Lipowe wrota

Kiedyś kreowała wyobrażone światy na potrzeby reklamy, dziś pisze ikony – okna do innego świata.

27.06.2017

Czyta się kilka minut

Paulina Krajewska / Fot. Zofia Cieślik
Paulina Krajewska / Fot. Zofia Cieślik

Leciałam kiedyś samolotem. Spojrzałam przez ramię pasażerom z prawej i z lewej strony. Rozejrzałam się. Właściwie wszyscy trzymali przed sobą tablety lub telefony i grali w jakieś gry. Kiedy jeszcze pracowałam w reklamie, zajmowałam się m.in. projektowaniem graficznym. I przyszło mi do głowy, że grafika gier to być może obrazy, które najbardziej przemawiają do współczesnych ludzi. A te moje ikony, dla mnie takie ważne i osobiste, dla świata są zupełnie niezrozumiałe – mówi Paulina Krajewska, artystka, która niedawno zaprezentowała swoje prace w Muzeum Archidiecezji Krakowskiej.

Długo zastanawiała się nad tą wystawą. Do tej pory ikony pokazywała tylko najbliższym, a przede wszystkim przebywała z nimi sam na sam. Każda jest owocem wielomiesięcznej, mozolnej pracy. I modlitwy, bo kiedy je pisze, zawsze towarzyszy jej otwarte Pismo Święte. To, co ostatecznie znajdzie się na lipowej desce, jest odbiciem medytacji nad daną sceną. Czasem nawet jedno, z pozoru mało istotne słowo, kiedy zostanie przeniesione na ikonę, otwiera bogactwo znaczeń.

Tak było z ikoną „Modlitwa w Ogrójcu”: ciemne tło, w prawym dolnym rogu klęcząca postać Chrystusa w czerwonej szacie, pogrążonego w modlitwie, z symbolizującą Ducha Świętego gołębicą w smukłych dłoniach, gdzieś na horyzoncie pojedyncze światełka.

– Pisałam ją w bardzo trudnym okresie mojego życia. Czułam, że stoję przed czymś, co mnie przerasta, na co nie jestem gotowa. Wielokrotnie wracałam wtedy do opisu modlitwy w Ogrójcu z Ewangelii według św. Jana. W pewnym momencie zwróciłam uwagę na słowa: „Judasz, otrzymawszy kohortę oraz strażników od arcykapłanów i faryzeuszów przybył tam z latarniami, pochodniami i bronią”. Te światła na horyzoncie to właśnie odblask latarni Judasza i jego towarzyszy. Światło to na ikonie zawsze znak Bożej obecności. Uderzyło mnie, że w tę ciemną noc jedynym światłem, które dostrzega Jezus, są pochodnie Jego oprawców. Na ikonie celowo znalazło się tyle światełek, ile jest stacji Drogi Krzyżowej. Oto Jezus prosi Ojca o światło, a jedynym światłem, które dostrzega, jest droga prowadząca do śmierci. Bo czasem Bóg objawia się też przez to, co po ludzku jest nie do przyjęcia – opowiada Paulina Krajewska.

Jej ikony są niewielkie i minimalistyczne. Często skomponowane tak, że zminiaturyzowane postaci lub sceny ulokowane są na rozległym monotonnym tle. Daleko im do spektakularnej grafiki z najnowszych gier. Nie są jak tło do strzelanek lub wypełniania questów. Przyciągają za to niezwykłą grą światła i cienia. Każą się zatrzymać, przyjrzeć najdrobniejszym szczegółom, zapatrzeć w pełne emocji gesty Matki Boskiej lub samego Chrystusa. Zmuszają do refleksji. Przenoszą w inny świat.

– Doszłam do wniosku, że nie mogę tego doświadczenia zatrzymywać wyłącznie dla siebie. Stąd ta wystawa – mówi Paulina.

W Muzeum Archidiecezjalnym w księdze pamiątkowej ktoś napisał do artystki: „Jesteś jak pryzmat, przez który ON ukazuje swoje barwy”.

Pustka wypełniona

Ikoną zainteresowała się już we wczesnej młodości.

– Nie, nie byłam wtedy bardzo wierząca – opowiada – ale coś mnie w tej sztuce zafascynowało. Sama idea, że jesteś tylko narzędziem dla oddania Boskiego piękna, że możesz sięgnąć poza granice własnego talentu i sztuki wyrazu. O tym marzy chyba każdy artysta.

Odwiedzała więc wystawy ikon, zbierała albumy. Z czasem zapomniała o tej fascynacji. Nie mogła się spodziewać, że po latach wróci ona do niej z jeszcze większą siłą. Ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie, ale formalna edukacja artystyczna zniechęciła ją do malowania. Po studiach pracowała w reklamie: najpierw jako grafik, potem zaczęła tworzyć własne scenariusze reklam telewizyjnych.

– Ta praca mnie wciągnęła. Lubiłam kreować piękne, barwne światy, opowiadać historie. Wszystkie elementy musiały do siebie pasować: strona wizualna, teksty, muzyka. To obudziło we mnie twórcze zdolności. Sama byłam zaskoczona, że mam aż tak bujną wyobraźnię. Dopiero teraz po latach widzę, jak mocno angażowała mnie ta praca. Kiedy szłam ulicą, obserwowałam po drodze wszystkie billboardy. Kiedy odwiedzałam rodziców i oglądaliśmy razem telewizję, nie pozwalałam im przełączać na inną stację w trakcie bloków reklamowych. Musiałam zobaczyć, co nowego wymyśliła konkurencja – mówi Paulina.

Po pewnym czasie zaczęła jednak dostrzegać ciemne strony tego zawodu. To, że o człowieku trzeba myśleć w kategoriach grupy docelowej, targetu. Że sprzedając mu określony produkt, zawsze odnosi się do jego innych, większych potrzeb i pragnień: bezpieczeństwa, statusu, udanego życia rodzinnego, szczęścia. I że tak naprawdę zawsze daje się mu złudzenie, że ich zaspokojenie może sobie po prostu kupić.

– Może to za daleko idące porównanie, ale skojarzyło mi się to trochę z pokusami, którym poddany był Jezus na pustyni. Zaczęło mi to przeszkadzać dopiero po moim nawróceniu – dodaje po chwili.

Tak jak na tradycyjnych ikonach nigdy nie przedstawia się samej sceny zmartwychwstania, tak w życiu Pauliny ten najważniejszy moment wymyka się próbom opisu. Jest zbyt osobisty.

– Mogę powiedzieć tylko tyle, że w moim życiu nigdy nie brakowało bogatych wrażeń, podróży, spotkań z ludźmi, ale nigdy wcześniej nie czułam się tak spełniona i szczęśliwa jak teraz. Nawet wtedy, gdy siedzę sama i nie ruszam się poza cztery ściany mojego mieszkania. Jakaś pustka we mnie została wypełniona.

Powrót do farb

– Któregoś dnia wyciągnęłam farby. Miałam ochotę namalować coś dla siebie. Wtedy moja kotka Szuszu uradowana wskoczyła na stół, zainteresowana zaczęła wszystko obwąchiwać. Tak powstał pierwszy z „polokotków”.

Cykl namalowanych swobodną kreską obrazków przedstawia scenki z życia kotka i jego opiekunki. Na jednym z nich, zatytułowanym „Świąteczne porządki. Podział obowiązków”, widać dziewczynę z odkurzaczem. „Ja odkurzam. A ty?” – pyta. Kot wyłożony na kanapie z przebiegłym uśmiechem odpowiada: „Ja ogarniam wszystko”. Na innym dziewczyna nachyla się nad kotem: „Kotku, kotku, czemu miauczysz?”. „Bo doświadczam ­egzystencjalnej pustki” – odpowiada kotek, siedząc z wyczekiwaniem obok miski.

– Kiedy długo nie malujesz, tracisz dawną zręczność w rękach. To bardzo przykre doświadczenie. „Polokotki” traktowałam trochę jak ćwiczenie. A trochę jak sposób na rozśmieszenie mojej mamy. Ona ma psa, ja kota – w naszych rozmowach zawsze było dużo zabawnych opowieści o zwierzakach. Dziś już Szuszu ze mną nie ma. Zawsze powtarzam sobie, że trafiła do kociego raju, tego, który jest tuż nad niebem dla chomików. Ale, kto wie, może na jesień przygarnę kolejnego kotka?

Potem zaczęły powstawać pejzaże: pastelowe, nieco rozmyte, minimalistyczne przedstawienia chmur, drzew i ptaków.

– Chciałabym, żeby to, co tworzę, oddawało piękno świata. Sztuka współczesna często porusza ważne problemy społeczne, niepokoi, nieraz wzbudza konsternację albo zdegustowanie. Na pewno takie dzieła są potrzebne. Ale ja nie do końca w tym się odnajduję.

Osiołek

W końcu przyszedł czas na ikony. Paulina nigdy nie kończyła żadnego kursu ich pisania. Wszystkiego nauczyła się sama. Własnoręcznie przygotowuje deski, farby z pigmentów i naturalnych składników. Początkowo kopiowała dawne ikony, ale stopniowo odeszła od przedstawień kanonicznych. W jej najnowszych ikonach nawiązania do tradycji są tylko nieznaczne: charakterystyczne rysy twarzy, wysmukłe, wydłużone dłonie postaci, pojedyncze symbole.

– Czasem zastanawiam się, czy te obrazy można jeszcze nazywać ikonami – mówi. – Proces powstawania ikony powinien być uporządkowany. Najpierw powstaje szkic, potem tło, szaty, na końcu oblicza. Tymczasem moje ikony są wielokrotnie przemalowywane, poprawiane, zanim poczuję, że to jest właśnie to.

Tym, co na pewno łączy je z tradycyjnymi ikonami, jest ich związek ze Słowem Bożym. „Ikonę się pisze, jest ona namalowanym słowem, dogmatem w kolorach” – pisze Maciej Bielawski w książce „Blask ikon”. Wszystko to, co zostało zapisane przez Paulinę na ikonie, najpierw zostało przez nią odczytane w medytacji nad słowami z Pisma Świętego. Wiele symboli z kanonicznych ikon stało się po czasie nieczytelnych. Mało kto wie, dlaczego centurion pod krzyżem Chrystusa ma na głowie jasną chustę, kim jest król z ikony Zesłania Ducha Świętego i dlaczego za postaciami Aniołów w ikonie Trójcy Świętej znajdują się dom, drzewo i góra. Symbolika z ikon Pauliny Krajewskiej przemawia także do odbiorców, którzy nie mają specjalistycznej wiedzy na ten temat. Równocześnie każdy znajduje w nich przekaz dla siebie.

Na ikonie Pauliny zatytułowanej „Maryja Łaski Pełna” przedstawiona została Matka Boża tuż po zwiastowaniu. Jej ciało rozświetlone jest przez obecność nienarodzonego Chrystusa. Ale ktoś, kto zobaczył to przedstawienie, w łunie bijącej od brzucha Maryi dopatrzył się pustego miejsca. Ikona stała się ważnym obrazem dla matek, które poroniły lub straciły dziecko tuż po porodzie. Jej kopię przedrukowano na obrazku z modlitwą dla kobiet w żałobie po swoich dzieciach. I nie ma w tym nic niewłaściwego. Michel Quenot w opracowaniu „Ikona. Okno ku wieczności” pisze: „Ikona ignoruje słynną tezę o jedności miejsca i czasu. (…) Wszystkie miejsca i czasy mogą zjednoczyć się w jednym punkcie. Czas-więzienie i przestrzeń-więzienie nie mają już znaczenia”. Skoro więc czas nie ma już znaczenia, radosna Maryja ze zwiastowania jest równocześnie przeżywającą żałobę Matką Bolesną spod krzyża.

W każdej z tych ikon ważną funkcję pełni gra świateł i cieni. W przedstawieniu Piotra idącego do Jezusa po tafli jeziora widać ogromne przestrzenie ciemnego nieba i ciemnogranatowej wody. Maleńka postać Jezusa rozświetla ciemności. Od Jego postaci po powierzchni wód rozlewa się strumień światła.

– Ale ta łuna światła nie dociera bezpośrednio do stóp Piotra – tłumaczy Paulina. – Jest jeden ciemny odcinek, który Piotr musi przejść, żeby znaleźć się w świetle Chrystusa. Dlatego namalowałam też maleńką plamę światła w jego postaci. To światło wiary, Boża obecność w nas, która pozwala nam iść do Jezusa nawet wtedy, kiedy droga ukryta jest w ciemności.

O każdej ze swoich ikon Paulina Krajewska opowiada tak, jakby na nowo przeżywała zamkniętą w niej tajemnicę. Jak przyznaje, nie wszystkie lubi tak samo, ale podjęła decyzję, że pokaże na wystawie nawet te jej zdaniem nieudane, o ile wie, że dla kogoś stały się znakiem obecności Boga. O samej sobie mówi za to mało i niechętnie.

– Może to zabrzmi śmiesznie, ale chciałabym być jak ten osiołek z moich ikon. Zwierzę niepozorne i trochę niepoważne. Jednak to właśnie ono niosło na swoim grzbiecie Pana Jezusa. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2017