Lipski murem podzielony

Jeśli ktoś zastanawia się, czy jest w Polsce zapotrzebowanie na lewicę spod znaku demokratycznego socjalizmu, powinien dobrze przemyśleć losy PPS w ostatnich 30 latach.

10.06.2019

Czyta się kilka minut

Jan Józef Lipski legitymowany przez milicję. Rocznica wybuchu powstania  w getcie warszawskim, 17 kwietnia 1983 r. / WOJTEK LASKI / EAST NEWS
Jan Józef Lipski legitymowany przez milicję. Rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim, 17 kwietnia 1983 r. / WOJTEK LASKI / EAST NEWS

Bernie Sanders zawalczy o prezydenturę USA. Jeremy Corbyn może zostać następnym premierem Wielkiej Brytanii. W Meksyku Andrés Manuel López Obrador (zwany AMLO) został już prezydentem. Co łączy tych polityków? Deklarują się jako „demokratyczni socjaliści”. To jedna z najgorętszych propozycji politycznych ostatnich lat. O czym niedawno (z mieszanką przestrachu i zaciekawienia) pisał na okładce nawet londyński „The Economist”.

Ale dlaczego nie w Polsce? Aby odpowiedzieć na to pytanie, wybierzmy się w małą podróż w czasie do początków III RP. Okazją niech będzie osnące zainteresowanie tym zapomnianym rozdziałem przemian, który wiąże się ze wzlotem i upadkiem Polskiej Partii Socjalistycznej. Najnowszym tego przejawem jest świetna biografia Jana ­Józefa Lipskiego autorstwa historyka Łukasza Garbala.

Co to jest Solidarność?

Listopad 1986. 23-letni opozycjonista Grzegorz Ilka jest poirytowany postawą solidarnościowej „starszyzny”. „Prawda jest brutalna. Solidarność w ogóle nie zajmuje się dziś sprawami pracowniczymi. Jeżeli nie podejmie się tego tematu, to za chwilę opozycja straci kontakt z zakładami pracy” – alarmuje w liście przesłanym do Londynu do Lidii Ciołkoszowej, ostatniej żyjącej członkini władz przedwojennej PPS. Ilka jest zafascynowany etosem tej partii, połączeniem w jeden polityczny pakiet trzech tęsknot jego pokolenia: wolności politycznej, równości społecznej i niepodległości Polski. Swoje listy podpisuje „A.G. Rawicki” – od więzienia w Rawiczu, w którym komuniści zamęczyli Kazimierza Pużaka. Frustracja nie jest bezpodstawna. Na łamach podziemnej prasy toczy się poważny spór. „Solidarność znaczy dziś reforma” – pisze w wydawanym przez Region Mazowsze tygodniku „Wola” Tomasz Litwin. To pseudonim, za którym kryje się wówczas 32-letni Michał Boni, wkrótce jeden ze współtwórców polskich przemian. Ilka organizuje odpowiedź pt. „Solidarność znaczy obrona praw pracowniczych”. To głos Grupy Politycznej Robotnik. Jej trzon stanowią 20-, 30-latkowie: Piotr Ikonowicz, Cezary Miżejewski, Tomasz Truskawa, Małgorzata Motylińska i inni.

To pierwszy ważny trop. Bo zgodnie z kanoniczną opowieścią o polskim przełomie pomysł skoku na główkę w wolnorynkowy kapitalizm zrodzi się dopiero trzy lata później. Historia przypomniana w biografii Lipskiego temu przeczy. Choć nazwisk Balcerowicz czy Sachs nikt tu jeszcze nie wymienia, to kierunek przemian zostaje już wówczas wyznaczony. „Młodzi” chcą sformułować alternatywę. Do tego potrzebują jednak sojuszników w gronie solidarnościowych „starych”. Bardzo liczą na Jacka Kuronia, ale ten kluczy. „Jemu się marzy Polska Partia Solidarność. Oczywiście pod kierunkiem jego i kolegów” – zżymają się po rozmowie z Kuroniem latem 1987 r.

Trochę na zasadzie drugiego wyboru trafiają na Jana Józefa Lipskiego. Opozycyjnego intelektualistę o pięknej karcie (Szare Szeregi, powstanie warszawskie, List 34, KOR), dysponującego wielkim autorytetem. Dzięki umiejętności łączenia różnych dysydenckich środowisk Lipskiego nazywa się czasem „prezydentem opozycji”. JJL zapala się do współpracy z młodymi. 15 listopada 1987 r. w świetlicy Pracowniczych Ogródków Działkowych przy ul. Odyńca w Warszawie gromadzi się ok. 40 osób. Podjęły uchwałę o powołaniu Polskiej Partii Socjalistycznej. „Zaczyna się dyskusja o kształcie przyszłej Polski. Byłoby dziwne, niezdrowe i niebezpieczne, gdyby zabrakło w niej głosu polskiej lewicy” – tłumaczy Lipski w wywiadzie dla rozgłośni Głos Ameryki.

Podpalacze

Do niedawna wokół PPS Lipskiego panowała atmosfera jak ze szkolnej akademii. Oficjalnie wszyscy (od Adama Michnika po Jarosława Kaczyńskiego) czują się jego uczniami. Jednocześnie tylko niewielu zadało sobie trud opowiedzenia historii tej niecodziennej formacji.

– Teraz to faktycznie wszyscy nas po plecach poklepują – mówi Cezary Miżejewski. Rocznik 1964, przyjaciel Ilki z czasów uniwersyteckich, w PPS od początku. – Ale wtedy wcale nie było miło. Wtedy byliśmy dla wierchuszki Solidarności „oszołomami” i „podpalaczami Polski” – dodaje.

– Niszczyli nas, jak tylko mogli. Zwłaszcza świta premiera Mazowieckiego i familia Geremka – uważa Adrian Stankowski, rocznik 1966, wówczas rzecznik prasowy PPS. Nawiązuje rzecz jasna do tekstu Piotra Wierzbickiego „Familia, świta, dwór” z grudnia 1989 r., w którym tak nazwano koterie w łonie solidarnościowej władzy. Ta pierwsza sprzymierzy się niebawem z tą drugą przeciwko „dworowi” Lecha Wałęsy, i to będzie słynna wojna na górze.

– Byliśmy konkurencją, również jeśli chodzi o finanse. Unia Demokratyczna na początku lat 90. stosowała we Francji dopisek „parti socialiste”. To pomagało zbierać fundusze i dominować opinię publiczną. W Polsce natomiast uważali nas za skansen i tak traktowali. Dzięki mediom głównego nurtu tak też byliśmy postrzegani – to z kolei głos Zuzanny Dąbrowskiej, wówczas członkini władz partii, a dziś dziennikarki „Rzeczpospolitej”.

Niechęć do PPS miała dwie głębsze przyczyny. Po pierwsze, partia Lipskiego pryncypialnie odrzucała legitymację Okrągłego Stołu do bycia mitem założycielskim nowej Polski. W następnych miesiącach to PPS głośno domagał się jak najszybszego dokończenia procesu demokratyzacji. „To jeszcze nie jest niepodległość!” – mówił Lipski w Londynie 4 lipca 1989 r. To ironia losu, że dziś opór wobec zbyt łatwego dogadywania się z komunistami kojarzy się nie z PPS, lecz z Jarosławem Kaczyńskim, który był przy Okrągłym Stole jednym z ważniejszych graczy.

Ale był jeszcze drugi powód wrogości wobec PPS. To opór przeciw terapii szokowej Leszka Balcerowicza. Spełniała się wizja, przed którą Ilka przestrzegał trzy lata wcześniej Ciołkoszową. Zazwyczaj słyszymy przy tej okazji, że „nie było wtedy żadnej alternatywy”. Samo istnienie PPS jest jednak żywym dowodem, że taka alternatywa istniała. Protestował Lipski w parlamencie (w 1989 r. został wybrany senatorem z okręgu radomskiego). W prowadzonej w ekspresowym tempie debacie nad planem Balcerowicza mówił, że Polska po terapii szokowej będzie bardziej przypominała Brazylię niż Niemcy. Lipski jako jeden z pierwszych mówił o „uwłaszczaniu się nomenklatury na majątku publicznym”. W zasadzie antycypował retorykę, którą dopiero po roku 1992 podejmą Jarosław Kaczyński i Jan Olszewski.

Wiosną 1991 r. Lipski pojechał do Londynu na kontrolę stanu serca. Po powrocie ujawniły się komplikacje. Konieczna była operacja. Lipski zmarł w wyniku powikłań. Jego partia tej śmierci też w zasadzie nie przeżyła. W 1993 r. pęknie nieodwołalnie. Jednak już wcześniej widoczne były napięcia. „Chciałem nawet do PPS wstąpić, ale akurat nie było mnie w Warszawie, jak ją zakładali. Po dwóch tygodniach już wiedziałem, że nie wstąpię, bo tam się zaczęły straszne awantury i podziały” – mówił kilka lat temu Zbigniew Romaszewski w autobiograficznej rozmowie z Piotrem Skwiecińskim. Biografia Łukasza Garbala pokazuje, że nie zawsze te podziały były tylko winą gorących głów młokosów czy też ich wybujałych ambicji. Bardzo często waśnie podsycały celowo PRL-owskie służby, zwłaszcza na początku działalności PPS, gdy władza bardzo się tej próby zajścia z lewej flanki obawiała. W wyborach 1991 r. zdezorientowani śmiercią „prezydenta” działacze kandydowali z list Solidarności Pracy (z której wyrośnie wkrótce Unia Pracy). W 1993 r. z list SLD do Sejmu weszło trzech pepesowców. Dla wielu sojusz z dawnym wrogiem był zdradą. Na dodatek postkomuniści stopniowo sobie przystawkę okiełznali i spałaszowali. Dziś PPS formalnie istnieje, ale nie odgrywa już najmniejszej roli.

Scheda po Pużaku

16 marca 2019 r. zmarł Grzegorz Ilka. Ten sam, który pod koniec lat 80. w zasadzie wymyślił PPS. Teoretycznie powinien być w ostatnich latach u szczytu politycznej aktywności. Wyszło inaczej. Próbował działać w OPZZ, ale skarżył się na skostnienie związkowej centrali. Pod koniec lat 90. zakładał Konfederację Pracy – pierwszy w Polsce związek zawodowy, który zajął się obroną ludzi do tej pory nieuzwiązkowionych – choćby pracowników hipermarketów. Żył ubogo.

Nad grobem przemawiał jego przyjaciel Cezary Miżejewski. On przynajmniej zaliczył epizod poselski (1993-97). Był też doradcą SLD-owskiego ministra pracy ­Jerzego Hausnera. Dziś jest przewodniczącym Ogólnopolskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych. Pytany o to, kto dziś najlepiej wyraża ducha dawnego PPS, bez wahania wskazuje na Partię ­Razem. Podobnego zdania jest Zuzanna Dąbrowska. Ostatnio z Razem siły zjednoczył po kilku latach wzajemnej nieufności polityczny wiarus Piotr Ikonowicz, przywódca PPS po śmierci Lipskiego i sprawca porozumienia z SLD w roku 1993.

Ale powiedzieć, że Razem to PPS na miarę potrzeb i możliwości XXI wieku, byłoby uproszczeniem. Znacząca grupa PPS-owskich towarzyszy jest dziś politycznie zupełnie gdzie indziej. Krzysztof Karwowski jest dyrektorem Agencji Kreacji Publicystyki i Dokumentu w TVP, a tym samym jednym z najbliższych współpracowników prezesa Jacka Kurskiego. W TVP był już za pierwszego PiS. – Jestem socjalistą z krwi i kości. Z wieloma kolegami nadal mówimy do siebie „towarzyszu” – deklaruje. – Widział pan film Andrzeja Fidyka „Ostatki”? – pyta. To dokument pokazujący dwie równoległe opowieści. Zgromadzonych w Pałacu Kultury delegatów na ostatni zjazd PZPR oraz demonstrantów robiących im kocią muzykę na zewnątrz. – Ja tam niosę flagę z napisem „Wolność Równość”. „Niepodległość” dorobiliśmy później – dodaje.

Jego dalsze ideowe losy wiodły przez Ligę Republikańską i do mediów i prywatnego biznesu. Na pytanie o to, kto dziś wyraża ducha PPS w polskiej polityce, Karwowski odpowiada: – PiS nie oddaje jego ducha w stu procentach, ale proszę pokazać realną alternatywę! Wiosna Biedronia z jej antyklerykalnymi obsesjami? Razem, które chciałoby się zbuntować, ale tak, żeby ich „Gazeta Wyborcza” za bardzo nie zganiła?

Karwowski nie jest wyjątkiem. Jacek Pawłowicz (rocznik 1963) odpowiadał za budowanie partyjnych struktur w Płocku. Działał też we Wszechnicy Robotniczej. Potem pisał książki historyczne (m.in. o rotmistrzu Pileckim). W grudniu został dyrektorem Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL w Warszawie, które powstaje na terenie dawnego Aresztu Śledczego przy ul. Rakowieckiej. Z kolei Tomasz Truskawa (rocznik 1965) to jeden z filarów Grupy Politycznej Robotnik (podobnie jak Ilka, Ikonowicz i Miżejewski). Razem nie tylko zakładali PPS, ale również ­tworzyli ­podziemne wydawnictwo im. Olofa Palmego. Potem Truskawa był związkowcem. Dziś można go usłyszeć w roli komentatora w Telewizji Republika. Pisywał też w „Gazecie Polskiej Codziennie”. Z „GPC” związany jest także dawny rzecznik PPS Adrian Stankowski, który regularnie komentuje wydarzenia polityczne w „Wiadomościach” TVP. Także on przekonuje, że to PiS jest dziś najbardziej prawowitym spadkobiercą PPS Jana Józefa Lipskiego – a w pewnym sensie także Ciołkosza i Pużaka.

Najmniej byłych pepesowców znajdziemy dziś po stronie liberalnej. Najbardziej prominentny z nich to legendarny wrocławski opozycjonista Józef Pinior, który (via Unia Pracy) znalazł się w orbicie Platformy Obywatelskiej – z jej poparciem zasiadał w Senacie w latach 2011-15.

Prawica i lewica na nowo

W Polsce pytania o brak lewicy śmiało odwołującej się do socjalizmu demokratycznego zazwyczaj spotykają się z dwojaką odpowiedzią. Pierwsza brzmi: demokratycznych socjalistów w Polsce nie ma, bo polskie społeczeństwo takiej idei nie potrzebuje. A nawet jeśli potrzebuje, to z przyczyn historycznych (wspomnienie PRL) nie jest go w stanie zaakceptować. Odpowiedź druga: opcja demokratycznego socjalizmu wychodzi od ostrego rozgraniczenia na prawicę i lewicę. A ten podział nie pasuje do dzisiejszych czasów.

Historia PPS i jego ludzi przeczy temu stereotypowi. Dowodzi, że przez cały okres III RP istniał i do dziś istnieje popyt na socjalistyczne myślenie. A że nikomu nie udało się go zagospodarować w stu procentach? Tak bywa w polityce. Ci, którzy wygrali wojnę o ideowy rząd dusz po roku 1989, inaczej zdefiniowali pojęcia prawicy i lewicy. Socjalistyczni pogrobowcy Lipskiego byli tego podziału największymi przegranymi. Bo to przez ich ideowy dom przeszedł nowy mur politycznego podziału. Ci, co zatrzymali się po jednej stronie, zostali okiełznani, a potem wyrzuceni na margines obozu liberalnego. Ci drudzy roztopili się w oceanie obecnego PiS. Może jeszcze coś kiedyś razem zdziałają. Oni albo ich następcy. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2019