Lekarze w kleszczach

Dlaczego piszemy o boreliozie u progu zimy? Bo właśnie teraz złapana w lecie choroba zaczyna dawać pierwsze objawy. A polska medycyna wciąż sobie z nią nie radzi.

04.12.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. David Cole / REX / SHUTTERSTOCK / EAST NEWS
/ Fot. David Cole / REX / SHUTTERSTOCK / EAST NEWS

Kleszczy było kilkanaście, napitych moją krwią do przesady. – Czy rumień był? – spytał lekarz. Nie było, wynik testu też negatywny. – To nie ma pan żadnej boreliozy – usłyszałem. Był początek XXI wieku i wiadomości o nowej chorobie zaczynały się pojawiać coraz częściej.

„Boreliozę dość łatwo można rozpoznać – wyjaśniał jeszcze w 1993 r. na łamach pisma „Eko Bałtyk” prof. dr med. Zdzisław Dziubek, kierownik Kliniki Chorób Odzwierzęcych i Tropikalnych w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Warszawie. – Po kilku dniach wokół tego miejsca [ukąszenia] pojawia się rumieniowy czerwony pierścień, który z dnia na dzień się poszerza. Leczenie jest proste i w pełni skuteczne”.

W wydanej w 2001 r. przez PWN dwutomowej „Encyklopedii zdrowia”, opracowanej przez specjalistów z różnych dziedzin medycyny, borelioza nie zasłużyła nawet na wzmiankę. Chociaż jako choroba została opisana 20 lat wcześniej.

Bakteria czasu dinozaurów

Kiedy w latach 70. XX w. w miasteczku Old Lyme w stanie Connecticut w USA do lekarzy zaczęli się masowo zgłaszać chorzy z bólami mięśni, stawów i nerwobólami, Centrum Kontroli Chorób (CDC) wysłało tam swojego lekarza. Reumatolog, dr Allen Steere, rozpoznał nową chorobę stawów i nazwał ją Lyme arthritis. Zalecił aspirynę oraz sterydy.

Ten rejon USA nękała wówczas także inna choroba – gorączka plamista Gór Skalistych. Podejrzenie padło na kleszcze, więc je zebrano i wysłano do Laboratorium Biologicznego Gór Skalistych, gdzie biolog, dr Willy Burgdorfer, odkrył w kleszczach nieznaną jeszcze bakterię należącą do typu krętków. Obarczył ją odpowiedzialnością za dziwną chorobę nękającą Old Lyme i w 1982 r. napisał o tym odkryciu artykuł do „Science”. Odtąd choroba zwana Lyme disease (borelioza) weszła do słownika medycznego. Ale krętki nie pojawiły się przecież dopiero w XX w.

„(...) wijąc się nieustannie, przemierzają wilgotne środowiska, takie jak rzeczne namuły, śluz, pianę czy tkanki żywych istot. U zarania dziejów Ziemi, tak samo jak dzisiaj, (...) wszędobylskie, krętki atakowały na swej drodze wszystko” – tak pisała o nich wybitna biolożka, prof. Lynn Margulis. Około 100 mln lat temu z całej ich olbrzymiej populacji wyewoluowały krętki borrelii. Przeżyły kilka wielkich wymierań życia i nauczyły się skutecznych strategii przetrwania na długo, zanim na planecie pojawił się człowiek.

„Potrafią wymieniać się informacjami między sobą i z innymi bakteriami, są niezwykle sprawne w szybkiej zmianie swej struktury, a to pozwala im na unikanie odpowiedzi systemów odpornościowych zainfekowanych żywicieli” – opisuje je Stephen H. Buhner w książce „Pokonać boreliozę”.

Jednokomórkowy kameleon

Okresowe bóle mięśni, gardła, podwyższona temperatura – lekarze uznawali za stany przeziębieniowe. Bolące stawy – za choroby reumatyczne. Migotało serce, doszły stany osłabienia, zaniki pamięci, wysiadały oczy, pojawiły się zmiany na skórze. Postawiono mi kolejną diagnozę – łuszczyca. Wszystkie okazały się błędne. W boreliozę trafił lekarz z małej wiejskiej przychodni. Od mojej przygody z kleszczami minęło już wtedy osiem lat.

Test Elisa okazał się tym razem dodatni, pewniejszy od niego test Western blot także. Kolejka w szpitalnej poradni boreliozy była na trzy miesiące. Wyleczą?

Po odkryciu bakterii Amerykańskie Towarzystwo Chorób Zakaźnych IDSA zaleciło nowy sposób leczenia – 2-3 tygodnie stosowania antybiotyku. Przyjął się on również w Polsce. Jednym z lekarzy, którzy pracowali w rejonie odkrycia, był Joseph J. Burrascano Jr. Po kilku latach stwierdził, że w wielu wypadkach proceduralne leczenie nie skutkowało i borrelie nadal panoszyły się w organizmach chorych. Odkrywca bakterii, Willy Burgdorfer, tak to określił: „Borrelia jest oporna na antybiotyki. Mówienie, że ktoś został wyleczony dlatego, że otrzymał określoną ilość antybiotyków, nie ma sensu”.

Stwierdzono, że podstawowy objaw – rumień wędrujący – pojawia się tylko u około połowy chorych. Powszechnie stosowany test Elisa okazał się bardzo zawodny. Również i pozostałe nie dają 100 proc. pewności. Najskuteczniejszy miał być dokładny wywiad z chorym, ale i tutaj można wpaść w pułapkę. Według Kanadyjskiej Fundacji Boreliozy borrelie mogą wywoływać prawie sto różnorodnych objawów. Od szczypania języka po zapalenie wsierdzia. Mogą symulować zwykłe przeziębienie, ale też stwardnienie rozsiane. Istnieją setki ich szczepów. Każdy może zachowywać się inaczej.

W zainfekowanym organizmie raz są krętkami, drugi raz formami bez ściany komórkowej, mogą też przybrać postać „uśpionych” cyst, aby obudzić się nawet po latach. Kilka lat temu odkryto, że chroniąc się przed atakiem systemu odpornościowego czy antybiotyków, powlekają swoje kolonie galaretowatą strukturą zwaną biofilmem. Tak tworzą trudne do zdobycia twierdze.
Dlatego leczenie często zawodzi, a standardowa dawka antybiotyku hamuje rozprzestrzenianie się bakterii, ale w wielu wypadkach nie niszczy ich do końca.

Wojna o procedurę

W 1990 r. na Międzynarodowym Kongresie Boreliozy w Sztokholmie dr Burrascano zdefiniował własną definicję sukcesu w leczeniu: ustąpienie wszystkich objawów choroby i brak nawrotów przez trzy miesiące od zakończenia kuracji. Część lekarzy przyjęła zaproponowany przezeń sposób leczenia – znacznie dłuższy i z większymi dawkami antybiotyków. Powołano też międzynarodową organizację lekarzy ILADS, która proponuje ten system. Takie leczenie generowało koszty, na których zwrot nie zgadzają się firmy ubezpieczeniowe w USA ani administracja publicznej służby zdrowia, np. NFZ w Polsce.

Argument? Po leczeniu według oficjalnej procedury krętki borrelii zostają zniszczone, a występujące później objawy to tylko reakcja pochorobowa. Lekarze z ILADS uważają, że to wynik niewyleczonej boreliozy. I podpierają się najnowszymi wynikami badań. Pacjenci zaś są rozdarci między niepewnym standardowym leczeniem a dużo droższą i nierefundowaną terapią ILADS, silnie obciążającą organizm.

Kto ma rację? Postanowiłem spróbować na sobie.

Najpierw dwumiesięczna kuracja w przychodni kliniki chorób zakaźnych. – Pan nie ma już boreliozy – słyszę na odchodnym. Ulga trwa cztery miesiące, po czym wszystko wraca. Terapia ziołowa według protokołu Buhnera skutkuje lepiej – ulga trwa półtora roku. Kolejny nawrót. Przychodzi kolej na leczenie ILADS i słyszę od lekarza: – To jest nie tylko przewlekła borelioza, ale także bartonelloza.

I to chyba największy problem leczenia: kleszcz może zaaplikować nie tylko bakterie borrelii, ale jednocześnie i inne. Bartonella, Ehrlichia, Rickettsia, Babesia – to tylko niektóre. Dr Richard Horowitz z USA podaje, że ponad 80 proc. jego pacjentów boryka się z taką sytuacją. Zaś prof. Luc Montagnier (Nobel za odkrycie HIV) uważa, że kleszcz może nam wstrzyknąć nawet do 30 patogenów. Tak potrafi się dostać do organizmu odkryty niedawno śmiertelny wirus HRTV. Wówczas mówienie, że ma się boreliozę, przestaje mieć sens. Następuje bowiem wielopostaciowe zakażenie organizmu.

W takim ujęciu choroba pretenduje do rangi jednego z największych problemów zdrowotnych cywilizacji. Liczba zachorowań przypomina stan ukrytej pandemii.

Epidemia pod dywanem

Trwa wyścig o opanowanie sytuacji. Firmy farmaceutyczne pracują nad skuteczną szczepionką [więcej w „Zdążyć przed boreliozą”, „TP” 28/2016, zobacz na powszech.net/borelioza]. Niemcy uznali chorobę za zawodową, powołali Centrum Boreliozy prowadzące diagnostykę, leczenie i badania (opracowano tam nowy test diagnostyczny – LymeSpot). W niemieckich aptekach i przychodniach wiszą plakaty: jak zapobiegać, jak się leczyć. Rok temu w USA ruszył projekt MyLymeData. Za pomocą komputerowej analizy danych od jak największej liczby osób badacze poszukują odpowiedzi na najbardziej palące pytania, np. dlaczego jedni szybko zdrowieją, a na innych leczenie zdaje się nie działać?

Strona Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, twórcy zaleceń leczenia boreliozy w kraju, wygląda przy tym jak rozklekotany wehikuł z przeszłości. A Ministerstwo Zdrowia? Od lat zamiata problem pod dywan.

Inicjatywę przejęły więc portale społecznościowe chorych oraz prywatne przychodnie boreliozy. Stowarzyszenie Chorych na Boreliozę wydaje książki, organizuje spotkania, szkoli lekarzy. Jest też propozycja – żeby leczenie przejęli dobrze przeszkoleni lekarze rodzinni.

Moja terapia ILADS trwała kilka miesięcy. Walka z grzybicą tyle samo, potem zioła i jeszcze raz zioła. Tym razem ulga trwa ponad dwa lata.

Jaki sposób leczenia okazał się najlepszy? Dr Burrascano podał go już ćwierć wieku temu, przypomniała go ostatnio dr Nicola McFadzean lecząca chorych w Australii i Kalifornii: „Nie istnieje jedno rozwiązanie właściwe dla każdego pacjenta. Poza tym coś, co jest odpowiednie dla danego pacjenta dziś, może za pół roku nie być właściwe”.
I postawiła prosty wniosek: leczyć człowieka, nie chorobę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2016