Afrykański Wałęsa

Polityczne burze w sąsiedniej RPA zagłuszyły wieść o śmierci jednego z najważniejszych i najbarwniejszych polityków Zimbabwe. Morgan Tsvangirai przegrał walkę z chorobą nowotworową. Przeżył 65 lat.

22.02.2018

Czyta się kilka minut

Morgan Tsvangirai przemawia podczas konferencji prasowej w Harare. Zimbabwe, czerwiec 2009 r. / Fot. Desmond Kwande AFP/EAST NEWS
Morgan Tsvangirai przemawia podczas konferencji prasowej w Harare. Zimbabwe, czerwiec 2009 r. / Fot. Desmond Kwande AFP/EAST NEWS

Do Lecha Wałęsy przyrównywano go, bo zanim stał się politycznym przywódcą, także był zwykłym robotnikiem, a polityczną karierę zaczynał od działalności w związkach zawodowych. Pochodził z biednej rodziny i jako najstarszy z dziewięciorga rodzeństwa musiał rzucić szkołę i gdy miał szesnaście lat pójść do pracy w kopalni niklu. Zajęty utrzymywaniem rodziny, nie mógł sobie pozwolić na politykę. Później wyrzucali mu to wrogowie, wypominali, że w czas próby okazał się oportunistą. Niektórzy zarzucali mu wręcz tchórzostwo.

Zimbabwe nosiło wtedy jeszcze nazwę Rodezji i rządzone było przez rasistowski, biały rząd, który w 1965 roku ogłosił samozwańczą niepodległość, byle tylko nie dopuścić do tego, żeby władzę w tej brytyjskiej kolonii przejęła czarnoskóra większość. Tak, jak to się stało w Zambii, Nigerii czy Kenii. W tym samym roku, z terytorium sąsiedniej, niepodległej już Zambii, byłej Rodezji Północnej, wojnę zaczęli czarnoskórzy partyzanci z Rodezji. Wojna nasiliła się w latach siedemdziesiątych, a w 1980 roku zwycięscy partyzanci przejęli władzę w kraju i przechrzcili go na Zimbabwe. Partyzanccy weterani do dziś rządzą w Zimbabwe. Twierdzą, że póki żyją, nie pozwolą, by ktoś, kto nie walczył w partyzantce, stanął na czele zimbabweńskiego państwa.

Alternatywa dla rządzących

Tsvangirai (jego nazwisko wymawia się „Tszangirai”) do partyzantki nie poszedł. Zamiast tego zapisał się do związków zawodowych górników z kopalni niklu. Okazał się dobrym organizatorem oraz twardym i odważnym negocjatorem podczas targów z białymi, a potem czarnoskórymi dyrektorami kopalń o zarobki i warunki pracy. W niepodległym Zimbabwe zapisał się nawet do politycznej partii partyzantów, ZANU-PF, ale związkowe obowiązki, prędzej czy później musiały doprowadzić do tego, że władze zaczęły w nim widzieć przeciwnika, a potem także wroga.

Pod koniec lat 80. został wybrany na szefa centrali związkowej Zimbabweńskiego Kongresu Związków Zawodowych. Pierwszą dekadę świetnie mająca się gospodarka Zimbabwe nastarczała pieniędzy na socjalistyczną politykę Roberta Mugabego. W drugim dziesięcioleciu gospodarka, jedna z najwydajniejszych w Afryce, zaczęła zdradzać oznaki zadyszki, a Tsvangirai, stojący na czele swoich związkowców, zaczął organizować strajki i uliczne demonstracje przeciwko drożyźnie i niskim zarobkom, ale także korupcji i kumoterstwu rządzących. Mugabe, rządzący dotąd niepodzielnie i nie znoszący żadnej konkurencji, przed związkowcami Tsvangirai’a po raz pierwszy musiał ustępować.

Z każdym wygranym strajkiem gwiazda Tsvangirai’a świeciła coraz jaśniej. Młode pokolenie, zwłaszcza młodzi z miast, nie pamiętające już wojny wyzwoleńczej i nie czujące się dłużnikiem Mugabego, widziało w Tsvangirai’u swojego przywódcę i pierwszą, prawdziwą alternatywę dla rządzących.


STRONA ŚWIATA – czytaj analizy i reportaże Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie „Tygodnika Powszechnego” >>>


Zagrożenie dostrzegł w związkowcu także Mugabe. W 1989 roku Tsvangirai został po raz pierwszy aresztowany – za udział w antyrządowych rozruchach na stołecznym uniwersytecie. W 1999 roku, po kolejnych strajkach, które zmusiły Mugabego do nowych ustępstw, bojówka partyzanckich weteranów wdarła się do biur związkowych w śródmieściu Harare. Napastnicy zdemolowali biura, pobili Tsvangirai’a i próbowali wyrzucić go z wieżowca przez okno.

Tsvangirai, wciągany coraz bardziej w politykę, zarzucił w końcu działalność związkową i w 1999 roku założył Ruch na Rzecz Demokratycznej Zmiany. Stworzyli go opozycyjni politycy, związkowcy, działacze praw człowieka. Wsparcia Ruchowi udzielili też bogaci, biali farmerzy i przedsiębiorcy, którzy uznali, że polityka Mugabego prowadzi kraj do bankructwa.

Na początku roku 2000 Mugabe poniósł pierwszą polityczną porażkę. Doznał jej z rąk Tsvangirai’a, który podburzył rodaków, żeby odrzucili w referendum proponowany przez Mugabego projekt nowej konstytucji, zwiększającej władzę prezydenta i pozwalającej liczyć jego kadencje od nowa. Mugabe nigdy mu tego nie darował.

Przed zapowiedzianymi na czerwiec wyborami do parlamentu mówiono, że Ruch, pierwsza prawdziwa opozycja, nie jest bez szans na wygraną. Mugabe sięgnął po terror. Bojówki partyzanckich weteranów zaczęły najeżdżać na białe farmy. Na ofiary wybierali sobie tych farmerów, którzy otwarcie popierali Ruch. Mugabe nie tylko pozwalał zajmować farmy, ale zaczął wywłaszczać białych właścicieli. Obejmując w 1980 roku władzę zostawił im wszystko co mieli – farmy, fabryki, sklepy, domy – pod warunkiem, że nie będą się wtrącać w politykę. Uznał, że wspierając opozycję, dopuścili się zdrady.

Zainspirowany „Solidarnością”

Przed wyborami w czerwcu 2000 roku jedyny raz spotkałem Tsvangirai’s. Zapytany o Wałęsę przyznał, że inspirował się polską „Solidarnością”. „Przyglądaliśmy się jej losom” – odparł. – „Uznaliśmy, że wielki ruch społeczny trzeba przerodzić w partię polityczną zanim jeszcze przejmie rządy i zacznie się rozpadać na skłócone frakcje”. Tamte czerwcowe wybory, w których wróżono mu wygraną, Tsvangirai minimalnie przegrał. W debiucie jego Ruch wprowadził do parlamentu 57 posłów, rządząca partia ZANU-PF – 63, zdobywając przy tym tylko o jeden procent więcej głosów niż Ruch.

Tsvangirai twierdził, że zarówno tamte wybory, jak i prezydenckie z 2002 roku Mugabe sfałszował (wygrał ze związkowcem 56-42). Zaraz potem Mugabe wytoczył przeciwko niemu najcięższe działa. Wyzywał Tsvangirai’a od „chłopców na posyłki” dla białych państwa, sługusów imperialistów i Tony’ego Blaira. Urządził prowokację - podstawiony izraelski handlarz bronią miał wciągnąć Tsvangirai’a w rozmowę o obaleniu Mugabego, a tajna policja wszystko nagrywała ukrytą kamerą. Tsvangirai nie dał się podejść, ale i tak oskarżono go o zdradę stanu, za co groziła nawet kara śmierci. Sąd odrzucił jednak zarzuty, podobnie jak te o działalność wywrotową z roku 2002 i 2003.

Wybory parlamentarne z 2005 roku Ruch przegrał wyraźnie, 40-60, a w dodatku po elekcji rozpadł się na dwie frakcje: większą, kierowaną przez Tsvangirai’a, i mniejszą, Welshmana Ncube, który zarzucał byłemu związkowcowi autokratyczne ciągotki.

W 2007 roku Tsvangirai znów został aresztowany i skatowany przez policję, ale rok później, nie zrażony stanął do kolejnych wyborów prezydenckich przeciwko Mugabemu. Wygrał je, ale sędziowie odebrali mu zwycięstwo twierdząc, że nie zdobył ponad połowy głosów (48-43), co pozwoliłoby rozstrzygnąć rozgrywkę już w pierwszej rundzie. Zarządzono dogrywkę między Tsvangirai’em i Mugabem. Tsvangirai, choć wiedział, że został oszukany, był tak pewny zwycięstwa, że zgodził się zmierzyć z Mugabem po raz drugi. Nie docenił rywala. Zanim doszło do dogrywki, bojówki Mugabego dokonały prawdziwego pogromu zwolenników Ruchu i sterroryzowały kraj. Zginęło co najmniej dwustu działaczy opozycji. W geście bezsilności i protestu, na kilka dni przed wyznaczoną dogrywkę Tsvangirai wycofał się z wyborów. Mugabe wygrał walkowerem. Jemu z kolej cieszyć się ze zwycięstwa nie pozwoliła Unia Afrykańska i sąsiadka, Południowa Afryka, które uznając, że Mugabe przesadził z kantami i przemocą, pod groźbą sankcji zmusiły go, by podzielił się władzą z Tsvangirai’em.

Władza, która uderza do głowy

Związkowiec został premierem, a jego towarzysze ministrami w rządzie narodowej zgody. Mugabe dał jednak tylko stanowiska, ale całą władzę zachował dla siebie. Trzymał ich z dala od polityki, spraw wojska, policji, służb bezpieczeństwa. Posyłał po Tsvangirai’a gdy przyjeżdżali goście z Zachodu i trzeba było wyciągnąć od nich pieniądze na ratowanie zimbabweńskiej gospodarki. Mugabemu nie daliby ani grosza, Tsvangirai’owi niczego nie mogli odmówić. Dzięki dawnemu związkowcowi i jego zachodnim sprzymierzeńcom, gospodarka kraju stanęła na nogi, ale zasługi za to Mugabe przypisał i tak sobie. Tsvangirai’owi pozwalał chętnie korzystać z przywilejów władzy i zacierał ręce widząc, jak uderzają byłemu górnikowi do głowy. Suta pensja, służbowa limuzyna, rezydencja, karty kredytowe na reprezentacyjne wydatki sprawiły, że Tsvangirai zaczął ulegać pokusie życia w luksusie i zbytku. Nie miał go już kto powstrzymać, bo żona Susan, jego dobry duch, zginęła w 2009 roku w podejrzanych wypadku samochodowym, gdy auto Tsvangirai’ów zostało staranowane przez ciężarówkę. Mugabe pilnował tylko, żeby fotografie z każdego wystawnego przyjęcia u premiera, a także z każdej wizyty na herbatce w pałacu prezydenckim znalazły się obowiązkowo na pierwszych stronach gazet, a wiadomości o romansach Tsvangirai’a – w dziennikach rządowej telewizji.

Kolejni towarzysze Tsvangirai’a zaczęli odchodzić od niego, zarzucając mu już nie tylko apodyktyczność i nieodporność na pokusy władzy, ale także to, że tak łatwo dał się Mugabemu wykiwać i wykorzystać. Jasno świecąca gwiazda „zimbabweńskiego Wałęsy” zaczęła blednąć. W 2013 roku, w kolejnych wyborach, Tsvangirai znów przegrał z Mugabemu wybory prezydenckie (35-61), a Ruch z ZANU-PF – parlamentarne (30-62).

Po przegranej ponownie wrócił do sprawdzonej roli przywódcy opozycji, ale brakowało mu już dawnego entuzjazmu i siły. Protesty przeciwko Mugabemu wzięli na siebie nie związani z żadną partią duchowni, działacze praw człowieka i społecznicy. W 2016 roku Tsvangirai ogłosił, że choruje na raka i jeździ na terapię do Południowej Afryki. W styczniu, podczas kolejnej terapii w RPA ogłosił, że przyszła pora, żeby przekazać stery partii młodym. Ale nie wskazał następcy, a gdy umarł, trzej jego zastępcy natychmiast wszczęli bratobójczą wojnę o schedę po Tsvangirai’u, tytuł oficjalnego i wspólnego kandydata opozycji w nowych zapowiadanych na lipiec wyborach prezydenckich – pierwszych w historii Zimbabwe, w których nie wystartuje Mugabe, obalony jesienią w wyniku pałacowego przewrotu. Frakcyjne kłótnie w obozach opozycji ułatwią tylko wyborczą wygraną Emmersonowi Mnangagwie, listopadowemu pogromcy, a niegdyś „prawej ręce” Mugabego. Tony Leon, przywódca jednej z opozycyjnych partii w Południowej Afryce, powiedział kiedyś, że nic tak bardzo nie dzieli opozycji jak rozmowy o zjednoczeniu.

A Mugabe nie tylko pokonał i przechytrzył związkowca, ale i go przeżył. We wtorek, gdy z państwowymi honorami chowano Tsvangirai’a, Mugabe w swoim domu w Harare obchodził 94 urodziny.


Od redakcji: W pierwszej wersji artykułu zamieściliśmy nieprawdziwą informację o tym, iż Tony Leon nie żyje. W dniu 22 lutego 2018 r. nanieśliśmy stosowną poprawkę w powyższym tekście. Za pomyłkę przepraszamy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej