Laickość po francusku

W polskiej dyskusji na temat rozdziału Kościoła od państwa model francuski funkcjonuje jako negatywny wzorzec. Czy słusznie?

25.02.2019

Czyta się kilka minut

Demonstracja w obronie prywatnych szkół, Paryż, maj 1984  r. / PHILIPPE LE TELLIER / GETTY IMAGES
Demonstracja w obronie prywatnych szkół, Paryż, maj 1984 r. / PHILIPPE LE TELLIER / GETTY IMAGES

Wświetle stuletniego doświadczenia rozdział Kościoła od państwa może się rzeczywiście jawić jako rozwiązanie instytucjonalne, które oddzielając to, co należne Bogu, od tego, co należne cesarzowi, pozwala francuskim katolikom być lojalnymi i aktywnymi uczestnikami społeczeństwa obywatelskiego. Kiedy to stwierdzamy, uznajemy tym samym laickość (laïcité) za zasadę pozytywną”.

Słowa te pochodzą z „Listu do katolików francuskich” – ważnego raportu o zadaniach Kościoła katolickiego we Francji, przygotowanego przez biskupa Claude’a Dagensa w 1996 r. Wywołać mogą one zdziwienie w Polsce, gdzie zasada laickości i francuski model stosunków między państwem a Kościołem uchodzą często za przykład „wrogiej separacji”. Skrajnym uznał go Sebastian Duda na tych łamach w artykule „Związki partnerskie” („TP” nr 5)

Nie bierze się najwyraźniej pod uwagę faktu, że zdecydowana większość francuskiej hierarchii i wiernych od dłuższego już czasu uważa ten model za udany, czego formalnym wyrazem był udział biskupów francuskich w obchodach setnej rocznicy uchwalenia „Prawa o rozdziale Kościołów i państwa” z 1905 r.

Rzecz jasna, obecny konsens jest wynikiem długiej ewolucji, w trakcie której sama laïcité ze „zdobywczej i antykatolickiej ideologii” przekszałciła się w „ramy instytucjonalne i stan ducha”, pozwalające odnaleźć się w nich katolikom (bp Dagens). Osiągnięto go nie bez trudności i tylko dzięki umiejętności szukania kompromisu po obu stronach ostrego niegdyś sporu.

Rozdział w 1905 r.

Spór między republikańską i antyklerykalną lewicą a katolicką (i często rojalistyczną) prawicą jest jednym z ważniejszych nurtów historii III Republiki od czasu jej powstania (1870) co najmniej do I wojny światowej (1914). Antyklerykalne elity republikańskie uznawały Kościół katolicki za ostoję „dawnego ustroju” (ancien régime) i przeszkodę na drodze do unowocześnienia kraju, upokorzonego porażką w wojnie z Prusami.

Głównym polem bitwy stało się szkolnictwo: to właśnie w tym kontekście pojawił się termin laïcité, rozumiany początkowo jako uwolnienie nauczania od wpływu kleru.

Ustawodawstwo szkolne ministra Ferry’ego, które doprowadziło do utworzenia sieci szkół publicznych „bezpłatnych i laickich”, uchodzi za najważniejszą w historii reformę na drodze ku zintegrowaniu różnorodnej kulturowo i światopoglądowo ludności. Nie chodziło jednak o likwidację szkolnictwa katolickiego, lecz o przełamanie jego dotychczasowego monopolu. Wysuwane przez antyklerykałów propozycje zastąpienia go monopolem państwa nie doczekały się realizacji: współistnienie dwóch szkół – publicznej (laickiej) i „wolnej” (katolickiej) – będzie od tej pory trwałym elementem pejzażu szkolnego.

Uchwalone w 1905 r. „Prawo o rozdziale Kościołów i państwa” – najważniejsza podstawa prawna laickości Francji – wpisywało się więc w kontekst zdawałoby się nieprzezwyciężalnego konfliktu między „dwiema Francjami”, zaostrzonego w 1904 r. zerwaniem z powodów politycznych stosunków dyplomatycznych między Stolicą Apostolską a III Republiką.

Wśród najważniejszych postanowień prawa, które zastąpiło obowiązujący od 1801 r. konkordat, znalazło się zapewnienie wolności sumienia, w tym wyznania. Neutralności państwa wobec wszelkich religii służyć miał zakaz subwencjonowania kultów ze środków publicznych. Jednocześnie państwo stawało się gwarantem wolności kultów, których jakiekolwiek zakłócanie uznane zostało za wykroczenie. Przewidywano użytkowanie przestrzeni publicznej na potrzeby ceremonii religijnej, budynki kultu nie mogły z kolei być wykorzystywane do prowadzenia działalności politycznej. Kościoły i inne związki wyznaniowe miały od tej pory cieszyć się statusem stowarzyszeń.

Duch prawa był tedy liberalny i nie odpowiadał skrajnym propozycjom pojawiającym się wśród antyklerykałów. Wśród przedstawicieli ówczesnego francuskiego episkopatu, a także wiernych, nie brakowało głosów, aby współpracować z władzami w jego zastosowaniu. Reakcja Rzymu była jednak ostra: w dwóch encyklikach („Vehementer nos” i „Gravissimo officii”) Pius X potępił to prawo i wezwał francuskich katolików do stawiania oporu.

Polem bitwy stała się inwentaryzacja dóbr kościelnych, będąca konsekwencją przewidzianej zmiany ich właściciela. Wynikała stąd konieczność otwarcia tabernakulów. Dzięki współpracy księży z władzami w niektórych miejscowościach inwentaryzacja odbyła się w sposób pokojowy, przy poszanowaniu sakralnego charakteru inwentaryzowanych przedmiotów, w wielu innych jednak doszło do starć, efektem była jedna ofiara śmiertelna. Doprowadziło to do zmiany rządu, którego nowy minister spraw wewnętrznych, Georges Clemenceau – skądinąd uchodzący za antyklerykała – w poufnym okólniku nakazał prefektom prowadzenie inwentaryzacji wyłącznie tam, gdzie nie napotyka na opór.

Droga do stworzenia ram, w których wszyscy obywatele, bez względu na światopogląd, utożsamiać by się mogli z Republiką – co było intencją prawodawców – była jeszcze daleka. Do zasypywania przepaści przyczyniła się niewątpliwie I wojna światowa i żywa w jej trakcie idea „świętej jedności” (union sacrée), zgodnie z którą nauczyciel szkoły publicznej i proboszcz wspólnie przyczyniali się do podtrzymania ducha narodowego. Ważną rolę odegrała także zmiana stanowiska Rzymu. W 1921 r. przywrócono stosunki dyplomatyczne między Republiką a Stolicą Apostolską, a Pius XI udzielił francuskim biskupom zgody na tworzenie stowarzyszeń diecezjalnych, stanowiących odtąd podstawę prawną działalności Kościoła.

Opór Kościoła katolickiego przyniósł mu trwałe korzyści. Wobec początkowej odmowy utworzenia stowarzyszeń, które miały stać się właścicielami budynków kultu, kościoły przejęte zostały na własność gmin (communes) i bezpłatnie przekazane na użytek wiernych. Doprowadziło to do paradoksalnej sytuacji: Kościoły protestanckie i wspólnota żydowska, podporządkowując się prawu z 1905 r., posiadają dziś budynki i ponoszą koszty ich utrzymania, gdy tymczasem Kościół katolicki, kontestując niegdyś wspomniane prawo, użytkuje kościoły utrzymywane w 90 proc. przypadków przez gminy.

Warto wreszcie wspomnieć, że prawo z 1905 r. nie obowiązuje na całym terytorium Francji. Pomijając skomplikowaną sytuację terytoriów zamorskich, najważniejszym wyjątkiem są trzy departamenty Alzacji i Lotaryngii, które w 1905 r. należały do Niemiec. Po powrocie tych regionów do Francji w 1918 r. nie zastosowano tam prawa o rozdziale Kościołów od państwa, lecz przywrócono napoleoński konkordat z 1801 r. Na jego mocy księża, pastorzy i rabini pobierają państwową pensję, religia jest w szkołach publicznych przedmiotem obowiązkowym (o zwolnienie od którego rodzice mogą wszelako wnosić), a prezydent Francji jest ostatnią w świecie głową państwa mianującą biskupów Kościoła katolickiego: arcybiskup Strasburga i biskup Metzu są formalnie rzecz biorąc pracownikami służby cywilnej i otrzymują stosowne do rangi w hierarchii urzędniczej uposażenie.

Kompromis szkolny

Jeżeli prawo z 1905 r. doprowadziło w dłuższej perspektywie do przezwyciężenia podziałów w dziedzinie stosunku obywateli do państwa, o tyle prawo wprowadzone przez rząd Michela Debrégo w 1959 r. przyczyniło się do załagodzenia konfliktu w kwestii szkolnej. Na jego podstawie szkoły prywatne mogą zawrzeć umowę (contrat) z państwowymi władzami szkolnymi. Zastrzegając sobie prawo zachowania „szczególnego charakteru” (czego wyrazem jest prowadzenie dobrowolnej katechezy), szkoły te zobowiązują się do realizacji ministerialnego programu nauczania i przestrzegania tych samych ogólnych norm, co szkoły publiczne – przede wszystkim niestosowania przy naborze i ocenie uczniów kryterium wyznaniowego. W zamian za to nauczyciele i personel tych szkół opłacani są przez państwo (co stanowi lwią część ich budżetu i pozwala utrzymać czesne na niskim poziomie) i praktycznie (choć nie formalnie) korzystają z przywilejów pracowników sektora publicznego.

Prawo Debrégo zniosło zatem radykalny przedział między dwoma konkurencyjnymi systemami szkolnymi, umożliwiając szerszy dostęp do placówek prywatnych i ujednolicając program nauczania w obu rodzajach szkół. Nietrudno się jednak domyśleć, że wzbudziło tym samym gorący opór „lewicy laickiej”, widzącej w nim wyłom w zasadzie niesubwencjonowania instytucji religijnych przez państwo.

Licząc na jej głosy François Mitterrand obiecał w kampanii prezydenckiej zniesienie tego prawa. Przedłożony w 1984 r. ministerialny projekt wyprowadził jednak na ulice ponad milion obrońców „wolnej (tzn. prywatnej) szkoły”, co skłoniło prezydenta Mitterranda do zdymisjonowania ministra edukacji oraz premiera i rezygnacji z projektu. Kiedy z kolei w 1993 r. prawicowy rząd Édouarda Balladura próbował tak zmienić prawo, aby umożliwić zwiększenie dotacji dla szkół prywatnych, musiał się również wycofać wobec milionowych demonstracji obrońców „szkoły publicznej”.

Społeczeństwo francuskie nie chce więc naruszać osiągniętego niegdyś kompromisu. Jego wyrazem jest dzisiejsza sytuacja, w której sieć szkół publicznych uzupełnia rozbudowana sieć szkół kato- lickich, finansowanych w znacznej części przez państwo. W żadnym kraju europejskim państwo nie przyczynia się w takim stopniu do wspierania szkolnictwa katolickiego, jak czyni to w laickiej Francji.

Ostentacyjne znaki religijne

Z polskich publikacji można by niekiedy wnosić, że prawo francuskie ogranicza wolność osobistą obywateli, ­zabraniając im używania w przestrzeni publicznej znaków religijnych. Jest to pogląd błędny. Prawo z 1905 r. zabrania wyłącznie umieszczania znaków religijnych na obiektach publicznych (w żadnym więc urzędzie francuskim nie wisi krzyż), respektuje się jednak te znaki, które (jak np. krzyż na rozstajach) stanowią część „dziedzictwa kulturowego”. Nie znaczy to również, że sami obywatele nie mają prawa się nimi posługiwać, organizując np. w centrum miasta procesję.

Źródłem konfuzji w komentarzach jest stosunkowo niedawne prawo, zakazujące noszenia „ostentacyjnych znaków religijnych” w szkołach. Uchwalono je w 2004 r. w atmosferze narastającego niepokoju wobec radykalnego islamu i w kontekście sporów, które nasiliły się między uczennicami muzułmankami zakrywającymi głowy a władzami szkolnymi. Powołana przez prezydenta Chiraca komisja, reprezentująca całą paletę światopoglądów, stwierdziła, że zaistniały przypadki, kiedy uczennice zakrywały głowy nie z własnej woli, lecz pod naciskiem rodziny. Reakcją państwa było zakazanie noszenia „ostentacyjnych znaków religijnych” (jako przykład podano explicite „chustę islamską, kipę lub krzyż nadmiernej wielkości”) na terenie szkół publicznych. Zakaz ten obowiązuje tylko tam i nie dotyczy ani szkół niepublicznych, ani szkół wyższych.

Prawo z 2004 r. wywołało gorącą dyskusję. Dla jednych prawodawca bronił osobistej wolności niepełnoletnich, dla drugich – wolność tę ograniczał, w sprzeczności z ustawowo gwarantowaną wolnością wyznania. Niewątpliwie nastąpiła znacząca zmiana w orzecznictwie: o ile poprzednio fakt noszenia „znaków religijnych” uznawano za neutralny (pod warunkiem, że nie towarzyszył temu „prozelityzm”), o tyle teraz za akt prozelityzmu uznano sam „znak religijny”.

Dyskusje te skłaniają do jeszcze innego wniosku. Jeśli historycznie rzecz biorąc osią konfliktu wokół laickości był problem stosunków między Republiką a Kościołem katolickim, to obecnie spory dotyczą miejsca muzułmanów i islamu w laickim społeczeństwie. Dawny podział na „laicką lewicę” i „katolicką prawicę” całkowicie ustąpił miejsca debatom wśród samych zwolenników laickości (stanowiących zdecydowaną większość, obejmującą też katolików) na temat kształtu, jaki wobec nowych wyzwań winna ona przyjąć. Niedawny sprzeciw mer Paryża, Anne Hidalgo, wobec bożonarodzeniowej szopki na placu przed merostwem uznać można za przykład nowego rozumienia laickości, którego pryncypialność – krytykowana przez obrońców laickości „otwartej” i „integrującej” – niejako rykoszetem trafiła w akceptowany od dawna chrześcijański zwyczaj.

Jeśli ideologiczne spory i podawanie w wątpliwość uznanych wartości są oznaką nie tyle domniemanego duchowego upadku Europy, ile jej siły i wierności własnemu dziedzictwu, gorąca debata na temat miejsca wspólnot religijnych w porządku publicznym powinna cieszyć, podobnie jak różnorodność modeli, jakie państwa europejskie w tej dziedzinie wypracowały. Francja proponuje rozwiązanie godne uwagi. ©

Autor jest historykiem, zajmuje się historią starożytnej Grecji. Pracował na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie pracuje na Uniwersytecie w Lille we Francji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2019