Martwica lewicy

Polska ma problem z lewicą i lewica ma problem z Polską. Kryzys tej formacji zbiegł się w czasie z niedawnym i największym, zdaniem wielu, kryzysem naszej demokracji.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Marek Borowski zauważył kiedyś, że lewica tym różni się od prawicy, że może sobie wyobrazić świat z prawicą, ale ta nie chce się pogodzić z istnieniem lewicy. Bronisław Wildstein, który obraził się na Kraków, bo ten wybiera sobie lewicowego prezydenta, jakby potwierdzał tę tezę. Jednak nie tylko prawica chce świata bez lewicy, ale też dotychczasowy elektorat lewicowy coraz łatwiej wyobraża sobie życie bez niej.

Trzymając świecę

Miniony rok mógł być dobrym czasem dla lewicy. Może nie na skalę zwycięstw z lat 1993-95 r. czy triumfu w 2001 r., ale fiasko koalicji PiS-Samoobrony-LPR, a zatem fiasko idei IV RP, mogło być szansą dla jej głównego oponenta - bo taką przecież rolę narzucono "postkomunistom". Mogło, ale nie było. Jest taki sprośny kawał, na końcu którego hrabia mówi do służącego Jana - "widzisz chamie, jak się trzyma świecę?". I tyle pozostało po ostatnich wydarzeniach politycznych LiD-owi do powiedzenia. A był taki moment, gdy Ryszard Kalisz przed Trybunałem Konstytucyjnym reprezentował racje przeciwników lustracji i fala rewolucyjnego zapału zaczęła opadać, kiedy wydawało się, iż to właśnie LiD zaatakuje.

W rolę Jana, który zadowolił hrabinę, wcieliła się jednak Platforma Obywatelska. Udało jej się zrzucić brzemię współtwórców IV RP i wygrać wybory na tęsknocie do "normalności", a więc do III RP. Nawet podczas niedawnej sejmowej dyskusji na temat powołania komisji w sprawie śmierci Barbary Blidy w pamięć zapadł Kazimierz Kutz, poseł PO, a nie politycy LiD. Gdy dochodzi do spięcia na linii rząd-episkopat w kwestii zapłodnień in vitro, okazuje się, że to PO reprezentuje ludzi o liberalnych poglądach, chcących neutralnego światopoglądowo państwa. LiD-owi w tej dyskusji, jak i w wielu innych, pozostało tylko, no właśnie: trzymać świecę.

Nie pierwszy zresztą to raz, kiedy lewica daje sobie sprzątnąć kąsek sprzed nosa. Tak było już po Okrągłym Stole, do którego zasiadły de facto trzy strony: Kościół, partia i opozycja. Dziś jednak tylko Adam Michnik jest w stanie przyznać, że przełom

1989 r. to zasługa wszystkich tych trzech podmiotów. W powszechnej opinii spadkobierców PZPR nie ma wśród autorów polskiej transformacji. Gdy po jakimś czasie Aleksandrowi Kwaśniewskiemu i Leszkowi Millerowi udało się doszlusować do budowniczych III RP - pierwszy wprowadzał nas do NATO, drugi do Unii Europejskiej, nastroje społeczne były już gdzie indziej. Bo oto w 2005 r. wybory wygrały partie, które odrzuciły polską transformację. Nie była to jednak lewica, lecz środowiska, które właśnie tę transformację zaczęły!

Wreszcie, ostatniej jesieni, o czym już była mowa, gdy wyborcy łaskawszym okiem popatrzyli na III RP, skorzystali na tym nie politycy SLD, ale partia, która niedawno głośno dokonania III RP kwestionowała.

Wychodzi na to, że sukcesy lewicy w poprzednich latach zależały albo od charyzmy jednego człowieka (Kwaśniewski), albo od błędów przeciwnika (AWS) - czyli w gruncie rzeczy od przypadku.

Poziom dyskusji

Afera Rywina też nie była rzeczywistym powodem kryzysu lewicy. Czymże ona była w porówaniu z rozpadem obozu solidarnościowego? Ten jednak po kompromitacji z odwołaniem rządu Hanny Suchockiej w 1993 r. już cztery lata później wrócił do władzy. I trudno było sobie wyobrazić bardziej spektakularne katastrofy polityczne niż rozpad AWS i zmierzch Unii Wolności, ale znów - cztery lata później środowiska wywodzące się z tamtych formacji walczyły o rządy w państwie. Od tej pory prawica rządzi krajem. Czymże też była Grupa Trzymająca Władzę, której istnienia nie udało się wymiarowi sprawiedliwości udowodnić, w porównaniu z układem, zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, tak silnym, że aż współtworzył rząd PiS. Afera Rywina była jedynie gwoździem do trumny SLD.

"Choroba tropikalna" i inne wpadki ostatniej kampanii wyborczej też nie mogą być wytłumaczeniem słabych notowań LiD. Ważnym powodem jest na pewno brak jedności i niemała w tym wina Demokratów, którzy o współpracy z SLD mówili z takim obrzydzeniem, że aż wyborcy, by im chyba ulżyć prawie wcale na nich nie głosowali.

Witold Gadomski pisał niedawno w "Gazecie Wyborczej", że idea rewolucji moralnej "rodziła się w kilku niszowych środowiskach intelektualnych, o których przeciętny Polak nigdy nie słyszał". Prawdą też jest pewnie, że motorem rewolucji była zawiść, a nie chęć poprawy świata. Niemniej taka idea się wykluła. Lewica po 1989 r. niczego podobnego nie wymyśliła. Potrafiła jedynie przystosować się do głównych tez publicystów "Gazety Wyborczej", ze sporym pożytkiem dla państwa, ale niemałą szkodą dla środowiska "GW". I gdy Michnik pisał, że marzyła mu się: "Polska samorządna, wielobarwna, oparta na wartościach chrześcijańskich, sprawiedliwa społecznie, Polska przyjazna sąsiadom, Polska zdolna do kompromisu i umiaru, do realizmu i lojalnego partnerstwa, ale niezdolna do niewolnictwa, niemożliwa do duchowego ujarzmienia; Polska pełna konfliktów normalnych dla nowoczesnych społeczeństw, ale przepojona zasadą solidarności" - SLD potrafiło jedynie te marzenia przyjąć za swój program. Łącznie z "wartościami chrześcijańskimi", które za rządów SLD miały się dobrze. Zastrzeżenia co do finansowania budowy Świątyni Opatrzności mogą być zasadne, ma je też część katolików, ale teraz LiD zgłosił je w sposób wykluczający dyskusję, co rodzi podejrzenie, że chodzi raczej o bicie piany i przebicie się do mediów, a nie o troskę o finanse państwa.

Poważnej dyskusji na lewicy - tej powiązanej z partiami politycznymi - nie ma. Wokół Olejniczaka nie ma żadnego Rafała Matyi, Zdzisława Krasnodębskiego czy Dariusza Gawina (nie chodzi o słuszność ich argumentów, ale o gotowość do debaty). Przykład idei IV RP, pokazuje, że pomysły zrodzone w małych środowiskach, jeśli trafią na odpowiedni moment, mogą wynieść polityków na najwyższe urzędy w państwie.

Tymczasem dyskusja na temat kolorów legitymacji partyjnej i żart Józefa Oleksego, który spytał, czy te nowe, przyjazne środowisku legitymacje będzie można zjeść - to właściwie wszystko, co ma dziś do zaproponowania lewa strona sceny politycznej. "Poszerzająca ofertę" nowa partia Leszka Millera raczej nie wniesie do dyskusji nic nowego. Poza osobistymi wycieczkami, których nie brak na jego blogu.

Blog to nie blok

Trzy były próby przebudowy lewicy po fiasku rządów Leszka Millera. A właściwie trzy i pół. Najpierw próbowano SLD odmłodzić za pomocą Wojciecha Olejniczaka i Grzegorza Napieralskiego, potem próbowano nadać jej trochę ideowego sznytu, flirtując ze środowiskiem "Krytyki Politycznej", potem jeszcze postanowiono wyprostować jej rodowód poprzez kooptację działaczy dawnej opozycji demokratycznej. Wreszcie lewicy miała pomóc ponowna unifikacja - pogodzenie się SLD z SdPl i powrót Aleksandra Kwaśniewskiego. To spojrzenie wstecz było jednak raczej przyznaniem się do porażki Olejniczaka i Borowskiego niż nowym pomysłem.

Żadna z prób nie poskutkowała. Olejniczak był za słabym graczem dla zahartowanych w bojach Tuska i Kaczyńskiego, środowisko "Krytyki Politycznej" wolało rozmawiać o kolorach tęczy, zaś sam Sławomir Sierakowski w zgorzkniałym moralizatorstwie dogonił już Janusza Rolickiego. Demokraci.pl okazali się zbyt grymaśni i pozbawieni instynktu samozachowawczego, wreszcie Kwaśniewski stracił dawny powab bezpowrotnie.

Zapewne można sobie wyobrazić sytuację, w której za kilka lat PO spala się w rządzeniu, PiS nie podnosi się z porażki i władza wpada w ręce LiD, którego głównym zajęciem do tego czasu byłoby unikanie gaf. Możliwe, że na to właśnie liczy część jego polityków i tym można wytłumaczyć ich bezczynność. Byłoby to jednak kolejne zdanie się na przypadek. Rozmowy Olejniczaka z PiS na temat mediów publicznych pokazują, jak szybko zapomniał on o zagrożeniach z strony braci Kaczyńskich i skupił się na atakach na PO. Oburzanie się na rządy PiS było grą polityczną, a nie obroną demokracji. Po drugie, LiD nie rozumie, że każda groźba powrotu Jarosława Kaczyńskiego do władzy sprawi, iż antypisowski elektorat znów zwróci się do silniejszego, którym na razie jest PO.

Na swym blogu Olejniczak marzy, że rok 2008 będzie rokiem zjednoczenia lewicy. O tym mówi się od dawna - takim zjednoczonym blokiem miał być LiD. Po blisko dwóch latach lider SLD przyznaje publicznie, że zjednoczenie to wciąż tylko idea.

Lepiej niech się pospieszy, bo znów ktoś sprzed nosa sprzątnie mu pomysł na sukces. W partii głośno mówi się o lidera w czerwcu. Wahadło społecznych nastrojów kiedyś znów wychyli się na lewo. Lewica jest Polsce potrzebna i jest potrzebna wyborcom. Choćby po to, by ich wybór nie ograniczał się do głosowania: albo za IV RP i PiS z Radosławem Sikorskim w rządzie, albo przeciw IV RP i za PO - z tym samym Radosławem Sikorskim w rządzie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2008