kolonialną przeszłością doskonale będzie się nadawać do odwrócenia uwagi obywateli Barbadosu od zadyszki, jakiej wskutek epidemii nie uniknie miejscowa gospodarka.

Kto następny?

Badacze karaibskiej polityki uważają, że jeśli Barbados rzeczywiście postanowi zerwać z monarchią i 94-letnią brytyjską królową, jako następna może to zrobić Jamajka, ojczyzna Marleya, której premierzy od dawna już odgrażają się, że ogłoszą kraj republiką. 

Portia Simpson-Miller, która jako pierwsza kobieta rządziła Jamajką na stanowisku premier w latach 2006-7 i 2012-16 (poza nią i Mią Mottley kobiety z Karaibów rządziły jeszcze tylko w Dominice – Eugenia Charles w latach 1980-95, i Gujanie – Janet Jagan w latach 1997-99), zapowiadała, że ogłosi republikę jamajską w 50. rocznicę niepodległości w 2012 roku. Nie ogłosiła, a jedynie podczas okolicznościowych uroczystości powiedziała księciu Harry’emu, że „żadna ludzka rasa nie przeszła tyle, co przodkowie dzisiejszych Jamajczyków”. Powiedziała też, że Wielka Brytania powinna przynajmniej za to przeprosić, ale jeśli tego nie zrobi – jej wola i sumienie. A Jamajka ogłosi się republiką. Następca Simpson-Miller, Andrew Holnes, który we wrześniu wygrał wybory i przedłużył panowanie na kolejną czterolatkę, obiecywał plebiscyt w sprawie republiki, a przynajmniej konsultacje społeczne. Epidemia i gospodarcza zapaść może go od plebiscytu odwieść, ale jeśli kłopoty ekonomiczne zagrożą jego rządom, chętnie spróbuje odwrócić uwagę wyborców emocjonalnymi i godnościowymi kwestiami rozliczeń z przeszłością.

Gujana oraz Trynidad i Tobago, najbliżsi sojusznicy Barbadosu (pod koniec wieku pojawiły się nawet pomysły ich politycznej unii), zerwały z brytyjską monarchią już dawno – Trynidad i Tobago w 1976 roku, Gujana – już w 1970. Sąsiadka Dominika zrobiła to samo w roku 1978. W 2009 roku republikański plebiscyt przeprowadzono w republice Wyspy Św. Wincenta i Grenadynów, ale mieszkańcy archipelagu stwierdzili, że nadal chcą pozostawać poddanymi brytyjskiej korony. W St. Lucii o plebiscycie jedynie przebąkiwano.

Dzięki temu brytyjska królowa Elżbieta II wciąż uznawana jest za monarchinię nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także Australii, Nowej Zelandii, Tuvalu, Wysp Salomona i Papui-Nowej Gwinei na wschodzie oraz Kanady i dziewięciu krajów karaibskich na zachodzie. I choć nie ma ono nic pośrodku – afrykański Mauritius jako ostatni, jak na razie, ogłosił się republiką w 1992 roku – wyznawcy wielkości bezkresnego brytyjskiego imperium wciąż mogą upierać się, że słońce nigdy nad nim nie zachodzi.

A przeciwnicy brytyjskiej monarchii z Barbadosu żartują, że nie potrzebują białej królowej, która wkrótce świętować będzie setne urodziny, skoro mają już czarną, młodą i piękną, wywodzącą się z wyspy sławną pieśniarkę Robyn Fenty, która okrzyknięta królową świata rozrywki przybrała imię Rihanny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej