Lato z parobkiem

Komediowy przesadyzm – tak można by najkrócej określić nowy film Brunona Dumonta, również biorąc pod uwagę jego przydługi metraż. Choć są też w nim wątki naprawdę pyszne.

07.05.2017

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Martwe  wody” / Fot. GUTEK FILM
Kadr z filmu „Martwe wody” / Fot. GUTEK FILM

Komedia, wbrew pozorom, to gatunek bardzo subtelny. Aktorka Goldie Hawn porównała ją kiedyś do sufletu – jak przedobrzysz, to oklapnie. I choć komediom z założenia brakuje umiaru, to nawet slapstickowy humor wymaga pewnej ręki. Zwłaszcza kiedy po mniej wybredne dowcipy sięgają twórcy zaliczani do filmowego salonu, którzy kuchennymi schodami próbują przemycić doń ładunek anarchii. Francuski reżyser Bruno Dumont specjalizuje się raczej w ciężkich daniach głównych, by wymienić tylko ich tytuły: „Ludzkość”, „Życie Jezusa” czy „Poza szatanem”. Wchodzące do kin „Martwe wody” to dowód, że suflety nie zawsze mu się udają, choć ich twórca niewątpliwie posiada komediowy dryg, o czym świadczy jego wybitny miniserial „Mały Quinquin”.

Zastosowana powyżej gastronomiczna metaforyka nie jest przypadkowa, bo „Martwe wody” to film w dużej mierze o jedzeniu. Jest lato około 1910 r. W nadmorskiej wiosce w regionie Pas-de-Calais stykają się ze sobą dwie rodziny: zamożni burżuje i miejscowa biedota. Pierwsi rezydują w pięknie położonym pałacu („otynkowany cementem styl ptolemejski”), drudzy – w rozpadającej się chałupie na błotnistym gumnie. Od początku Dumont nadaje swemu filmowi rys grubej satyry społecznej. Rodzinę Van Peteghemów oglądamy głównie przy stole lub w ogrodzie podczas konsumpcyjnych rytuałów. Są pretensjonalni i zdziwaczali, a stosowany od lat chów wsobny spowodował u nich rozmaite fizyczne i psychiczne ułomności. Ich ubodzy sąsiedzi o nazwisku Brufort, posiadający furę wygłodniałych dzieciaków, też bez przerwy myślą o jedzeniu i już w pierwszej półgodzinie dowiadujemy się, że zajmują się nie tylko połowem małży, ale także... ludożerstwem. Właśnie z takich wzajemnych wyobrażeń buduje Dumont swoją makabryczną powiastkę: biedni postrzegają bogatych jako wynaturzonych degeneratów, istną Sodomę i Gomorę, bogaci zaś patrzą na biednych jak na dzikie i drapieżne zwierzęta, czasem cmokając romantycznie nad ich nieokrzesanym pięknem.

Gombrowiczowskim parobkiem okazuje się tu Ma Loute Brufort, w którym zakochuje się z wzajemnością Billie van Peteghem. Uboga rodzina trudni się bowiem przenoszeniem przez zatokę bogatych turystów, a tak bliski kontakt fizyczny między biednymi i bogatymi musi w pewnym momencie zaiskrzyć. „Ferdydurke” i „Kosmos”, jakkolwiek w wersji raczej powierzchownej, spotykają się tu w komiczny sposób ze „Śmiercią w Wenecji” Viscontiego. Delikatna Billie ma w sobie coś z androgyniczno-anielskiego Tadzia, a plażowy entourage, tudzież motyw muzyczny kojarzący się z Mahlerem dodatkowo podkreślają tę aluzję. Można by pójść jeszcze dalej i dopatrzyć się w Brufortach plebejskich Charonów, którzy przeprowadzają swoich klientów na drugą stronę również w sensie metaforycznym – ukatrupiając ich. Stąd też zapewne polski tytuł filmu.

Jednakże twórca „Martwych wód” co i raz puszcza w salonie głośnego bąka, wysadzając w powietrze wszelkie inteligenckie konstrukcje. W sukurs przychodzą mu zresztą aktorzy, wygrywając do upadłego pokraczność swoich bohaterów, ich rozmaite tiki czy wady wymowy. W tej brawurze prym wiedzie Fabrice Luchini jako garbaty André Van Peteghem oraz Juliette Binoche w roli jego egzaltowanej siostry. Aktorka, która zagrała u Dumonta w „Camille Claudel, 1915”, doskonale bawi się komediową rolą, nie bacząc na to, czy my bawimy się równie dobrze. Jedynie odtwarzająca rolę jej szwagierki Valeria Bruni-Tedeschi, wyspecjalizowana w roli chimerycznych arystokratek (i prywatnie wywodząca się z takiej rodziny), potrafi znaleźć właściwy ton, nawet w swej aktorskiej szarży.

Komediowy przesadyzm – tak można by najkrócej określić film Dumonta, również biorąc pod uwagę jego przydługi metraż. Są tu wątki naprawdę pyszne, jak para komisarzy prowadząca śledztwo w sprawie znikania turystów – wzorowana na Flipie i Flapie, ale też na podobnej parze z „Małego Quinquina”. Seksualna nieokreśloność Billie/Billiego wprowadza sporo zamieszania nie tylko do akcji, lecz także do naszego postrzegania tej postaci. Jak zwykle u Dumonta ważnym bohaterem filmu jest pejzaż. To właśnie na dzikiej plaży biedni i bogaci mogą na moment spotkać się ze sobą, np. w karykaturalnej procesji ku czci Matki Boskiej Morskiej. W nadmiarze gagów i cudowności gubi się jednak to, co najcenniejsze: wywrotowy, by nie rzec gombrowiczowski potencjał filmu. Bo francuskość, w którą wyraźnie mierzy Dumont, to przecież coś znacznie więcej niż tylko dobry smak. ©

MARTWE WODY („Ma Loute”) reż. Bruno Dumont. Prod. Francja/Niemcy 2016. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 12 maja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2017