Mamo, zabiłem człowieka

Pierwszy raz w historii przed izraelskim sądem wojskowym stanął żołnierz, który zastrzelił rannego już palestyńskiego terrorystę. Czy stało się tak tylko dlatego, że nagranie trafiło do internetu?

27.02.2017

Czyta się kilka minut

Izraelski żołnierz Elor Azaria z matką podczas procesu sądowego. Tel Awiw, 21 lutego 2017. / Fot. EPA POOL / EAST NEWS
Izraelski żołnierz Elor Azaria z matką podczas procesu sądowego. Tel Awiw, 21 lutego 2017. / Fot. EPA POOL / EAST NEWS

Na filmiku 19-letniego wówczas sierżanta Elora Azarię – żołnierza armii izraelskiej, sanitariusza – widać niewyraźnie. Najpierw pomaga wsunąć do karetki nosze z rannym kolegą, którego chwilę wcześniej zaatakowało nożem dwóch palestyńskich terrorystów. Po chwili Azaria znów pojawia się w oku kamery. Spogląda na leżącego kilka metrów dalej, obezwładnionego już Palestyńczyka Abdela Fataha al-Szarifa. A potem, w ułamku sekundy, Azaria zdejmuje zawieszony na ramieniu karabin i z niewielkiej odległości strzela Abdelowi w głowę. Ciało Palestyńczyka podskakuje jak piłka, strumień krwi płynie wartko stromą ulicą.

Wyrok precedensowy

To, co zdarzyło się w Hebronie rankiem 24 marca 2016 r., być może zapadłoby w pamięć tylko świadkom zdarzenia. Być może centralne dowództwo izraelskiej armii – poinformowane o tym, co zrobił Azaria, już 45 minut po zdarzeniu – wyciągnęłoby wobec niego jakieś konsekwencje, ale zachowując dla siebie fakt takiego dochodzenia. Tak czy inaczej – wtedy świat nie dowiedziałby się o sprawie.

Mogłoby się tak stać, gdyby nie to, że scenę sfilmował palestyński aktywista izraelskiej organizacji „B’tselem”, która monitoruje przypadki łamania praw człowieka przez żołnierzy armii izraelskiej na Zachodnim Brzegu Jordanu.

Organizacja, którą członkowie rządu Benjamina Netanjahu zwykli nazywać antyizraelską, wrzuciła film do internetu wczesnym popołudniem. Momentalnie podchwyciły go wszystkie elektroniczne media, a następnego dnia – czołówki izraelskich gazet. Film „rozlał się” po sieci i wzbudził ogromne emocje: oto zdarzenie, o którego powtarzalności od lat krzyczała izraelska lewica, obejrzano na własne oczy na ekranach laptopów czy smartfonów.
Gdy w miniony wtorek, 21 lutego – niemal rok po zdarzeniu – sąd wojskowy w Tel Awiwie skazywał Elora Azarię na 18 miesięcy pozbawienia wolności, tysiąc Izraelczyków stojących w proteście po drugiej stronie ulicy załamało ręce. Rodzice Al-Szarifa w rezygnacji spoglądali na telewizyjną relację z procesu.

Wydaje się, jakby na ten jeden moment wszystkich izraelskich i palestyńskich rodziców połączył smutek. Bo sprawa Azarii dotknęła ich osobiście – niezależnie od tego, jak oceniali wyrok – w tym, co zaszło w Hebronie, mogły przecież uczestniczyć ich własne dzieci. W dodatku Azaria stał się pionkiem w grze między politycznymi przeciwnikami, dowódcami armii, mediami i opinią publiczną.

A wreszcie: po raz kolejny w sprawie śmierci Palestyńczyka-terrorysty Izraelczycy skupili się na sobie.

Zasłużył na śmierć

Być może wszystkim byłoby łatwiej, gdyby Azaria okazał skruchę. Albo gdyby dowódca jego kompanii, major Tom Neeman, nie zeznał w czasie przesłuchania, co Azaria odpowiedział mu na pytanie, czemu oddał strzał. Pytanie padło w chwilę po wydarzeniu. Odpowiedź brzmiała: „Ten terrorysta był żywy, a zasłużył na śmierć”.

Znając reguły obowiązujące w wojsku w podobnych sytuacjach, na swoją obronę Azaria twierdził, że wciąż widział zagrożenie. Że nóż, którym terrorysta uprzednio zaatakował, wciąż leżał w zasięgu jego ręki, a jego ubiór mógł wskazywać na ukryty pod nim pas szahida. Z relacji majora Neemana wynikało jednak, że nóż leżał w sporej odległości, zagrożenie bombowe zostało już wcześniej wykluczone, a reakcja Azarii była nieuzasadniona.

Neeman stwierdził też, że zauważył wcześniej ruchy głowy postrzelonego i obezwładnionego już przez żołnierzy Palestyńczyka – na pewno więc żył, zanim Azaria sięgnął po karabin. Ostateczne słowo należało do patologów: potwierdzili oni, że przyczyną śmierci Palestyńczyka był strzał Azarii.

Dlaczego więc żołnierz zabił? Śledztwo sugeruje odpowiedź dość złożoną. Służbę w Hebronie, jednym z najbardziej niebezpiecznych punktów na mapie konfliktu palestyńsko-izraelskiego, Azaria zaczął na krótko przed zabójstwem Al-Szarifa. Koledzy i rodzina zeznawali, że nie radził sobie ze stresem. Zdarzenie rozegrało się w trudnym dla żołnierzy okresie na przełomie roku 2015 i 2016 – w czasie wzmożonych ataków ze strony nożowników i terrorystów używających do zabijania aut osobowych. Koledzy Azarii mówili podczas śledztwa, że był to czas wzmożonego napięcia i poczucia ogólnego wyczerpania.

Zanim po trwającym niemal rok procesie sąd uznał Azarię winnym, prokurator postanowił zmienić kwalifikację czynu: z morderstwa na nieumyślne spowodowanie śmierci. W uzasadnieniu wyroku sędziowie napisali jednak, że Azaria złamał wojskowe zasady użycia siły: działał z intencją zabicia Palestyńczyka, a nie dlatego, że czuł się zagrożony. Motywacją miała być chęć odwetu za to, że terrorysta zaatakował jego przyjaciół z oddziału i jednego ranił. Sędziowie zwrócili też uwagę na fakt, że w śledztwie sierżant wielokrotnie zmieniał zeznania i że nie miały one odzwierciedlenia w materiale filmowym, który stał się jednym z dowodów.

Dziecko nas wszystkich

Na dzień przed ogłoszeniem wymiaru kary najpopularniejszy w Izraelu program satyryczny „Erec nehederet” („Świetny kraj”) we właściwy sobie sposób skomentował sprawę. Aktor grający Azarię zaśpiewał do melodii piosenki „Mama” Freddiego Mercury’ego słowa: „Mamo / zabiłem człowieka / zabiłem jak wielu innych żołnierzy / ale tylko ja zostałem nagrany”.

W sytuacji zagrożenia izraelski żołnierz ma prawo zabić napastnika, jeśli nie da się go obezwładnić i zneutralizować. W wyniku tego działania podczas fali ataków na przełomie 2015 i 2016 r. na Zachodnim Brzegu Jordanu ginęło wielu palestyńskich terrorystów. Sprawa Azarii ujawniła inny problem: zabijania napastników już zneutralizowanych. Choć organizacje praw człowieka i lewicowe środowiska sygnalizowały go już wcześniej, nie przedostał się on do szerokiej opinii publicznej. Dopiero wideo z Hebronu zaczęło prawdziwą dyskusję o tym, co wolno, a czego nie wolno izraelskiej armii.

Gdy sąd wojskowy orzekał winę Azarii (stało się to jeszcze na początku stycznia, teraz zaś ogłoszono wysokość kary), w tłumie przed budynkiem sądu wybuchła panika. Zgromadzeni krzyczeli i płakali, doszło do starć z policją. Rozżaleni rodzice mówili mediom, że boją się teraz posłać dzieci do wojska, skoro państwo, które kieruje je na wojnę, nie potrafi później stanąć w ich obronie. Demonstrujący nazywali Azarię „dzieckiem nas wszystkich”. Kontrdemonstranci przekonywali z kolei, że wyrok jest śmiesznie niski.

Cudze cierpienie

Dowództwu izraelskiej armii zapewne zależało na jasnym sygnale: że wojsko nie uznaje kompromisów w kwestii zasad użycia siły i że orzeczenie o winie żołnierza ma być tego dowodem. Ale prawicowi politycy od razu uznali to za próbę oczyszczania na siłę izraelskiego wizerunku w oczach świata, za pomocą pokazowego procesu. Wyrazili solidarność z Azarią, apelując o uznanie dla jego determinacji. Z kolei dla lewicy czyn Azarii to tylko kolejny argument potwierdzający tezę, że „najbardziej moralna armia świata” jest nią tylko w tym sloganie, zaś w rzeczywistości Izrael regularnie łamie na Zachodnim Brzegu prawa człowieka.

Sprawa doprowadziła do dymisji ministra obrony Mosze Jaalona, który od początku krytykował postawę Azarii i wspierał uczciwy proces sądowy. Zastąpił go znany z radykalnej postawy wobec Palestyńczyków Awigdor Lieberman, który obrał tu inny kierunek: stanął po stronie żołnierza i zaapelował o pomoc dla niego w przypadku niekorzystnego werdyktu.

W debacie wokół Azarii powracał co chwila wątek cierpienia rodziny – jego rodziny. W publicznych wystąpieniach rodzice sierżanta mówili, że stres związany z procesem przekracza ich siły fizyczne i psychiczne. Rodzina Azarii stała się przedmiotem publicznego współczucia, a słowa wsparcia przekazywali jej politycy z różnych opcji. Osobiście zadzwonił do niej też premier Netanjahu.

W całym tym zamieszaniu skupieni na sobie Izraelczycy nie zwrócili większej uwagi na rodzinę Al-Szarifa – napastnika, a potem ofiary hebrońskiej tragedii. Rozczarowana wymiarem kary i zmianą kwalifikacji czynu (z morderstwa na nieumyślne spowodowanie śmierci), zapowiedziała ona odwołanie do trybunału w Hadze. Kolejne relacje z Tel Awiwu oglądała już z obojętną rezygnacją: w Autonomii Palestyńskiej nikt nie wierzył w sprawiedliwy wyrok izraelskiego sądu. Kwestia drugiego terrorysty, który wraz z Al-Szarifem zaatakował izraelskich żołnierzy (również nożem) i zginął pierwszy, została przez media niemal przemilczana.

Izrael podzielony

Mimo że wyrok ogłoszony przez sąd (przypomnijmy: tylko półtora roku więzienia, a także degradacja) okazał się niższy od przewidywanego – prokurator żądał 3-5 lat – obrona zapowiada apelację. Izraelskie media lewicowe uznały tę karę za nieproporcjonalnie niska. Przypomniały, że np. za palenie marihuany na służbie żołnierz może dostać 11 miesięcy.

Media zwracają też uwagę na fakt, że jest to pierwszy przypadek, aby przed sąd trafił żołnierz oskarżony o zabicie zranionego już terrorysty. Wcześniej na palcach rąk można policzyć przypadki oskarżeń wobec izraelskich żołnierzy zabijających Palestyńczyków – zwykle kończyły się one ograniczeniem wymiaru kary do minimum.

Gdy w zeszłym tygodniu Azaria wchodził do sądu w blasku fleszy, uśmiechał się. Nie wiadomo, dlaczego – czy w reakcji na stres, czy wobec wsparcia, które okazała mu opinia publiczna i ludzie zgromadzeni pod budynkiem sądu. Wyrok przyjął spokojnie otoczony przez przyjaciół i rodzinę. Bez przerwy obejmowała go matka. Na paznokciach namalowała słowa „gibor szel ima”. Po hebrajsku: „bohater mamy”.

Ale nie tylko mama ma bohatera – na to miano Azaria zasłużył też w oczach wielu Izraelczyków. Dwie trzecie badanych w ankiecie telewizyjnego kanału drugiego wsparło postulat jego ułaskawienia. Zwrócili się z nim do prezydenta Reuwena Riwlina politycy prawicy, nieoczekiwanie wsparci przez niektórych lewicowców. Jedną z tych niespodzianek była Shelly Jakimowicz, członkini lewicowej Unii Syjonistycznej. Uzasadniając swoją prośbę argumentowała, że „wąskie ramiona młodego żołnierza nie są w stanie unieść ciężaru” niezwykle ostrej debaty, jaka po raz kolejny podzieliła izraelskie społeczeństwo.

Sieć nie zapomina

Chcąc nie chcąc, Azaria stał się celebrytą. Symbolem poplątania granic między tym, co w wojsku dozwolone, a tym, co karygodne. Debata, jaka rozpętała się nad jego głową, postawiła polityków w roli sędziów, troskliwych rodziców i łaskawych władców – a nie tam, gdzie właściwie powinna była ich postawić: przed sądem.

Bo karny do tamtej chwili żołnierz Elor Azaria nie wymyślił sobie przyzwolenia na swój czyn. O tym, że żaden terrorysta nie powinien wyjść cało z miejsca zdarzenia, słyszał często od prawicowych polityków – dla nich słowa są siłą, za którą nie ponoszą odpowiedzialności. Nie ulega wątpliwości, że to ich postawa w pierwszej kolejności winna jest niemoralnych czynów młodych Izraelczyków, którzy zetknęli się lub w przyszłości zetkną się ze służbą wojskową w tak szczególnych okolicznościach, jak ma to miejsce np. na Zachodnim Brzegu.

Ale sprawa hebrońska pokazała też jeszcze jedno: że internet nie zapomina. I że tak długo, jak nagrania z Zachodniego Brzegu Jordanu będą krążyły po sieci, każde zapewnienie polityków o „najbardziej moralnej armii świata” będzie uważnie brane pod lupę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2017