Maratończyk

Ma 89 lat, swoim krajem rządzi od ponad trzech dekad. Robert Mugabe, kiedyś legenda walki o niepodległość Zimbabwe, to najinteligentniejszy, najbardziej cyniczny i najsprawniejszy polityk Afryki.

12.08.2013

Czyta się kilka minut

Prezydent Robert Mugabe z żoną Grace w czasie kampanii wyborczej, lipiec 2013 r. / Fot. Zimphoto Zim / DEMOTIX / CORBIS
Prezydent Robert Mugabe z żoną Grace w czasie kampanii wyborczej, lipiec 2013 r. / Fot. Zimphoto Zim / DEMOTIX / CORBIS

Oczywiście, że ostatnie wybory w Zimbabwe nie były do końca uczciwe. Ale nigdy nie miały być w pełni uczciwe, więc to nie brak uczciwości jest w nich zaskakujący. Najbardziej zaskakuje, jak pewna siebie była opozycja, licząc na zwycięstwo nad Robertem Mugabe. Mieszanka naiwności politycznej i arogancji jej lidera spowodowała, że Mugabe będzie rządził krajem już siódmą kadencję.

„RACZEJ UCZCIWE”...

Giełda w Harare straciła 11 proc. pierwszego dnia po ogłoszeniu wyborczych wyników. Ludzie zaczęli wycofywać pieniądze z banków i gromadzić zapasy żywności, a Thabani Nyoni – rzecznik koalicji przeciw kryzysowi w Zimbabwe, zrzeszającej 350 organizacji obywatelskich – twierdzi, że kraj stanął w obliczu chaosu.

To wszystko gruba przesada. Owszem, opozycja nie chce zaakceptować wyniku wyborów, Zachód (jego przedstawicieli nie dopuszczono jako obserwatorów) wyraża zaniepokojenie sygnałami o nadużyciach przy rejestracji wyborców, a obserwatorzy afrykańscy dokonują egzegezy słowa „uczciwe”. „Wybory były wolne, a kwestia ich uczciwości jest szerokim zagadnieniem” – mówił Olusegun Obasanjo, były prezydent Nigerii i szef obserwatorów z ramienia Unii Afrykańskiej. Dodając zabawnie, że jego zdaniem wybory były „raczej uczciwe” (fairly fair).

Ale to wszystko nie zmienia podstawowego faktu: Robert Mugabe – legenda walki o niepodległość Zimbabwe, twórca sukcesu tego kraju po roku 1980 i autor jego totalnego upadku po roku 2000 – znów wygrał, zdobywając 61 proc. głosów, a jego partia ZANU-PF zdobyła ponad dwie trzecie mandatów w parlamencie. I odbyło się to – nie licząc kilku incydentów – bez stosowania przemocy ze strony ludzi Mugabego. Najinteligentniejszy, najbardziej cyniczny, ale i najbardziej sprawny współczesny polityk afrykański znów wygrał.

Jak to się stało? Jeszcze pięć lat temu wydawało się, że Mugabe leży na łopatkach. Bojkotowany przez Zachód, krytykowany przez afrykańskich liderów, oskarżany – słusznie – o doprowadzenie własnego kraju do nędzy, wydawał się gotowy do wymiany. Dziś okazuje się, że pogłoski o jego śmierci były przesadzone, a za swoje ewentualne odrodzenie powinien podziękować zimbabweńskiej opozycji.

ZAPAŚĆ I ODRODZENIE

W marcu 2008 r. Morgan Tsvangirai – były związkowiec, potem lider partii Ruch na rzecz Demokratycznej Zmiany (MDC) – wygrał wybory prezydenckie, dając trzynastu milionom Zimbabweńczyków nadzieję na koniec trwającej od 1980 r. dyktatury Mugabego. Ale Mugabe nie uznał porażki i zmusił Tsvangiraiego do rozegrania drugiej rundy wyborów. Przed nią dyktator zaczął kampanię przemocy; co najmniej 70 działaczy MDC zostało zabitych, kilkuset zniknęło bez śladu, a 25 tys. ludzi musiało opuścić domy. Tsvangirai w proteście wycofał się z drugiej rundy, Mugabe wygrał ją jako jedyny kandydat.

Gospodarka Zimbabwe – do niedawna spichlerza Afryki i kraju prężniejszego niż RPA – waliła się jak domek z kart. Inflacja osiągała groteskowe rozmiary: w szczytowym okresie kryzysu, w listopadzie 2008 r., wyniosła 89,7 tryliardów proc. (tj. dziesięć do 21 potęgi), co oznacza, że w ciągu tygodnia ceny rosły około 64 razy.

Wskutek trwających od 2000 r. grabieży farm należących do białych, praktycznie ustała produkcja żywności. Prawie połowa mieszkańców cierpiała głód. Z ponad 4,7 tys. białych farmerów na roli została garstka – około 50. Ponad 200 tys. czarnych pracowników rolnych zostało wyrzuconych z pracy przez nowych właścicieli. Do tego doszła epidemia cholery. Połowa dorosłych Zimbabweńczyków usiłowała w tym czasie uciec kraju – wielu (głównie Ndebele, spokrewnieni z Zulusami) skutecznie. Milion uchodźców osiadło w RPA, gdzie byli prześladowani przez miejscowych.

Wobec tak ogromnej tragedii kraju, Wspólnota Rozwoju Afryki Południowej – regionalne ugrupowanie, kierowane wówczas przez prezydenta Mbekiego z RPA – zmusiło Mugabego do podjęcia rozmów z opozycją. Po dramatycznych negocjacjach, we września 2009 r., Mugabe i Tsvangirai podpisali tzw. Globalne Porozumienie Polityczne, w wyniku którego powstał rząd jedności. W lutym 2009 r. lider Tsvangirai został premierem, Mugabe utrzymał stanowisko prezydenta. MDC objęło kilka kluczowych ministerstw, w tym finansów, a jedną z najważniejszych decyzji nowego szefa tego resortu Tendai Bitiego było zaprzestanie drukowania waluty zimbabweńskiej i przejście na amerykańskiego dolara i południowoafrykańskiego randa.

Od tego momentu życie zaczęło wracać do normy, przynajmniej w sferze gospodarczej. Szpitale i szkoły wznowiły działalność, nauczyciele, lekarze, pracownicy urzędów znów zaczęli dostawać pensje. Dziś, pięć lat po odbiciu się od dna, w Zimbabwe inflacja wynosi poniżej 5 proc., gospodarka rozwija się w tempie nawet 7 proc. rocznie; produkcja niektórych upraw, zwłaszcza tytoniu, wraca do wysokiej normy.

DESPOTA OGRYWA KONKURENCJĘ

Rzecz w tym, że Morgan Tsvangirai nie potrafił uzyskać żadnej dywidendy politycznej z udziału w rządzie. Krytycy zarzucają premierowi, że jego głównym błędem było już samo wejście do rządu koalicyjnego w 2008 r. Osaczony przez Zachód, kraje afrykańskie i opozycję, Mugabe był wówczas najsłabszy w swej karierze i Tsvangirai – twierdzą jego krytycy – powinien był wycofać się z układu nawet za cenę pogłębienia kryzysu. Dziś mało kto pamięta, że jego decyzja była w gruncie rzeczy szlachetnym wyrazem uznania wyższości interesów państwa ponad interesami partyjnymi. Jednak z czasem szlachetność Morgana Tsvanigiraiego coraz bardziej wyglądała na nieporadność.

Od dnia inauguracji rządów, gdy dowódcy armii odmówili oddania mu honorów, Tsvanigirai godził się na bycie ofiarą Mugabego. Przez ostatnie pięć lat ani przez moment Mugabe nie stracił kontroli nad całym aparatem represji. To prezydent ma pod sobą policję, armię i niezwykle brutalną i sprawną służbę bezpieczeństwa i wywiadu. Tsvanigiraiemu nie udało się nawet nadkruszyć lojalności „żołnierzy” Mugabego. Okazało się, że rację mieli ci, którzy twierdzili, iż jedyną gwarancję zwycięstwa nad Mugabem dałyby wybory, w których nie wystartuje, a to najwyraźniej nastąpi dopiero po jego śmierci.

Dziś Morgan Tsvangirai znów dał się ograć staremu despocie, który teraz nie musiał nawet uciekać się do przemocy, jak przed pięciu laty. Wystarczyło kilka prostych, sprawdzonych trików: milion wyborców nie znalazło się na listach do głosowania (z rejonów, gdzie MDC mogło liczyć na poparcie). Kolejny trik: w kraju, gdzie średnia długość życia to 51 lat, na listach znalazło się 350 tys. osób w wieku powyżej 85 lat i 109 tys. powyżej stu lat, a nawet czynny oficer armii w wieku 135 lat. I tak dalej...

DŁUGOWIECZNY

Ale teraz to już nie ma znaczenia: Mugabe dostał prawie milion głosów więcej niż konkurent i nawet jeśli Tsvangiraiemu udałoby się dowieść w sądzie, że wybory były częściowo nieuczciwe, to przy skali swego zwycięstwa Mugabe nie ma się czego obawiać.

Wygląda na to, że Tsvanigirai i jego partia liczyli na to, iż wybory jakimś cudem odbędą się w sposób perfekcyjny. Mimo wczesnych sygnałów, że dochodzi do masowych nadużyć przy rejestracji głosujących, Tsvanigrai nie wycofał się z walki – wybierając, podobnie jak w 2008 r., drogę kompromisu i licząc na sądy, które (o czym powinien wiedzieć) są pod kontrolą ludzi Mugabego. Wielu krytyków Tsvangiraiego uważa, że jak na człowieka, który od założenia MDC w 1999 r. był regularnie bity, wielokrotnie aresztowany, oskarżany o zdradę stanu i zastraszany przez służby Mugabego, wykazał się on po raz kolejny naiwnością, brakiem wyobraźni i arogancką wiarą w zwycięstwo. Niewykluczone, że będzie go to kosztować utratę przywództwa w partii. A wszystkich Zimbabweńczyków kolejne lata rządów niereformowalnego despoty.

Mugabe może rządzić Zimbabwe do 94. roku życia – jeśli dożyje. Ale pochodzi z długowiecznej rodziny, więc rokowania ma dobre. Ma też tak wyraźną przewagę w parlamencie, że nie musi zapraszać nikogo do rządu – choć niewykluczone, że wspaniałomyślnie podaruje opozycji kilka symbolicznych posad. A Wielka Brytania, Unia Europejska i USA nie mają powodu, aby protestować przeciwko wynikowi wyborów. Wręcz przeciwnie: naturalne wydaje się teraz poluzowanie sankcji i włączenie Zimbabwe na powrót do wspólnoty „afrykańskich demokracji”.

Robert Mugabe może być z siebie dumny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2013