Marherita i przyjaciele

Kiedyś byli blisko: ona i Sasza, kumple z liceum. Potem ona poszła na łuhański Majdan, a on wstąpił do armii „Łuhańskiej Republiki”. Dziś na rosyjskiej Naszej Klasie pisze o niej, że jest zdrajczynią.

01.06.2015

Czyta się kilka minut

Marherita w swoim domu w Stanicy Łuhańskiej, maj 2015 r. / Fot. Monika Andruszewska dla „TP”
Marherita w swoim domu w Stanicy Łuhańskiej, maj 2015 r. / Fot. Monika Andruszewska dla „TP”

Marszrutka ze Swatowa do Nowoajdaru jest przepełniona, ludzie siedzą na podłodze. Głównie miejscowi: kiedyś uciekli przed frontem, teraz wracają do domów, zwykle z zapasem żywności. Jest duszno, powietrze wypełnia zapach dawno niemytych ciał i jedzenia. Po zakurzonej podłodze wolno płynie strumyk mleka.

– Na co te ukraińskie blokposty, przecież wojna się skończyła – komentuje ktoś.

Elegancka kobieta obok mnie prycha z pogardą. – Wcale się nie skończyła – mówi, trochę do mnie, a trochę do innych pasażerów. – Prawda, na naszym odcinku frontu ostatnio jest spokojniej. Ale w innych miejscach przecież piekło, ludzie giną.

Zapada cisza, powietrze gęstnieje. – I wojna się nie skończy, dopóki bandyci nie wyniosą się z Donbasu – dodaje kobieta.

Potem powie mi, że ma na imię Marherita i że jest psychiatrą, specjalistką od uzależnień. Z Łuhańska. Albo: kiedyś z Łuhańska.

Zauważyłam ją od razu. Gdyby chciała wtopić się w tłum, byłoby to trudne. Modnie ubrana 50-latka skrywa oczy za okularami słonecznymi w stylowych oprawkach, szyję zdobi misterny wisior z żółwiem. Potem powie, że żółw może się schować w skorupie, aby uniknąć przeciwnika, ale nie ma możliwości ucieczki. Tak jak ona.

Gdy zaczynamy rozmawiać po ukraińsku, głosy wokół jakby cichną. Gdy mówi, że jedzie do Stanicy Łuhańskiej, aby zabrać rodziców w bezpieczne miejsce, i że sama opuściła dom dziewięć miesięcy temu, bo nie mogła żyć w mieście, którym rządzą „rosyjscy mafiosi z karabinami”, otacza nas już tylko wrogie milczenie.

Z ogrodem, bez piwnicy
Przez gwiaździste niebo przemykają czasem komety: to pociski wystrzeliwane z terytorium pobliskiej Rosji. Do samej Stanicy Łuhańskiej podwozi nas żołnierz ukraińskiej Gwardii Narodowej. Jego auto ma opancerzoną karoserię.

W takim aucie można się czuć bezpiecznie. Mówię Marhericie, że z pobytów w strefie wojny najgorzej wspominam właśnie przejazdy. Nie rozumie, dlaczego: – Przecież w aucie osłania cię szkło i metal, to bezpieczniejsze, niż kiedy po prostu stoisz na ulicy.

Ale, odpowiadam, będąc na ulicy, można paść na ziemię, tak by odłamki przelatywały nad tobą. A w aucie jesteś dokładnie na linii ich lotu. Zamknięta w metalowej puszce. Nie możesz się uchylić przed falą uderzeniową.

Marherita nadal nie rozumie. Jedziemy przez noc, a ja objaśniam, jak eksploduje pocisk moździerzowy. Dociera do nas absurd sytuacji. Wcześniej rozmawiałyśmy o literaturze, etnologii i rosyjskiej poezji. Teraz okazuje się, że wykształcenie Marherity nie obejmuje szkoły przetrwania na wojnie.

– Ty nie musiałaś myśleć o takich rzeczach, jesteś naukowcem – mówię.

Ale Marherita chce wiedzieć więcej. – A co robić podczas ostrzału w domu? – pyta cicho.

Dom, w którym tu mieszkała (pracując w pobliskim Łuhańsku), nie ma piwnicy – tak jak większość budynków na podmokłych terenach Stanicy Łuhańskiej. To znaczy, że podczas ostrzału nie ma gdzie się ukryć. – Gdy go kupowaliśmy dwa lata temu, myślałam tylko o tym, że podoba mi się ogród i pastelowo-różowy kolor tynku – mówi.

Noc się ciągnie, szukamy pastelowego domku Marherity. Ona jest coraz bardziej wystraszona, po dziewięciu miesiącach nieobecności mylą jej się ulice, nie umie wyjaśnić kierowcy, gdzie mieszka. A żołnierz się denerwuje: – Wjechaliśmy już prawie na teren separów, może być zasadzka. Skąd wy się w ogóle znacie? – denerwuje się. Nie uspokaja go odpowiedź, że poznałyśmy się kilka godzin wcześniej w marszrutce.

Gdy w końcu znajdujemy dom, żołnierz odjeżdża z piskiem opon. Nie wierzy, by ktokolwiek z tych, którzy zostali w Stanicy, mógł być proukraiński. – Wybacz, po prostu nikomu już nie ufam. Tu ponad 90 proc. ludności jest przeciwko nam. Czasem mam wrażenie, że walczymy z całym miastem – powie przepraszająco, gdy spotkamy się później.

Schron babci i dziadka
Odwiedzam Marheritę dwa dni później. Żołnierze podwożą mnie do głównej drogi. Na osiedle domków jednorodzinnych, gdzie mieszka Marherita, wchodzę już sama.

Starsi ludzie krzątają się w ogródkach. Jeden z sąsiadów wstawia nowe szyby. Kwitną bzy. Tu i tam w trawie widać naboje karabinowe.

Furtkę do posesji Merherity otwiera uśmiechnięty starszy pan w marynarce. – Witamy was w domu Kozaków zaporoskich! – szarmancko całuje w rękę. To Wiktor, 77-letni ojciec Marherity. Lekarz, jak cała rodzina. Profesor psychiatrii.

Wczoraj przeszedł pieszo 20 km z Łuhańska do Stanicy. Zajęło mu to cały dzień. – Co jakiś czas strzelali. Wtedy chowałem się i odliczałem przerwy między pociskami. Gdy była cisza, szybko robiłem parę kroków. I znów na ziemię.
W Łuhańsku został jeszcze jego 85-letni brat. Nie wiadomo, jak go ewakuować: on na pewno nie jest w stanie przejść tak długiej drogi.

– Może najpierw pokażę, jaki dziadziuś i babcia wykopali okop? – mówi z dumą profesor. Pod karcącym spojrzeniem córki poprawia się: – No dobrze, ja to wcale nie chciałem kopać. Kopała głównie żona. Ma 82 lata, ale jest żwawsza.
Psychiatra prowadzi na tył domu. Mała jama, wykopana w ziemi pod szklarnią, przykryta jest drewnem. W sam raz, by zmieścić dwoje starszych ludzi. – Tu się chowaliśmy, jak Rosjanie strzelali Gradem. Mówię „Rosjanie”, bo sam byłem w wojsku, znam mapę i widzę, skąd spadały pociski. Nie z Łuhańska, ale właśnie z Rosji. Dobry ten schron, prawda? – lekarz czyści okulary idealnie wyprasowaną chusteczką i czeka na aprobatę.

– Świetny, pan profesor mógłby kopać okopy dla ukraińskiej armii – mówię.

Gdyby pocisk spadł na ten schron, konstrukcja nie uchroniłaby nikogo.

Dobrzy sąsiedzi
Profesor z emocjami wspomina ostrzał: – Siedzieliśmy tu przez tydzień, a wokół było takie straszne światło, eksplozje: „bach, bach, bach!”. Ziemia podrywała się w fontanny. Myślę sobie: szlag trafi nasze grządki, żeby tylko żona nie zobaczyła, bo będzie jej smutno.

W sąsiednim ogródku starsza kobieta dogląda pasącego się przed domem cielaka. Na nasz widok szybko się odwraca i chowa do domu.

Wiktor: – To Żenia, separatystka. Nazywa nas ukropami. Ale mleko i jajka chętnie nam sprzedaje.

– Żenia namawia nas, żebyśmy zostali – mówi Marherita. – Nie rozumie, dlaczego chcemy wyjeżdżać, skoro zaraz tu wszędzie będzie żyło się lepiej, gdy Stanica Łuhańska stanie się już częścią Rosji. Najwyraźniej ukropy ukropami, ale dobre układy sąsiedzkie są najważniejsze.

– Ona twierdzi, że Donbas jest częścią Rosji i że jej rodzina pochodzi od Kozaków dońskich – dodaje Marherita. – Mówię jej na to: „Żenia, moja rodzina to ukraińscy Kozacy zaporoscy, którzy żyją pod Łuhańskiem od XVII wieku”. Następnego dnia przyszła i zaproponowała, żebyśmy upiekły razem ciasteczka. Najwyraźniej nieważne, Rosja czy Ukraina, Kozacy powinni trzymać się razem.

Co się z nami stało
– Wybacz bałagan – przeprasza Marherita. – Wcześniej to tak nie wyglądało.

Wcześniej, czyli zanim w pośpiechu zebrała najważniejsze rzeczy i wyjechała.

W korytarzach kolejne spakowane worki, zawiniątka. Na jednym śpi szara kotka. – Mam dwa koty, ten jest półdziki. Nie

wytrzyma w maleńkim kijowskim mieszkaniu... Nie wiem, co z nim zrobić.

Zastanawia się: – Tak trudno ocenić, co jest ważne, a co może zostać. Szkoda tych książek, zdjęć. Ale nie mam gdzie ich trzymać. Niepotrzebne rzeczy trzeba zostawić w tym życiu. Tak jak niepotrzebne wspomnienia.

– Wiesz, straciłam większość znajomych – wyjaśnia. – Wojna stworzyła między nami bariery, granice. I wyzwoliła to, co najgorsze. Kiedy na supermarket z artykułami budowlanymi spadł pocisk, ludzie rzucili się, by kraść towar. Wśród grabiących była moja koleżanka z klasy. Odtąd nawet jakoś nie chcę z nią rozmawiać.

Na ścianie wiszą zdjęcia. Na jednym: młoda i roześmiana Marherita obejmuje się z opalonym brunetem. – To Sasza, przyjaciel z liceum. Dziś walczy po stronie separatystów, w „Łuhańskiej Republice”. Przyjaźniliśmy się całe życie, a on teraz wypisuje mi na Odnoklassnikach [rosyjska wersja portalu Nasza Klasa – red.], że zdradziłam ojczyznę, Donbas. Zerwał ze mną kontakt już wtedy, gdy dowiedział się, że jestem jedną z tych 500 osób, które półtora roku temu wyszły na łuhański Majdan.

Ze Swietą, też przyjaciółką, Marherita nie rozmawia o polityce. Wiedzą, że są po różnych stronach. Nie chcą tracić tej przyjaźni.

Swieta pracuje w łuhańskim szpitalu. Marherita nie może nic zrobić, gdy Swieta dzwoni i mówi, że jest tak głodna, iż płacze z tego głodu. I że najgorzej jest w weekendy, bo pracuje krócej i omija ją odrobina kaszy, którą lekarze rozdzielają między siebie z jedzenia dla chorych.

Do innego przyjaciela zadzwoniła, gdy we wrześniu ubiegłego roku była krótko z wizytą w Łuhańsku – po tym, jak na chwilę przestali strzelać i kursowały busy. Chciała go przeprosić, że była w mieście, ale nie miała czasu, by się z nim spotkać. „No i dobrze dla ciebie, że nie zadzwoniłaś. Ja teraz wszystkich, którzy śpiewają hymn Ukrainy, wsadzam do piwnicy” – odparł.

Marherita chciała się roześmiać. Ale dotarło do niej, że on mówi serio. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2015