Matka Polka wołyńska

Heroiczna dziewczyna, przedzierająca się z dzieckiem na ręku przez historyczny zamęt, jest w tym filmie moralnym zwycięzcą. To ona pozostaje ikonicznym obrazem całego „Wołynia”.

03.10.2016

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Wołyń” / Fot. Krzysztof Wiktor / FORUM FILM
Kadr z filmu „Wołyń” / Fot. Krzysztof Wiktor / FORUM FILM

Zaczyna się od wesela, a to w polskim kinie nie wróży najlepiej. Wiadomo, jak i tym razem się skończy, lecz trudno powstrzymać zachwyt, patrząc na barwną obrzędowość kulturowego pogranicza czy słuchając białego śpiewu kobiet i dziarskich weselnych skrzypek. Wojciech Smarzowski w „Wołyniu” celebruje ów polsko-ukraiński folklor z zapałem godnym Siergieja Paradżanowa i jego kręconych na Huculszczyźnie „Cieni zapomnianych przodków”. Bo za chwilę tego świata nie będzie.

Już odwrócone czarno-białe zdjęcie weselne zrobione aparatem otworkowym wprowadza coś niepokojącego. Zanim jeszcze wkroczą Sowieci i Niemcy, Smarzowski kreśli wieloetniczną i wieloreligijną panoramę Wołynia, co i raz mącąc obraz. Pojawiają się nacjonalistyczne akcenty, agitacja komunistyczna ujawnia konflikty klasowe („Polak pan, a Ukrainiec cham”), wspólne sąsiedztwo pokazane zostaje bez mitologizowania Kresów. Mimo że w filmie nie pojawiają się napisy objaśniające historyczne tło, łatwo zrozumieć, dlaczego po wybuchu wojny Ukraińcy dezerterują z polskiej armii i spoglądają z nadzieją w stronę Hitlera. Nic jednak nie zapowiada pandemonium, które eksploduje latem 1943 r.

Smarzowski stopniuje napięcie. Na początku grozę umieszcza gdzieś daleko poza kadrem. Chętniej niż samą przemoc pokazuje jej krwawe pokłosie. Inspirując się zbiorem opowiadań pt. „Nienawiść” (2006) Stanisława Srokowskiego i wspomnieniami świadków, odtwarza gęstniejący klimat nacjonalizmu i wzajemnej wrogości. Umieszcza na tym tle melodramatyczną historię polskiej dziewczyny Zosi (debiutantka Michalina Łabacz) zakochanej z wzajemnością w młodym Ukraińcu Petrze (Wasyl Wasylik), lecz zmuszonej do poślubienia bogatego polskiego gospodarza (Arkadiusz Jakubik).

Ten archetypiczny schemat fabularny obrasta w rozmaite konteksty: oglądamy sowietyzację wołyńskich urzędów, rozkułaczanie gospodarstw, działalność Armii Krajowej czy Zagładę, która uruchamia w bohaterach bardzo różne postawy (jest Zosia ukrywająca Żydów, ale jest też szmalcownik Hawryluk, grany przez Lecha Dyblika).

Do tego dochodzi kontekst religijny, najmocniej obecny w montowanej równolegle i bardzo retorycznej scenie kazań wygłaszanych w kościołach dwóch różnych obrządków. Widzimy, jak poświęcone przez kapłana narzędzia rolnicze stają się narzędziami zbrodni. Tymczasem bóg mordu nie śpi i po drugiej stronie. Choć Smarzowski nie ma wątpliwości, że ostateczny rozrachunek krzywd obciąża przede wszystkim ukraińskich nacjonalistów, w filmie zamieszcza również scenę krwawego odwetu. Na przykładzie małżeństw mieszanych najostrzej widać tępy bezsens tej przemocy.

Rozrywanie końmi, obdzieranie ze skóry, rozpruwanie kobiecych łon... – mimo tych zmasowanych okropności „Wołyń” nie jest tylko rekonstrukcją zbrodni ani też zawieszoną w próżni medytacją nad naturą zła w człowieku. Mnogość wspomnianych odniesień lokalnych na pewno film wzbogaca, choć jednocześnie widzowi niezorientowanemu w historii „skrwawionych ziem” odbiera możliwość pełnego zaangażowania.

Dlatego „Wołyń” nie będzie filmem na miarę „Idź i patrz” (1985) Elema Klimowa, uznawanego na całym świecie za arcydzieło kina wojennego. Pozostanie filmem ważnym tylko dla nas. Powściągliwy werdykt międzynarodowego jury festiwalu w Gdyni potwierdza te ograniczenia. Choć warto przy okazji docenić również samą robotę filmową: epickie, nagrodzone zdjęcia Piotra Sobocińskiego juniora, pieczołowite odtworzenie realiów wsi wołyńskiej czy minimalistyczną muzykę Mikołaja Trzaski, którą w samym filmie ledwie słychać, za to w finale wybrzmiewa mocą jakichś otchłannych zgrzytów, by w końcu przejść w czystą, kojącą nerwy melodię. Mimo budżetowych ograniczeń, tak profesjonalnie nakręconego filmu historycznego nie mieliśmy w Polsce od dawna.

Reżyser „Domu złego” ostrożnie rozkłada w „Wołyniu” racje i mimo kilku montażowych przesunięć opowiada swoją historię językiem bardziej klasycznym niż w swych wcześniejszych filmach.

Jednocześnie pozafilmowa ranga „Wołynia” sprawia, że wszelkie wartościujące porównania Smarzowskiego ze Smarzowskim wydają się nie na miejscu. Widać jednak gołym okiem, że produkcyjny rozmach, historyczno-polityczny ciężar tematu oraz jego pionierskość na gruncie kina fabularnego nieco przytłoczyły reżysera i powściągnęły jego autorskie ambicje. Najbliżej temu filmowi do „Róży” (2011), która też osadzona była w latach 40. XX w., tyle że już po wojnie, i pokazywała podobny, skomplikowany splot historycznych, społecznych i etnicznych relacji. Film o dzielnej Mazurce był przedsięwzięciem znacznie skromniejszym, ale też formalnie odważniejszym.

Co ciekawe, w obu dziełach na pierwszym planie znalazły się kobiety, które pośród wojennej zawieruchy stają po stronie życia. Bohaterka „Róży” ukazana została przede wszystkim jako ofiara, seksualny łup wojenny, ostaniec pośród wypędzanych i przesiedlanych. Tymczasem Zosi z „Wołynia”, z jej krzepą i instynktem przetrwania, przypadła ważniejsza rola – stała się narracyjną lokomotywą filmu. To ona prowadzi nas przez kolejne kręgi wołyńskiego piekła. To jej oczami patrzymy na rzeź i na wojnę, o której Swietłana Aleksijewicz pisała, że nie ma w sobie nic z kobiety. I niezależnie od tego, jak odczytamy finałową scenę (czy jako realistyczny happy end, czy jedynie poetycką wizję), to właśnie postać heroicznej dziewczyny, przedzierającej się z dzieckiem na ręku przez historyczny zamęt, jest w tym filmie moralnym zwycięzcą. Wołyńska matka Polka pozostaje ikonicznym obrazem całego „Wołynia”.

Smarzowski stara się udźwignąć niewygodny polsko-ukraiński temat, ale na razie udało mu się pogodzić, przynajmniej na czas seansu, kilku ideologicznie zwaśnionych Polaków. „Nareszcie!” – słychać z prawej strony, bo film daje mocne i wiarygodne świadectwo martyrologii Polaków na Kresach. Publicyści lewicowi, wyczuleni na nacjonalistyczną retorykę, dopatrują się w „Wołyniu” całkiem aktualnych ostrzeżeń przed nienawiścią z narodem i religią na sztandarach. Zapewne widz o wrażliwości kibolskiej jeszcze bardziej usztywni stanowisko widząc scenę, w której nacjonaliści z Ukrainy wrzucają do dołu polskie symbole, by rytualnie, z udziałem duchownego i ukraińskim hymnem na ustach, pogrzebać Rzeczpospolitą. Symbolika tej sceny może zadziałać nawet silniej niż dosłowne obrazy okrucieństwa na Polakach.

Pozostaje mieć nadzieję, że film Smarzowskiego nie zostanie użyty ani na Ukrainie, ani w Polsce, ani w Rosji przeciwko żadnej ze stron. Eskalacja resentymentów będzie gwałtem zadanym pamięci ofiar i dowodem na to, że przeszłość niczego nas nie nauczyła. Ten dwuipółgodzinny fresk nadrabia historyczne zaległości polskiego kina, lecz chcąc nie chcąc, bierze odpowiedzialność również za teraźniejszość i za przyszłość. „Wydaje mi się, że po jakimś czasie ten film będzie pracował na oczyszczenie naszych relacji” – powiedział reżyser na konferencji prasowej festiwalu w Gdyni. Oby się nie mylił. ©

Wywiad z reżyserem, opublikowany w poprzednim numerze „Tygodnika Powszechnego”, czytaj TUTAJ >>>

„WOŁYŃ” – reż. Wojciech Smarzowski. Prod. Polska 2016. Dystryb. Forum Film. W kinach od 7 października.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2016