Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Powód prozaiczny: skończyły się zagraniczne granty, organizacje amerykańskie nie mogą już wysyłać pomocy, bo Polska została uznana za kraj, w którym handel ludźmi nie stanowi poważnego problemu, w przeciwieństwie np. do Kirgizji, gdzie kobietę z dokumentami można kupić taniej niż krowę. Do Amerykanów trudno mieć pretensje. Można i trzeba natomiast mieć je do instytucji rządowych, które teoretycznie powinny działalnością La Strady być żywotnie zainteresowane. MSWiA odmówiło pomocy ze względu na "ograniczenia finansowe". Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej również nie widzi możliwości pomocy. Wojewoda mazowiecki uznał zaś, że w jego gestii leży pomoc wyłącznie osobom zameldowanym w stolicy.
Urzędnicy twierdzą, że mieszkanki hostelu powinny znaleźć schronienie tam, skąd pochodzą, w lokalnych ośrodkach interwencji kryzysowej i domach dla ofiar przemocy domowej. Urzędnicza krótkowzroczność jest w tej kwestii żenująca: wyobraźmy sobie, że kobieta, która uciekła z burdelu, wraca w swoje strony rodzinne. W najlepszym razie staje się pośmiewiskiem, w najgorszym - wywożą ją jak bohaterkę "Chłopów". Domy dla ofiar przemocy domowej również nie są rozwiązaniem. Kto był, ten wie: zbyt często zamrażają one problemy, zamiast je rozwiązywać.
La Strada potrzebuje ok. 600 tys. zł rocznie na hostel. Chętnych do pomocy nie widać. A przecież brak grantów zagranicznych nie zwalnia nas od odpowiedzialności. Oznacza jedynie, że mamy przejąć odpowiedzialność w swoje ręce.