Kwaśniewski: powrót na odwrót

Kryzys polityczny na Ukrainie może okazać się bardzo ważnym wydarzeniem przynajmniej dla jednego polityka: Aleksandra Kwaśniewskiego. Otrzymał on od Ukraińców szansę przypomnieć się z najlepszej strony - międzynarodowego polityka i zdolnego negocjatora.

18.04.2007

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

I to wszystko w kilka tygodni po tym, jak jego powrót do polityki okrzyknięto falstartem - z powodu ujawnionych, przypadkiem czy nie, w tym samym czasie taśm Gudzowatego, na których Józef Oleksy skompromitował polską lewicę. Niezależnie więc od tego, czym zakończy się konflikt nad Dnieprem, sama wyprawa Kwaśniewskiego do Kijowa zajmowała uwagę dziennikarzy i pozwalała mu zbijać polityczny kapitał.

Z jednej strony więc Kwaśniewski ma powód do radości, z drugiej może to być początek problemu, z którym borykał się Lech Wałęsa, gdy przestał być prezydentem. Dużo łatwiej być "towarem eksportowym", niż odgrywać znaczącą rolę na krajowej scenie politycznej. Przyjemnie jest wykładać na amerykańskich uczelniach, tak jak przyjemnie było iść z flagą podczas rozpoczęcia igrzysk olimpijskich. Wałęsie, który niemal w tym samym wieku, co Kwaśniewski, opuścił Pałac Prezydencki, nie udał się powrót do polskiej polityki. Wielokrotnie przypominał o sobie, ale za każdym razem było to coraz mniej poważne. Drogę od rodzimych do międzynarodowych salonów przebyło już wielu, ale - paradoksalnie - marsz w odwrotnym kierunku jest trudniejszy. Jeśli Kwaśniewski korzysta z doświadczeń poprzednika, to wie, że jego powrót musi być pierwszym i ostatnim.

Kto się boi Kwaśniewskiego

O tym powrocie mówiło się właściwie od dnia, w którym Kwaśniewski przestał być prezydentem. Zastanawiano się, w jaki sposób Kwaśniewski będzie mógł przywrócić polskiej lewicy należne jej miejsce. On sam kilkakrotnie wypuszczał próbne sygnały, podgrzewał zainteresowanie, aż pod koniec marca udzielił wywiadu "Gazecie Wyborczej", w którym powiedział Agnieszce Kublik i Monice Olejnik: "Ja tu wracam. Sytuacja zaczyna być tak trudna, że wszystkie ręce na pokład, trzeba walczyć".

Polska od tych słów nie zadrżała, ale od tej pory nie ma dnia, aby nazwisko Kwaśniewskiego nie przewinęło się przez serwisy informacyjne. Głównie pojawia się ono w czterech kontekstach: Kwaśniewski jako lider formacji (centro-) lewicowej, jako świadek w prokuraturze (czyli: układ "prezia"), jako młot na Platformę Obywatelską oraz najnowsza: Kwaśniewski w Kijowie. Ciekawe, że temat "Kwaśniewski jako postrach Kaczyńskich" ma słabe wzięcie. Może to zasługa PiS, który przekonał wszystkich, że były prezydent odbierze elektorat Platformie, a może obie strony - Kwaśniewski i Kaczyńscy - wiedzą, że starcie jest nieuchronne, ale chcą je odwlec w czasie. Zatem Kaczyńskim wystarczy, że sprawy Laboratorium Frakcjonowania Osocza, taśm Gudzowatego itp. toczą się swoim życiem, a Kwaśniewski, choć pomstuje na IV RP, to o rządzących braciach mówi jako o ludziach "umiarkowanych" (to o prezydencie), wytrwałych (o premierze), doświadczonych w działalności państwowej (znów o prezydencie), których docenia i może publicznie pochwalić (premiera) lub życzy im wszystkiego najlepszego (to prezydentowi).

Z pozoru oczywisty come back Kwaśniewskiego jako lidera lewicy okazał się mniej oczywisty dla środowisk lewicowych. Najpierw przypomniały o sobie stare animozje. Były prezydent zaczął od odesłania na polityczną emeryturę Leszka Millera, za co ten odwdzięczył się poradą wizyty u lekarza. Potem ze strony opiniotwórczych środowisk, na które liczył pewnie Kwaśniewski, powiało chłodem. "Gazeta Wyborcza" piórem Mirosława Czecha nazwała powrót polityka "ewidentnym falstartem". Zdaniem publicysty "GW" "były prezydent jest wyraźnie nieprzygotowany do bieżącej polityki polskiej" oraz "zbyt mało przemyślał i zbyt słabo do nowej roli się przygotował". Sławomir Sierakowski zaś w zapytał w "Dzienniku": "Wszystkie ręce na pokład - ale gdzie ma płynąć ta łódź?" i wyliczył istotne zagadnienia, na temat których zdania Kwaśniewskiego nikt nie zna.

Wreszcie Kwaśniewskiemu przyszło się borykać z trudną rzeczywistością ugrupowania Lewica i Demokraci. Najwyraźniej pobyt na politycznej pustyni był dla sierot po Millerze za krótki. W SLD mimo haseł o odmładzaniu za plecami Wojciecha Olejniczaka wciąż czają się starzy, nie najlepiej kojarzeni gracze. Sam Olejniczak, a także lider SdPl Marek Borowski nie bardzo chcą się posunąć, by zrobić miejsce Kwaśniewskiemu, pod którego skrzydła garną się chętnie jedynie Demokraci.pl i to tylko dlatego, że formacja ta od lat boryka się z kryzysem przywództwa. Kwaśniewski w roli kondotiera, widać, by im spasował.

Oskarżenia przylegają

Na wszystkie te zmartwienia nakładają się podejrzenia o niezdrowe związki byłego prezydenta z biznesem. Dla prawicowych publicystów nagrana rozmowa Oleksego z Gudzowatym to potwierdzenie, że "układ prezia" istniał. Był to nieformalny system powiązań, ale też przyjaźni, sięgający nawet czasów studenckich. Rozmówcy Igora Janke ("Rzeczpospolita", 7-9 kwietnia) tłumaczyli, że prezydent nie musiał wszystkim sterować ręcznie. "Oni sami wiedzieli, kogo gdzie trzeba wstawić. Jeśli nominacje szły jak trzeba, Olek tylko mówił: »Dobrze, że korzystacie z tych zasobów, a nie z innych«". Z tego nic złego wynikać nie musiało. Ale czasem wynikało. Trudno bronić decyzji Kwaśniewskiego o ułaskawieniu ludzi takich jak Peter Vogel czy Zbigniew Sobotka. Sprawa Osoczy też wymaga wyjaśnień. Kwaśniewski często bywa w prokuraturze jako świadek i choć z tych spraw nic dla niego groźnego może nie wyniknąć, to w końcu ilość przerodzi się w jakość i jako polityk będzie skończony. Sposób, w jakim prawica wyeliminowała z ostatniej kampanii prezydenckiej Włodzimierza Cimoszewicza, pokazuje, że do lewicowych polityków oskarżenia przylegają znacznie łatwiej i skuteczniej - nawet jeśli koniec końców okazują się tylko efektem wybujałej wyobraźni. Jeśli taśmy Gudzowatego odpalono nieprzypadkowo na powitanie Kwaśniewskiego, to łatwo się domyśleć, co czeka nas dalej. Afera z meblami Forte z początku prezydentury Kwaśniewskiego będzie jedynie rozczulającym wspomnieniem.

Nikt nigdy nie potwierdził faktu cichego porozumienia między byłym prezydentem a obecną władzą (święty spokój w zamian za nieangażowanie się w polską politykę), za to wszyscy są zgodni, że porozumienie to zostało zerwane. I to dwustronnie. Kaczyńscy wypowiedzieli wojnę, wszczynając różnorakie śledztwa, które mogą nadwerężyć wizerunek Kwaśniewskiego, ten zaś - popierając Hannę Gronkiewicz-Waltz na prezydenta stolicy.

Piotr Zaremba i Michał Karnowski, kreśląc kilka mie-sięcy temu możliwe scenariusze powrotu Kwaśniewskiego, zasugerowali, że jego motywem może być chęć ucieczki do przodu - jeśli będzie czynnie działał w polityce i krytykował obecne rządy, to każde wezwanie do prokuratury, nawet najbardziej uzasadnione, będzie mógł nazywać politycznym prześladowaniem. Publicyści "Dziennika" zapatrzyli się chyba jednak w Andrzeja Leppera - w jego przypadku taka taktyka pozwala nawet zostać wicepremierem. Ale Kwaśniewski to, mimo wszystko, nie Lepper. Po drugie, taka logika stawia go w sytuacji, w której cokolwiek by zrobił i tak okazałby się wielbłądem: jeśli by siedział cicho, potwierdziłby podejrzenia, że ma coś na sumieniu, jeśli jednak powraca do polityki, to z tych samych pobudek.

Konkurencja dla PO?

Ale inni też mają powód do zmartwień. W sondażu zrobionym na zamówienie "Rzeczpospolitej" ponad połowa Polaków opowiedziała się za powrotem Kwaśniewskiego do polityki. Sondaż "Super Expressu" pokazał natomiast, że oznacza to głównie kłopoty dla Platformy, bo partia Kwaśniewskiego odebrałaby wyborców właśnie jej. W ogólnym rozrachunku nie musiałby to być zły scenariusz dla partii Donalda Tuska - ta, mając partnera w przyszłym sejmie, odzyskałaby zdolność koalicyjną, ale utrata elektoratu to rzecz dla partii zawsze niebezpieczna.

Partia Tuska zwiera szeregi, jej lider przeprasza się z Janem Rokitą i wyciąga z partyjnego pawlacza Andrzeja Olechowskiego. PO przyznaje, że do niespotykanej jak na tę partię aktywności zmusił ich właśnie strach przed Kwaśniewskim. Media pełne były bowiem spekulacji, że były prezydent nie poprzestanie na próbach tchnięcia życia w Lewicę i Demokratów, ale może przyciągnie do siebie byłych platformersów z Pawłem Piskorskim na czele, a może nawet samego Andrzeja Olechowskiego. Z takich pozycji abordaż na PO byłby już tylko kwestią czasu. Ten piękny scenariusz na rozpad partii chyba spodobałby się Jarosławowi Kaczyńskiemu, który na pewno miałby pomysł na zagospodarowanie prawicowych działaczy PO pokroju Rokity. Tym bardziej że nowe centrolewicowe ugrupowanie, z którym najpierw wspólnie zmarginalizowałoby się PO, byłoby w oczach Kaczyńskiego kopalnią patologii III RP. "Układ prezia", "układ warszawski", Olechowski - były minister spraw zagranicznych, czyli jeden z tych, co uprawiał klientelizm. Na kampanię wyborczą za dwa lata taki przeciwnik byłby w sam raz. Zwłaszcza gdy kontroluje się prokuraturę i media publiczne. Na razie Kwaśniewski nie zdradził, jaki ma pomysł na politykę. Odżegnuje się od tworzenia partii czy też ruchu. W Polsce panuje system partyjny i ruchy obywatelskie są bytami zbyt mało konkretnymi, by mogły przekuć przywiązanie do jakiejś idei w codzienną pracę organizacyjną, wykraczającą poza warszawskie sale konferencyjne. Jeśli Kwaśniewski w ciągu najbliższych tygodni nie powie, co konkretnie zamierza zrobić - zainteresowanie jego osobą zacznie słabnąć i liderzy PO będą mogli odetchnąć.

Powrót do normalności

"IV Rzeczpospolita jest bytem nielegalnym!" - ten okrzyk, który wyrwał się Kwaśniewskiemu podczas wywiadu dla "GW", nadawałby się na bojowe zawołanie tych, którzy obecnych władz pozbyliby się czym prędzej. Czy na ich czele mógłby stanąć Kwaśniewski? Możliwe. Jest tylko jeden problem: co w zamian IV RP? Powrotu do takiej III RP, jaką Kwaśniewski wspomina najcieplej, nie ma. Nie ma już mowy o tym, by siedzieć na trybunach kortów tenisowych z biznesmenami, a potem mizdrzyć się do inteligenckich działaczy pokroju Tadeusza Mazowieckiego. Wracając do polityki, Kwaśniewski musi wybrać między tymi światami.

III RP jest dziełem Mazowieckiego, Bronisława Geremka, Jacka Kuronia, Adama Michnika i wielu innych. Jana Rokity i braci Kaczyńskich też. Postkomuniści zostali do budowy tego dzieła dopuszczeni. Twórcy III RP dużo tym zaryzykowali - widać to zwłaszcza dziś. Zapewne ryzyko się opłaciło - za kształt polskich przemian dziękował Bogu Jan Paweł II. Ale formacja Kwaśniewskiego zbyt szybko poczuła się rozgrzeszona. Jej styl polityczny, który dno, a może szczyt, osiągnął przy aferze Rywina, zszargał dobre imię III RP. To przez działaczy SLD czy "Ordynackiej" obrona Konstytucji III RP i jej niezależnych instytucji kojarzy się z obroną "układu prezia". Dlatego - powtórzmy - powrotu do takiej III RP, jaką Kwaśniewski wspomina najcieplej, już nie ma. Nawoływać do powrotu III RP, jaką wymarzyli sobie Mazowiecki, Kuroń, Michnik, byłemu prezydentowi nie wypada. Jednak nie ten życiorys.

Sławomir Sierakowski podpowiada, że "nikt nie reprezentuje feministek" i upatruje jeszcze szansy w mobilizowaniu niegłosujących - o czym mówi sam Kwaśniewski. Uwagę o feministkach zbądźmy milczeniem - perypetie partii Zieloni i spory wokół inicjatywy Manueli Gretkowskiej pokazują, że trudno o bardziej zdezintegrowane środowisko. Zresztą męski szowinizm w Polsce to problem społeczny i kulturowy, którego upolitycznienie nie rozwiąże. Mobilizowanie niegłosujących to świetna idea - właściwie powinien być to program narodowy - ale dla autorów podręczników do wiedzy o społeczeństwie. W sondażach "niegłosujący" występują jako jedna pozycja, ale powodów ich postawy zapewne jest więcej niż partii, na które głosować chcą "głosujący". Bo "niegłosujący" też mają różne poglądy i Kwaśniewski nie wymyśli atrakcyjnego programu dla wszystkich. Nawet razem z Sierakowskim i choćby wezwali na pomoc jeszcze Slavoja Žižka.

Ale Sierakowski słusznie dopytuje się, co jeśli nie powrót do czasów sprzed "afery Rywina" może obiecać Kwaśniewski? Były prezydent pewnie ma świadomość, że gdyby Polską rządził Tusk, nikt specjalnie nie czekałby jego powrotu. Ale jest inaczej. Rządy PiS w niewielkim stopniu mogą nas już zaskoczyć. Dlatego znacznie poważniejsze jest pytanie, co będzie po nich. Czy formacja, która przyjdzie do władzy, będzie zdolna odrzucić model zawłaszczania państwa, czy też pod płaszczykiem "dekaczoryzacji" zawłaszczy je dla siebie? Czy wyzwoli się z logiki politycznego odwetu i będzie zdolna zrezygnować z uprawnień, jakie rządzącym stworzyła obecna koalicja, i czy przywróci wiarę, że im państwa mniej, tym lepiej? Kwaśniewski może próbować zdobywać głosy tych, którzy tęsknią do Polski bez wojen ideologicznych i do Polski, która liczy się za granicą. Tylko tyle i aż tyle.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2007