Maszyna do tworzenia światów

Jakiś czas temu mój znajomy korzystał z usług pewnej warszawskiej kancelarii adwokackiej. Podczas spotkania z jej pracownikiem zauważył wśród urzędowych dokumentów „Proces” Kafki. Na pytanie o wrażenia z lektury adwokat bez zastanowienia odpowiedział: „Wszystko się zgadza!”.

17.01.2012

Czyta się kilka minut

 / rys. Marcin Bondarowicz
/ rys. Marcin Bondarowicz

Spontaniczna odpowiedź prawnika ma fundamentalny sens filozoficzny (nawet jeśli ów sens pozostał nieuświadomiony). Skoro w opisie rzeczywistości, który pozostawił nam Franz Kafka, wciąż wszystko się zgadza, to znaczy, że jego dzieło posiada zdolność wychodzenia poza „swój” czas. Na dodatek opinię adwokata można odnieść także do wielu innych tekstów Kafki, w których prawo w ogóle się nie pojawia. Jaki jest sekret tej wiecznej literackiej młodości? Wynika ona z tego, że powieści i opowiadania praskiego pisarza nie tyle odwzorowują konkretny świat, ile raczej generują różne formy rzeczywistości, także te, których jeszcze nie znamy.

Autor „Procesu” powołał do istnienia literacką maszynę, a ściśle rzecz biorąc: wiele literackich maszyn, które wytwarzają prawdy, emitują znaczenia i nie zaprzestają swej pracy nawet wtedy, gdy nie spotykają się z właściwym odzewem. Innymi słowy Kafka nie jest naszym współczesnym, który przez lata czekał na odkrycie, uznanie i właściwe zrozumienie. To my jesteśmy współczesnymi autora „Zamku”, a stan ten będzie trwać zaledwie przez chwilę, albowiem jego dzieło – zmierzając w przyszłość – prędzej czy później minie nas z zawrotną prędkością.

Pewnego dnia Felicja Bauer, narzeczona Kafki (z którą dwukrotnie się zaręczał i zrywał swaty), pokazała jego pismo grafologowi. Była to forma żartu, ale też potrzeba zaspokojenia ciekawości – chciała się bowiem dowiedzieć, jaki sekret kryje tajemnicza natura Franza. W odpowiedzi usłyszała m.in., że autor pisma przejawia skłonności artystyczne. Rozsierdzony Kafka replikował, że nie ma żadnych artystycznych zainteresowań. Jest cały zrobiony z literatury, nie ma w nim domieszek innych substancji. Później donosił jej w liście, że jest istotą przykutą do literatury grubym łańcuchem. Gdy ktoś zbliża się, by ten łańcuch naruszyć, wówczas krzyczy jak zranione zwierzę.

Krytycy piszący o Kafce zachowują wobec niego najczęściej dwie postawy. Jedni starają się ów łańcuch zerwać, wierząc, że autor „Kolonii karnej” pragnął zakończyć masochistyczną relację, ale nie miał dość odwagi lub siły. Drudzy chwytają za łańcuch, ale tylko po to, by ulżyć pisarzowi w wędrówce, a przy okazji zbliżyć się do jego dzieła i dać relację z pierwszej ręki. Dokładają do łańcucha nowe ogniwa, a następnie jeszcze ściślej oplatają nim Kafkę.

Roberto Calasso należy bez wątpienia do grupy „pomocników”, którzy dźwigają łańcuch z przeświadczeniem, że pozostają wierni Kafkowskiemu słowu, że znajdują się tak blisko tekstu, jak to tylko możliwe. Temu przekonaniu towarzyszy niejednokrotnie złudzenie, że można śmiało odrzucić istniejące komentarze, rozwijając własną – niezrównanie oryginalną – interpretację. Właśnie tak postępuje Calasso w swej książce zatytułowanej „K.”: najpierw likwiduje archiwum z odczytaniami Kafkowskich dzieł (zachowując raptem kilka tekstów, do których będzie później z rzadka nawiązywał: Adorna, Benjamina, Canettiego czy Musila), a następnie proponuje „nową” wykładnię. Daję cudzysłów, albowiem wiele spośród komentarzy włoskiego eseisty stanowi świadome lub nieświadome powtórzenie wcześniejszych ustaleń kafkologów. Ta bezpardonowa (ale w rzeczywistości pozorna) ignorancja była krytykowana przez recenzentów, którzy albo nie rozumieli, albo rozumieli, ale nie akceptowali metody interpretacyjnej Calassa.

Jeszcze większe kontrowersje budziły rozsiane po całej książce nawiązania do postaci i pojęć z mitologii indyjskiej, które na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie ozdobników. Autor nigdy w pełni nie wyjaśnia ich znaczenia, zadowala się jedynie podrzucaniem niewyraźnych tropów i kreśleniem zaskakujących analogii. Tradycja indyjska wydaje się obca pisarstwu Kafki, które – jeśli już szukać dlań religijnego punktu odniesienia – utrzymuje niejednoznaczną więź z judaizmem.

Nawiązania do hinduizmu stają się jednak jasne, gdy książkę o autorze „Procesu” (wyszła w 2002 r.) czytamy z wcześniejszym o sześć lat esejem Calassa pt. „Ka”. Jest to opowieść o indyjskiej mitologii, w której główną rolę odgrywa tytułowy „Ka” (można to słowo przełożyć po prostu jako „kto?”), czyli Pradżapati, pan wszelkiego stworzenia. Od innych bogów Ka różni się tym, że nie posiada stabilnej tożsamości, ani nawet historii, cały czas pozostając w relacji z tym, co nieokreślone, bezkształtne, bezimienne. „Pradżapati – powiada Calasso – był w stosunku do bogów tym, kim K. z »Procesu« czy »Zamku« Kafki jest w stosunku do bohaterów Tołstoja czy Balzaka. Opowieści o nim były zawsze opowieściami o kimś nieznajomym, obcym dla bogów i ludzi, od kogo wszak bogowie i ludzie się wywodzili” (tłum. Ireneusz Kania).

Z tego porównania wyrasta – jak sądzę – interpretacja Kafkowskiego dzieła, które dopełnia wcześniejszą pracę o mitologii indyjskiej. „Ka” stanowi rodzaj wzoru, schematu, który (mniej lub bardziej dokładnie) aktualizowany jest w narracji o pisarstwie autora „Zamku”. Właśnie dlatego Calasso ogranicza się do sugestii i analogii. Zakłada, że czytelnik na własną rękę odnajdzie powinowactwa między elementami jego eseistycznej konstelacji.

Bohater Kafki jest zatem paradygmatyczną postacią literatury nowoczesnej. Jego tożsamość i imię trzymane są w tajemnicy. Nie znamy też pełnej wersji jego historii. K. jest figurą nieokreśloności, z której wyłania się cały zastęp modernistycznych bohaterów literackich. Jeśli Ka miał stanowić zwieńczenie hierarchicznej struktury mitu, to K. jest zwornikiem struktury nowoczesnej powieści, którą Calasso próbuje na nowo uporządkować. Włoski eseista w żadnym miejscu nie posługuje się metaforą maszyny literackiej, ale można powiedzieć, że w jego odczytaniu K. pełni rolę mechanizmu do produkcji powieściowych postaci.

Ze zrozumiałych względów uwaga Calassa koncentruje się przede wszystkim na „Procesie” i „Zamku”, gdzie spotykamy owego bohatera, który – jak Pradżapati – „nigdy nie zazna radości ograniczenia, spoczynku w przejrzystym imieniu” (tłum. Ireneusz Kania). Tematem obu powieści jest „załatwienie sprawy”. W „Procesie” Józef K. zostaje postawiony w stan oskarżenia, co zmusza go do podjęcia działań obronnych, natomiast w „Zamku” K. stara się uzyskać potwierdzenie zatrudnienia, co z niewyjaśnionych przyczyn okazuje się niemożliwe. Wszystkie zabiegi, które podejmują bohaterowie, świadczą o tym, że zostali wybrani i naznaczeni, „osią, wokół której wszystko się obraca, jest zawsze wybranie, tajemnica wyboru, jego nieprzenikniony mrok” (tłum. Stanisław Kasprzysiak). Według Calassa to dowód na przeceniane związki Kafki z tradycją hebrajską, której ślady z ogromną determinacją tropiono w całym jego dziele. Nie jest to jednak jedyny szlak religijny, którym można podążyć.

Dla autora „Ka” dwa najważniejsze utwory Kafki są ze sobą splecione silnym węzłem, stanowią dwie części tej samej opowieści, która przedstawia rozwój głównego bohatera. „Proces” opowiada o zmaganiach z sądem, które kończą się śmiercią Józefa K., co nie oznacza wszelako, że zostaje on unicestwiony. Powraca jako K., by w „Zamku” wieść życie w sferze pośredniej, którą – jak uczy „Tybetańska księga umarłych”, a Calasso za nią – każdy musi przemierzyć. Świat „tego, co pomiędzy” przypomina rzeczywistość żywych, ale nie wypuszcza ze swych objęć tych, którzy doń dotarli. Zatrzymani w nim bohaterowie albo akceptują narzucone odgórnie – przez urzędników zamku – warunki, albo próbują wydrapać dla siebie lepsze miejsce (jak czyni K.). Niezależnie jednak od podejmowanych działań skazani są na trwanie w nieokreśloności – obserwujemy ich bezradne poruszenia.

Największą zaletą eseju Calassa jest paradoksalnie to, co krytycy wymieniali wśród jego najpoważniejszych wad, a mianowicie kurczowe trzymanie się opowiadanej przez Kafkę historii, rekonstrukcja zdarzeń, która przywodzi na myśl tradycyjne sposoby eksplikacji tekstu. Streszcza obszerne fragmenty powieści, opowiada i dopowiada perypetie bohaterów. Dzięki temu uwyraźnione zostają relacje między postaciami, ich pojedyncze słowa i gesty, które zazwyczaj umykają uwadze czytelników, a przecież posiadają fundamentalne znaczenie, bo właśnie z nich powstają Kafkowskie formy istnienia.

Łukasz Musiał zaczyna lekturę Kafki od skrupulatnego uporządkowania archiwum. To, co zostało przez Calassa strącone z półek, wraca na swoje miejsce, zostaje skatalogowane, opatrzone sygnaturą i uzupełnione stosownym streszczeniem. Dzięki temu czytelnik książki „Kafka. W poszukiwaniu utraconej rzeczywistości” dostaje do rąk przegląd najważniejszych interpretacji Kafkowskiego projektu literackiego, bezcenny przewodnik po tematach i wątkach.

Ale rozprawa Musiała podszyta jest większymi ambicjami. Kafka – jak czytamy we wstępie – należy do grupy pisarzy nowoczesnych, dla których kluczowe było doświadczenie kryzysu języka i reprezentacji. Doskonałym wyrazem tego stanu jest słynny „List” Hugo von Hofmannsthala, w którym lord Chandos opowiada o uczuciu przerażenia i niemocy wywołanym przez rozpad świata na nieprzystające do siebie kawałki. To evergreen modernistycznej literatury, ale według Musiała dzieło Kafki jest tego kryzysu najlepszym przykładem, skupia bowiem wszystkie tendencje epoki, wyczerpuje literackie i filozoficzne zagadnienia, a następnie wykracza poza granice swego czasu, staje niejako z boku, by z tej pozycji oświetlać scenę modernistycznej literatury i zachodzące na niej procesy. W interpretacji poznańskiego krytyka Kafka jest pisarzem inscenizującym w swych tekstach nowoczesne doświadczenie utraty gruntu i niemożności stworzenia adekwatnej reprezentacji świata. Postawienie pytań o status języka i jego związki z rzeczywistością przydaje Kafkowskiemu dziełu charakter filozoficzny, być może dlatego właśnie tak wielu filozofów odnosi się do Kafki w swych rozważaniach.

Musiał prezentuje całościową wykładnię, która zawiera szczegółowe analizy wybranych utworów pisarza z różnych okresów jego twórczości. Czytelnik ma okazję prześledzić rozwój pisarskiego projektu: od wczesnego doświadczenia kryzysu, przez próby jego zrozumienia i wyrażenia, aż po ostateczną rozgrywkę, której stawką było odzyskanie utraconej rzeczywistości. Na każdym etapie spotykamy również komentatorów Kafki, których Musiał zaprasza do udziału w lekturze, przyjmując lub odrzucając ich interpretacje, aranżując między nimi drobne potyczki, a w jednym przypadku – regularną filozoficzno-polityczną wojnę. I właśnie ten „jeden przypadek” zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ od wyniku wspomnianego starcia zależy bardzo wiele: przede wszystkim charakter relacji między literaturą, filozofią a sferą społeczno-polityczną.

Chodzi o spór między Jacques’iem Derridą a Giorgio Agambenem o sens Kafkowskiej legendy „Przed prawem”. Według Derridy człowiek z prowincji, który staje przed drzwiami do prawa, prosząc o wejście, nigdy nie zaspokoi swego pragnienia Prawdy, Sensu, Obecności, albowiem prawo nigdy się przed nim nie uobecni, zawsze będzie nieco od-stawało, od-suwało się o kilka kroków. Dzięki tej nieskończonej oscylacji między jednostką a instytucją, pojedynczością a tym, co ogólne, dzięki ponawianym próbom interpretacji tekst tradycji będzie nieustannie przepisywany, a podmioty, które w tym procesie wezmą udział, będą utrzymywane w ciągłym – ożywczym – ruchu.

Agamben dostrzegł w tej na pozór krzepiącej wykładni pewne niebezpieczeństwo. Stojący przed otwartymi wrotami prawa człowiek ze wsi jest poddany ostatecznej formie zniewolenia. Gdyby prawo czegoś zakazywało lub coś nakazywało, bohater Kafki mógłby wykonać jakiś gest – dobrowolnego posłuszeństwa, sprzeciwu, obojętności. Nie może tego jednak zrobić, ponieważ prawo – mówiąc słowami kapelana z „Procesu” – niczego od niego nie chce, jednocześnie nigdy go nie zostawiając w spokoju. Drzwi są ciągle otwarte, blask bije nieustannie i nie ma miejsca, którego by nie rozświetlił, poddając człowieka kontroli, trzymając go w szachu, ale nie wykonując ostatecznego ruchu. Według Agambena człowiekowi ze wsi ostatecznie udaje się zamknąć drzwi, czyli zdezaktywować prawo, choć zadanie to realizuje za cenę życia (w ostatnich słowach legendy strażnik informuje umierającego człowieka ze wsi, że zamyka odrzwia prawa i odchodzi). Jeśli nie on (przypominający w swym poświęceniu mesjasza), to przynajmniej inni zostaną oswobodzeni.

Musiał subtelnym gestem odrzuca odczytanie Agambena i zawierza swą interpretację Derridzie. On to bowiem jest patronem rozważań na temat kryzysu języka i utraconej rzeczywistości. Wydaje mi się, że jest to ze wszech miar pochopna decyzja. W jej efekcie „wyrywający się” do przodu Kafka zostaje zatrzymany na progu nowoczesności. Tam, gdzie Musiał (idąc w ślad za Derridą) widzi niekończącą się pogoń za utraconą rzeczywistością, ja (postępując ścieżką wytyczoną przez Agambena) dostrzegam próbę zdezaktywowania opresyjnej funkcji języka, który nie tyle odkleił się od świata, ile całkowicie się ze światem zrównał. Problem polega jednak na tym, że ten mariaż nie przypomina wcale legendarnej harmonii, do której tęsknił i o której przywróceniu marzył Hofmannsthalowski Chandos (i wielu innych). Mamy tu raczej do czynienia z rodzajem infekcji, którą wykolejony język – niczym wirus – rozsiewa po całej rzeczywistości, przekształcając jej strukturę molekularną. Ten nowy – nowoczesny – twór, który powstaje z połączenia wirulentnego języka i świata, okazuje się niezwykle problematyczny. Kafka pokazuje destruktywny proces łączenia się tak rozumianego języka z istnieniem w „Kolonii karnej”, gdzie specjalna brona tatuuje na ciele skazanego sentencję wyroku, a następnie brutalnie go uśmierca. Słowa są tutaj podstawowym modelem wszystkich narzędzi kontroli, wszelkich aparatów biopolitycznych, których działanie ma na celu obezwładnienie życia i podtrzymywanie go w niemal wegetatywnym stanie. Doskonale ilustruje to Calasso, gdy mówi o „aktach”, czyli o czynach Kafkowskich postaci, które momentalnie zmieniają się w „akta” sądowe, bezterminowo przechowywane w urzędowym archiwum, z którego w każdej chwili mogą zostać podjęte w celu sformułowania oskarżenia.

Celem Kafki nie jest zatem powrót do utraconej rzeczywistości (tego nie da się już zrobić, albowiem świat nigdzie nie ucieka), lecz raczej wyodrębnienie we wciąż żywych komórkach języka wirusa i unieszkodliwienie go (a wraz z nim unieszkodliwienie społecznych mechanizmów kontroli).

Czy pisarzowi udaje się ten zamiar osiągnąć? Większość komentatorów twierdzi, że nie, on sam miał poczucie totalnej klęski, fiaska całego projektu pisarskiego i życiowego. Nie znaczy to wcale, że jego dzieło, ta wielka maszyna literacka do tworzenia światów, nie wygeneruje skutecznego rozwiązania. Być może już się tak stało, ale po prostu nie potrafimy tego jeszcze dostrzec.

Roberto Calasso, „K.”, przeł. Stanisław Kasprzysiak, Czuły Barbarzyńca, Warszawa 2011.

Łukasz Musiał, „Kafka. W poszukiwaniu utraconej rzeczywistości”, ATUT, Poznań 2011.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2012