Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Albo inaczej: nie wszyscy posługują się czasownikami "wygrać" i "przegrać" w tym samym znaczeniu. Aby się zorientować, że tak jest, wystarczy przypomnieć kilka wypowiedzi, które pojawiły się w mediach w pierwszym tygodniu po wyborach.
Posłanka Nelli Rokita, zapytana przez Monikę Olejnik o przegraną kandydata PiS-u, odpowiedziała (cytuję z pamięci), że Jarosław Kaczyński wygrał, gdyż dzięki swemu hasłu wyborczemu nauczył Polaków, co jest najważniejsze. Jeśli dobrze rzecz pojmuję, pani posłanka przyjęła (niedyskutowalne, rzecz jasna) założenie, iż rezultaty wyborów można interpretować nie tylko w perspektywie prawnej, lecz także ideowej i moralnej. Skoro zaś moralna i ideowa wyższość Kaczyńskiego nad Komorowskim nie ulega wątpliwości, więc w pełni uzasadniony jest wniosek, że to on wygrał. Bardzo prawdopodobna wydaje się hipoteza, iż podobnie myśli znaczna część wyborców.
Odpowiedź Piotra Semki nie brzmi tak bezkompromisowo, jest za to znacznie bardziej dialektyczna. W artykule "Rok niebezpiecznego życia" ("Rzeczpospolita" z 8 lipca) powiada on, że Kaczyński "i wygrał, i przegrał jednocześnie". I dodaje: "Jarosław Kaczyński przegrał szansę na prezydenturę. To bolesne rozczarowanie dla jego obozu. [...] Jednocześnie wygrał, bo dzięki kampanii odbudował partię i wyrwał ją z kryzysu". Jak widać, publicysta "Rzepy" odwołuje się nie tyle do idei i wartości, ile do politycznych konsekwencji wyborów. Nie wiem, czy jego rozumowanie przemówi do rozżalonych wyborców, z pewnością jednak może przekonać część polityków.
Lekcję dialektycznego myślenia lepiej od Semki odrobili redaktorzy "Polityki". Na okładce numeru z 10 lipca czytamy : "Wyborcy uratowali Platformę. Mimo przegranej kampanii Bronisław Komorowski wygrywa wybory". (W artykule Mariusza Janickiego i Wiesława Władyki mowa już tylko o "słabej kampanii"). Zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego powiedzą pewno, że konstatacja publicystów "Polityki" jest nieco banalna, ja jednak sądzę, że okładkowe formuły warszawskiego tygodnika świetnie oddają dramaturgię wyborczego dnia i powyborczej nocy (z cząstkowymi wynikami z połowy komisji wyborczych, które mówiły o wygranej Kaczyńskiego). Swoją zaś drogą: jeśli istnieje jakiś sprawdzian skuteczności kampanii, to jest nim tylko wynik wyborów. Świetna kampania i przegrane wybory to jednak sprzeczność. Albo: sztuka dla sztuki.
Powyborcza dialektyka, pozwalająca mówić o wygranej tych, którzy przegrali, i przegranej tych, którzy wygrali, jest grą godną uwagi. Przegranych pociesza, wygranym przypomina o względności wyniku. Czasami nawet wyborcy usłyszą, że to oni wygrali, a nie ich kandydat. Marian Stala
PS. Do powyborczych komentarzy szczególnie dużo dających do myślenia (i także wskazujących na dialektyczny trening autora) zaliczyć chciałbym felieton Stanisława Mancewicza "Trzy na trzy" (krakowski dodatek "Wyborczej" z 7 lipca). Felietonista wskazał najpierw trzy krakowskie komisje wyborcze, w których Bronisław Komorowski otrzymał największą ilość głosów; znajdowały się one w zakładach karnych (bądź aresztach) na ul. Spławy 2, ul. Montelupich 7 i ul. Czarneckiego 3. Następnie odszukał trzy komisje, w których miażdżącą przewagę uzyskał Jarosław Kaczyński: pracowały one w Domu Pomocy Społecznej Sióstr Służebniczek Starowiejskich, w Domu Pomocy Społecznej prowadzonym przez Stowarzyszenie Gaudium et Spes oraz w Zakładzie Opiekuńczo--Leczniczym należącym do Zgromadzenia Sióstr Felicjanek. Proszę zauważyć, że pomysł felietonisty "Wyborczej" może rozbawić (z różnych powodów) wyborców Kaczyńskiego, Komorowskiego, a nawet tych, którzy nie znoszą obu kandydatów. Zazdroszczę Mancewiczowi świetnego pomysłu i znakomitego poczucia humoru.